Cuda dzieją się

Jej uzdrowienie zostało uznane za cud beatyfikacyjny za wstawiennictwem kard. Stefana Wyszyńskiego. S. Nulla Lucyna Garlińska opowiada o tym, co wyniesienie na ołtarze Prymasa Tysiąclecia zmieniło w jej życiu.

Karol Białkowski: Jak zmieniło się życie Siostry po beatyfikacji kard. Stefana Wyszyńskiego?

S. Nulla: Beatyfikacja była dla mnie ogromnym duchowym przeżyciem. Miałam świadomość, że to wydarzenie jest zarówno darem, jak i zadaniem. Tamtem moment był dla mnie dotknięciem Boga, niejako osobistym zesłaniem Ducha Świętego, który daje moc i uzdalnia do świadectwa. W dniu beatyfikacji nie wiedziałam, jak moje życie będzie wyglądać dalej, a ono naprawdę mocno się zmieniło. Byłam i wciąż jestem przepełniona wdzięcznością za to, że Bóg ocalił moje życie. Ten moment i zaproszenie do świadectwa o tym, co Bó mi uczynił, wzmocniły we mnie pragnienie modlitwy i ofiary za tych, którzy żyją daleko od Boga. Mogę powiedzieć, że Bóg na nowo rozpalił we mnie charyzmat, który mi podarował, włączając do Współnoty Siostr Uczennic Krzyża. Od dnia beatyfikacji mam też takie poczucie, że Bóg podarował mi powołanie w powołaniu we wspólnocie. Moje życie przez lata było raczej ukrytą służbą. Zawsze jednak miałam poczucie spełnionej misji, w którą była wpisana modlitwa i ofiara za tych, którzy są daleko od Boga. Tymczasem już w pierwszym tygodniu po uroczystości otrzymałam zaproszenia, żeby podzielić się świadectwem uzdrowienia. Od tamtem poiry jestem w drodze... Choć mówię o swoim osobistym doświadczeniu choroby, cierpienia i uzdrowienia, to najważniejsze jest świadczenie o miłości Boga i pięknie zawierzenia Mu.

Jak duże jest zainteresowanie świadectwem Siostry, a przez to również błogosławionym Prymasie Tysiąclecia?

Przez te blisko trzy lata od beatyfikacji odwiedziłam ponad 100 parafii w całej Polsce. Były też wyjazdy zagraniczne - jeden za ocean, do mieszkającej w Chicago Polonii, a drugi za naszą południową granicę, gdzie zaprosili mnie Czesi. To było więc zupełnie inne doświadczenie. Pojechałam tam z mocniej bijącym sercem i pytaniem: "Kim dla Czechów jest kardynał Wyszyński?". Zdumiewające było ich wielkie otwarcie na to, co mówiłam o bł. Prymasie, o jego doświadczeniu Boga i o przyjęciu cierpienia oraz o zgodzie na wolą Bożą. Muszę przynać, że błogosławiony kardynał Wyszyński często w moim świadectwie jest trochę ukryty.

Dlaczego, skoro za jego wstawiennictwem została Siostra uzdrowiona?

To prawda. Ale w moim przekazie nie koncentruję się na jego osobie, tylko mówiąc o wstawiennictwie bł. kard. Stefana Wyszyńskiego, zwracam uwagę na to, co dla niego było ważne. On zachęcał, by wszystko w naszym życiu bylo ukierunkowane na Boga i prowadziło nas do rozpoznania i wypełniania woli Bożej na wzór Maryi ("Soli Deo per Mariam"). Mam takie poczucie, że bł. Prymas Tysiąclecia utorował mi drogę do głoszenia prawdy o życiu wiecznym. Kiedy chorowałam, a wspólnota modliła się o cud, s. Christiana, założycielka naszej Wspólnoty Sióstr Uczennic Krzyża, często mówiła mi o zgodzie na wolę Bożą. Dotknęło mnie w tamtym czasie to, że od lekarzy słyszałam o bliskiej śmierci, a od sióstr o wieczności. To właśnie perspektywa życia wiecznego dała mi nadzieję.

Mimo, że doświadczyłam cudu, dobrze wiem, że nie wszyscy zostaną uzdrowieni. Nie wszystkim znikną guzy, jak było w moim przypadku. Wiem jednak, że Bóg chce być blisko naszego cierpienia i nigdy nie zostawia nas samych. Pragnę przekazywać tę nadzieję oraz zachęcać do wytrwałości w modlitwie, do zawierzenia Bogu, a także do składania własnego życia w ofierze miłości za tych, którzy od Boga odeszli. Mocno wierzę, że zaufanie Bogu i wytrwała modlitwa mogą sprawić, że Bóg dokona albo cudu uzdrowienia, albo da zrozumienie, po co to wszystko. NIerzadko po świadectwie, w rozmowach z ludźmi, słuszę: "Siostro, zrozumiałam, po co jest ten krzyż". "Zdałem sobie sprawę, żę wola Boża możę być inna niż moje pragnienie" lub: "Pierwszy raz słyszę, że cierpienie można ofiarować". Chciałąbym, i o to się modlę, aby moje świadectwo niosło nadzieję oraz pomogło spojrzeć na wszelkie trudności w perspektywie wieczności.

Czy poza własnym uzdrowieniem była Siostra świadkiem również jakichś innych cudów?

Oczywiście! Kiedyś jedna z osób wychodzących z kościoła, z oczami pełnymi łez, poprosiła: "Niech siostra modli się za moją siostrę, bo umiera". Po jakimś czasie ta osoba odnalazła do mnie kontakt. Powiedziała, że świadectwo dało jej nadzieję. Uwierzyła, że jej siostra bęzie zdrowa. Naprawdę doświadczyła głębokiej wiary i pewności Bożej obecności. W krótkim czasie okazało się, że wszystkie oznaki choroby zniknęły. Za jakiś czas, podczas kolejnej rozmowy, usłyszałam: "Ja myślałam, że Pan Bóg sprawił, że się spotkałyśmy, żeby siosgtra modliła się o cud zdrowia dla mojej siostry. Tymczasem jesem przekonana, że jednak po to, by siostra poprowadziła mnie na drodze wiary". Okazało się, że to osoba, która po wielu latach wróciła do Kościoła. Ten dar uzdrowienia okazał się wielowymiarowy, dotknął ciała i duszy. Dzisiaj zdrowie jest dla bardzo wielu wartością absolutną. A tymczasem paradoksalnie po takich świadectwach ludzie sami dochodzą do wniosku, zę nie tylko zdrowie ciała jest ważne, że trzeba zatroszczyć się także, a nawet bardziej o zdrowie duszy.

Czasem jednak, z ludzkiego punktu widzenia, nie wszystko dobrze się kończy...

Tak. Są osoby, które proszą mnie nie tylko o modlitwę, ale też o towarzyszenie w jakimś cierpieniu, a nawet umieraniu. Dla kilku z nich życie ziemskie już się skończyło. Zostali ich bliscy. Tak jak potrafię, towarzyszę im dalej w drodze wiary, w rozpoznawaniu i przyjęciu Bożej miłości nawet w tym, co trudne, bolesne i niezrozumiałe. Nie o słowa tu chodzi, tylko o obecność.

Każdy błogosławiony, każdy święty to pewien znak dla wiernych. Czego nas uczą?

Przede wszystkim, że świętość jest dla każdego. My czasem boimy się tego słowa, ale i tego zadania. Beatyfikacja czy kanonizacja to przekazanie wzorca świętości dziś, w naszych czasach. Do świętości jesteśmy wszyscy powołani na mocy chrztu świętego. I innym mamy w tej drodze pomóc. Błogosławieni i święci, mają nam pokazać, jak podążać śladami Jezusa. Oni pokazują nam również, że nie ma życia bez krzyża, ale jednocześnie nie ma takiego cierpienia, w którym Bóg zostawiłby nas samymi. On zawsze jest blisko, bo jest miłością! Pragnieniem Jego Serca jest nasze zbawienie. Życie świętych nie jest do kopiowania w naszym życiu. Kard. Stefan Wyszyński pisał: "Tyle jest możliwości i dróg do Boga, ile jest ludzi. Bo Bóg ma inną drogę dla każdego człowieka". Święci inspirują nas do odkrywania osobistej drogi do świętości. Ważne, by w tym pragnieniu szukania tego wzorca dla siebie, w tym powołaniu, w tym konkretnym zdaniu jako mąż, żona, ja jako osoba konsekrowana nie ustawać. Uważam, że szkoda życie przeżyć byle jak. Przez doświadczenie ingerencji błogosławionego Prymasa w moim życiu Bóg obudził we mnie większą wrażliwość, i to nawet w takich zwyczajnych spotkaniach. Kiedy idę ulicą, jadę tramwajem, pociągiem, jesem w sklepie, towarzyszy mi pytanie: "Jki ślad Boga zostawię w kimś, kto dzisiaj na mnie patrzy, ze mną rozmawia?". Pragnę drugiemu człowiekowi nieść Boga i Jemu powierzać spotykanych ludzi, ich sprawy i problemy, być siostrą...

______________________

Choroba i uzdrowienie
Siostra Nulla Lucyna Garlińska zachorowała na nowotwór tarczycy na początkowym etapie formacji zakonnej, w postulacie. Gdy jej stan zaczął się pogarszać, siostry z jej zgromadzenia zaczęło się modlić za przyczyną kardynała Stefana Wyszyńskiego. Decydująca było noc z 14 na 15 marca 1989 roku Lekarze przewidywali, że właśnie wtedy jej życie zgaśnie. Nad ranem niespodziewanie wszystkie dolegliwości zaczęły mijać, a po kolejnych sześciu dniach s. Nulla została wypisana ze szpitala. Siostry Uczennice Krzyża od samego początku nie miały wątpliwości, żę za cudem stoi kard. Stefan Wyszyński. Uzdrowienie zostało uznane za cud potrzebny do zakończenia procesu beatyfikacyjnego Prymasa Tysiąclecia.
______________________

Źródło: Cuda dzieją się, rozmowa Karola Białkowskiego z s. Nulla Garlińską, w: Gość Niedzielny nr 21/26.05.2024 r., s. 36-37.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz