- Dziś, 28 maja, przypada 40. rocznica śmierci ks. kard. Stefana Wyszyńskiego. Prymas Tysiąclecia zawsze dla Polaków był autorytetem. 12 września zostanie także dany nam jako wzór dobrej i skutecznej drogi do nieba. Ta droga rozpoczęła się w Zuzeli, a później był Włocławek. Jak ważna w drodze do świętości jest młodość i otrzymana wówczas formacja?
- Życie religijne człowieka rozpoczyna się w rodzinie. To jest pierwsze środowisko, które człowieka formuje. Tym też spowodowane są dzisiejsze ataki na rodzinę i próba odebrania wpływu rodzicom i najbliższym na kształtowanie się światopoglądu młodego człowieka. Rodzina kształtuje nasze człowieczeństwo.
Kardynał Stefan Wyszyński przez całe życie z wielkim szacunkiem odnosił się do własnego ojca. On był dla niego pierwszym autorytetem. Prosta, ale szalenie wierna wartościom postawa ojca miała kluczowe znaczenie dla przyszłego charakteru Prymasa Tysiąclecia. On sam już jako pasterz czuł się ojcem powierzonych mu wiernych. To pokazuje, jak wielkie znaczenie przywiązywał do relacji rodzinnych, których doświadczył w domu.
- Prymasa w sile wieku pamiętamy jako niezłomnego obrońcę Kościoła, który kosztem osobistego dobra i wygody odpierał uderzenia ateistycznego systemu. Ten przykład wyda się opatrznościowy w dzisiejszych czasach?
- To był prawdziwy mąż Kościoła. Dla niego sprawy Kościoła były ważniejsze od jakichkolwiek innych. Bóg, Kościół, Ojczyzna - to trzy elementy, w których upatrywał sens całej swej działalności i życia. Jego funkcja interreksa - który był duchowym przywódcą Narodu - jednoczyła społeczeństwo.
On umiał uchronić Polaków przed podziałami, jakim później ulegli. Uczył nas, że dla spraw Bożych, dla spraw Kościoła i Polski trzeba zaryzykować wszystko. Rozmawiał ze swoimi przeciwnikami i traktował ich po ludzku. On nie myślał z niechęcią o tych, którzy mu utrudniali pracę i dokuczali w spełnianiu obowiązków. Modlił się za nich, prosił o ich nawrócenie. To postawa głęboko ewangeliczna, oparta na wezwaniu Jezusa, byśmy modlili się za tych, którzy nas prześladują.
- Była to praca nie doraźna, ale ukierunkowana na dobro przyszłych pokoleń.
- Szczęście i pomyślność Polski i Polaków postrzegał w życiu zbudowanym na fundamencie, jakim jest Jezus Chrystus i Kościół. To nie była doraźna i krótkowzroczna polityka, ale "patrzenie w przeszłość, by widzieć przyszłość". On dobrze rozumiał, że tylko te wartości dadzą nam pokój społeczny, pozwolą na rozwój człowieka w pokoju i bezpieczeństwie. A jeśli tych wartości nie będzie, to i nas nie będzie.
Myślę, że właśnie dlatego św. Jan Paweł II powiedział o nim, że taki Prymas zdarza się raz na tysiąc lat. Dziś obawiam się, że nie ma wśród nas męża tej klasy. To był prawdziwy autorytet moralny. Nie taki jak dziś, nie wykreowany przez media, ale autentyczny, i dlatego powszechnie uznany przez Polaków.
- Polacy jasno to pokazywali.
- Pamiętam, jak w Lublinie podczas obchodów tysiąclecia istnienia Polski kard. Stefan Wyszyński wyszedł z domu biskupiego w stronę katedry. Tam był zebrany kilkutysięczny tłum, który gdy tylko ujrzał Prymasa, uniósł się niczym łan poruszony wiatrem. Ludzie ruszyli w stronę kardynała, każdy chciał z nim choć słowo zamienić, a jeśli nie, to rękę uścisnąć, czy chociaż jej dotknąć. Ludzie pragnęli być blisko ojca, który ich prowadził w tym trudnym czasie. Nie boję się powiedzieć, że było to uwielbienie wywołane szacunkiem, bo to był prawdziwy autorytet.
- W 1981 roku, w ostatni Wielki Piątek, w wielkim cierpieniu i chorobie przyszło Prymasowi trwać na modlitwie, którą łączył z cierpiącym Kościołem w Polsce. Jak dziś, w przeddzień uroczystości jego beatyfikacji, możemy mu spojrzeć w oczy? Czy nie na marne poszedł jego trud? Kościół w wolnej Polsce pustoszeje, a ludzi wyprowadza z niego duch aborcjonistów, libertynów i propagatorów rozwiązłości...
- To jest bardzo ważna kwestia: co powiedziałby Prymas, widząc profanację obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej? Co powiedziałby, słysząc o apostazjach i pełnym manifestacji odejściach z Kościoła? Co powiedziałby, widząc butę niedouczonych teologów teologów i prezbiterów, którzy potrafią popierać aborcję? To są przejawy odejścia od nauki, jaką kładł w nasze serca ojciec ładu i pokoju, wiary i zaufania Bogu, Prymas oddany Królowej Polski i pielgrzym do duchowej stolicy naszego kraju, Jasnej Góry.
To wszystko rodzi w nas smutek, ale na szczęście jest czym się pocieszać. Owocem pasterskiej posługi Prymasa są stowarzyszenia i ruchy świeckich w Kościele. Jego szczęściem byłoby widzieć dziś zaangażowanie i przejęcie świeckich, dla których Kościół jest pierwszą wartością, której się nie wstydzą i gotowi są jej bronić. Z dumą patrzyłby na ruchy ortodoksyjne i środowiska pielęgnujące tradycję. To była wspaniała decyzja Papieża Benedykta XVI, by przywrócić miejsce tradycji w Kościele. Jestem pewien, że ksiądz kardynał, który miłował łacinę i liturgię popierałby rozwój tych wspólnot.
Nadchodząca beatyfikacja to znak od Boga, że nauka Prymasa Tysiąclecia nie straciła na wartości, ale powinna być dla nas ciągle aktualną wskazówką pracy duszpasterskiej, życia społecznego i osobistego.
- Znak opamiętania dla odchodzących od tradycyjnego rozumienia nauki Kościoła?
- Byłem świadkiem,, jak w latach siedemdziesiątych kilku profesorów teologii w Lublinie śmiało się i kpiło z jego duszpasterskiej propozycji oddania siebie w niewolę miłości. Teraz wiemy, że był to dobry pomysł i dobra droga dla Polski. Beatyfikacja to znak, by nie słuchać pseudoreformatorów Kościoła, ale aby tak jak Prymas stać niewzruszenie na straży nauki Jezusa Chrystusa. Nie możemy ulegać tendencjom przychodzącym do nas z Zachodu. Jeśli ulegniemy, Kościół się nie ostoi. My mamy być wierni Ewangelii.
- 22 maja w ostatniej rozmowie z przedstawicielami Episkopatu Prymas powiedział, że nie zostawia żadnego programu na przyszłość, ale "Nasza stałość wyraża się w "Credo", wyraża się w "Ojcze nasz", w "Zdrowaś Maryjo", w ślubach jasnogórskich, w zawierzeniu, które Jan Paweł II uczynił na Jasnej Górze. A reszta jest płynna" - nic dodać, nic ująć program na dziś?
- Prymas nie zostawił żadnego nowego programu. Wiedział, że wystarczy być wiernym Prawdzie, Bogu i Ewangelii. Program pracy Kościoła wynika z jego nauki, z Magisterium, z Tradycji i Ewangelii Jezusa Chrystusa. On nam mówi: bądźcie wierni!
- Młode pokolenie, niestety, mało wie o Jasnogórskich ślubach Narodu, o których mówił przed śmiercią Prymas.
- Śluby Jasnogórskie to program dla naszego Narodu. Ślubowaliśmy obronę rodziny, małżeństwa i życia. Nie spełniliśmy tych zobowiązań. Nawet w Kościele pojawiają się tendencje relatywizujące wartość małżeństwa i rodziny. Wielu brakuje odwagi, byh przeciwstawiać się chorym ideologiom wypaczającym prawdę. Narzuca nam się kłamstwo, a tyle osób milczy.
Teraz przed beatyfikacją musimy uderzyć się w piersi i zrobić rachunek sumienia. Co zrobiliśmy z tym wielkim dziedzictwem? Nie wystarczy podziwiać Prymasa.Trzeba go słuchać. Od niego uczmy się odwagi i bezkompromisowości.
- Przed śmiercią ks. kard. Stefan Wyszyński, dziękując za 80 lat życia, nazwał je doświadczeniem "łaski i miłości". Napisał, że "Bóg jest Dawcą życia i czasu, dlatego też jestem całkowicie pogodzony z tym, że On może dać i może odebrać". Widzimy tu afirmację daru życia.
- Prymas wiedział, że tam, gdzie nie będzie szacunku dla życia, nie ma szacunku dla człowieka, ani dla Boga. Jeżeli się zaneguje prawo do życia człowieka poczetego a nienarodzonego, nic nie stoi na przeszkodzie, by odmówić tego prawa choremu, cierpiącemu czy po prostu starszemu człowiekowi. Chcąc ocalić chrześcijańską cywilizację i chrześcijańskie myślenie w naszym Narodzie, musimy wpatrywać się i dziękować za dar, jakim byli dla nas Sługa Boży ks. kard. Stefan Wyszyński i św. Jan Paweł II, Papież.
- Dziękuję za rozmowę.
Źródło: Krzysztof Gajkowski, Bądźmy wierni!, w: Nasz Dziennik nr 121/28 V 2021, s. 13.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz