"Nie ma takiej krzywdy, której nie można by przebaczyć!" - mówił prymas Stefan Wyszyński. I wybaczał wiele. Nie tylko osobom spoza Kościoła.
Przebaczenie to jedna z najważniejszych lekcji, których możemy się uczyć od prymasa Stefana Wyszyńskiego. Bo przebaczenie jest wyzwaniem i sprawdzianem chrześcijańskiej miłości, której stanowi nieodzowny element. Jest zadaniem trudnym, ale, jak pokazuje swym życiem kard. Wyszyński, możliwym do wykonania.
Nie zmuszą mnie, bym nienawidził
Czasem szczególnego doskonalenia się w przebaczeniu było dla prymasa Wyszyńskiego uwięzienie. Zdawał z niego egzamin każdego dnia, przez trzy lata, od września 1953 r. do października 1956 r. Przebaczał funkcjonariuszom UB, którzy bezpośrednio go nadzorowali i inwigilowali, nie szczędząc różnych szykan. Ale przede wszystkim tym przedstawicielom władz stalinowskiej Polski, którzy zdecydowali o jego bezprawnym aresztowaniu i uwięzieniu - bez procesu i bez wyroku, pozostawiając ze świadomością, że może zostanie skrycie zamordowany, co miały być nie mniejszą psychiczną torturą niż trudne fizyczne warunki internowania. W Wigilię 1953 r. pierwszą i najtrudniejszą w izolacji, prymas napisał w dzienniku "Pro memoria": "Nie zmuszą mnie niczym do tego, bym ich nienawidził". A w ostatnim dniu roku, robiąc rachunek sumienia z "przewodniej cnoty - miłości", wyznał: "Pragnę być jasny. Mam głębokie poczucie wyrządzonej mi przez rząd krzywdy. (...) Pomimo tego nie czuję uczuć nieprzyjaznych do nikogo z tych ludzi. Nie umiałbym zrobić im najmniejszej nawet przykrości. Wydaje mi się, że jestem w pełnej prawdzie, że nadal jestem w miłości, że jestem chrześcijaninem i dzieckiem mojego Kościoła, który nauczył mnie miłować ludzi i nawet tych, którzy chcą uważać mnie za swoich nieprzyjaciół, zamieniać w uczucia na braci". Czyż nie był to heroizm"?
A przecież krzywd ze strony tzw. władzy ludowej prymas doznał wiele także wcześniej i później. Szczególnie ze strony Władysława Gomułki, I sekretarza KC PZPR (w latach 1956-1970), który - jak to ujął Jerzy Zawieyski - pałał do prymasa "nienawiścią personalną", atakując go często publicznie. Nie tylko nazywał poniżająco "kierownikiem episkopatu" i oskarżył - po ogłoszeniu orędzia do biskupów niemieckich - o zdradę stanu, ale stał także za odmową (dwukrotną) wydania prymasowi paszportu na wyjazd do Rzymu czy zniszczeniem kilku tysięcy jego książek wydrukowanych we Francji i przesłanych do kraju. "Przebaczam mu z serca" - napisał kard. Wyszyński o swym "Krzywdzicielu", jak nazywał Gomułkę, dodając: "Największa nawet krzywda i zniesławienie, których nieustannie dopuszcza się Wł. Gomułka, są starannie zapomniane".
"Miłujcie nieprzyjacioły wasze"
Przebaczenie jest, jak podkreślał prymas, oznaką zwycięstwa mądrości, rozsądku i miłości chrześcijańskiej. Tego oczekuje od nas Bóg, który nam przebacza. "Gdy zabiegamy o przebaczenie, musimy być gotowi przebaczać. Gdy oczekujemy miłosierdzia, musimy sami uczyć się miłosierdzia" - mówił. I był w tym wiarygodny. W kwietniu 1966 r., na zakończenie wielkich rekolekcji narodowych, czyli Wielkiej Nowenny, i po miesiącach brutalnych ataków peerelowskiej propagandy za orędzie i za powodzenie nowenny, prymas powiedział w Gnieźnie: "Byłbym złym pasterzem i moglibyście słusznie nie słuchać głosu mego, gdybym od was żądał miłości i przebaczenia wszystkich nieprzyjaciołom, a sam nie stosował się do tego". Wyznał, że w sercu swoim nie znajduje uczuci wrogości do nikogo. "Tego mnie nauczył Pan mój, Jezus Chrystus! Mocą Jego nauki staram się, najmilsze dzieci, uczyć was miłości do wszystkich, miłości najtrudniejszej: "Miłujcie nieprzyjacioły wasze, dobrze czyńcie tym, którzy was mają w nienawiści, a módlcie się za prześladujących i potwarzających was".
Przebaczał i modlił się za swoich prześladowców. Na okładce brewiarza, którego używał w czasie uwięzienia, miał zapisaną intencję: "za Ojczyznę i Jej Prezydenta" oraz za ty, "co z Kościołem walczą", w tym za Bolesława Bieruta, Franciszka Mazura, wicemarszałka Sejmu, Antoniego Bidę, szefa Urzędu ds. Wyznań, a także za "za partię, US, więziennych dozorców". Po nagłej śmierci Bieruta w marcu 1956 r. odprawił za niego Mszę św., a na znak żałoby zaprzestał na jakiś czas spacerów w okolicach klasztoru w Komańczy, gdzie był internowany decyzją Bieruta przecież! To, co z ludzkiego punktu widzenia wydaje się niepojęte, jak pokazuje kard. Wyszyński, staje się zrozumiałe w świetle wiary. Miłować nieprzyjaciół - pisał prymas - to "jest szczyt chrześcijaństwa i szczyt postępu ludzkości". Kochać i "umieć modlić się za nich. O co? - O miłość dla nich! Jest to rzecz trudna, nawet bardzo trudna, ale najważniejsza".
Często w kontekście miłości i przebaczenia przytacza się słowa, jakie prymas wypowiedział 24 czerwca 1966 r. w Warszawie. Było to w momencie milenijnego zenitu konfrontacji państwa z Kościołem - po tym, jak milicja porwała peregrynujący obraz Matki Bożej Częstochowskiej i zmieniając trasę przejazdu, z Fromborka zawiozła wprost do katedry w Warszawie. W tym dniu partyjni aktywiści, wznosząc wrogie okrzyki, blokowali wiernym i biskupom przejście do katedry. Prymas z ambony powiedział: "Ciągle was pouczam, że ten zwycięża - choćby był powalony i zdeptany - kto miłuje, a nie ten, który w nienawiści depce. Ten ostatni przegrał. Kto nienawidzi - przegrał! Kto mobilizuje nienawiść - przegrał! Kto walczy z Bogiem Miłości - przegrał! A zwyciężył już dziś - choćby leżał na ziemi podeptany - kto miłuje i przebacza, kto jak Chrystus oddaje serce swoje, a nawet życie za nieprzyjaciół swoich".
Zapominanie i przebaczanie
Powodów od przebaczenia różnych osobom i grupom osób kard. Wyszyński miała wiele. I nie tylko osobom z kręgu władzy, ale także z Kościoła - księżom, a nawet biskupom, od których miał prawo oczekiwać lojalności i wierności. Takiej postawy zabrakło w episkopacie w chwili aresztowania prymasa we wrześniu 1953 r. Zwyciężyły lęk i obawa. Pod presją stalinowskiego aparatu władzy zdziesiątkowany episkopat zgodził się na deklarację lojalności wobec władz. Prymas miał żal, ale rozumiejąc kontekst, wybaczył. Po wyjściu z internowania zaniechał rozliczeń.
Wybaczył też towarzyszom internowania, a jednocześnie stalinowskim więźniom politycznym, czyli ks. Stanisławowi Skorodeckiemu ps. Krystyna, i s. Marii Leonii Graczyk ps. Ptaszyńska, którzy pisali na niego donosy do UB. W dzienniku pisanym w Komańczy, czyli gdy miał już tę wiedzę, wystawił im dobrą opinię, a po uwolnieniu zaprosił na Jasną Górę, by wspólnie dziękować Matce Bożej za wolność. Ks. Hieronimowi Goździewiczowi, TW "Heniek", który przyznał się do współpracy z UB, nie tylko przebaczył, ale uczynił go nawet kierownikiem swego sekretariatu. "Jak wspaniałą rzeczą jest zapominanie i przebaczanie! Jak ono wewnętrznie wyzwala, czyniąc człowieka naprawdę wielkim, a jednocześnie bliskim i braterskim. Taka jest prawdziwa miłość. Taka jest właśnie prawdziwa przyjaźń!" - pisał prymas.
Jakby nic nie zaszło
Różnego typu nielojalności, a nawet zdradę prymas wybaczał także katolikom świeckim, związanym ze środowiskiem "Znak". Do poważnego zaostrzenia stosunków i na pewien czas zerwania kontaktów doszło jesienią 1963 r., gdy w Watykanie, gdzie odbywał się sobór, została rozkolportowana "Opinia", której jednym z głównych autorów był Stanisław Stomma, poseł "Znaku". Sugerowano w niej urzędnikom watykańskim, aby doprowadzili do nawiązania stosunków dyplomatycznych między Stolicą Apostolską a PRL. Prymas Wyszyński miał żal, że tekst powstał za jego plecami i nie wspomniano w nim, iż episkopat stoi na podobnym stanowisku (stawiając władzom wstępny warunek uznania praw Kościoła). Ponownie przyjął jego posłów wiosną 1964 r. "Przy powitaniu był swobodny i serdeczny, jakby w ogóle nic nie zaszło" - wspominał Stomma, który po spotkaniu przeprosił prymasa.
Poważnym aktem nielojalności wobec Wyszyńskiego ze strony posłów "Znaku" było to, że nie bronili go w Sejmie w czasie ostrej nagonki władz PRL za orędzie biskupów polskich do niemieckich z listopada 1965 r. Ten list notabene był wielkim świadectwem chrześcijańskiego przebaczenia. Tymczasem Jerzy Zawieyski, przewodniczący koła Znak, w wystąpieniu sejmowym tak lawirował między oczekiwaniami rządu a episkopatu, że w efekcie skrytykował ten ostatni. Prymas nazwał wtedy Zawieyskiego zdrajcą, ale potem pierwszy wyciągnął rękę na zgodę.
Jak mówił prymas Wyszyński, przebaczenie jest przywróceniem sobie wolności. Jest "kluczem w naszym ręku do własnej celi więziennej".
Źródło: Ewa K. Czaczkowska, Przebaczam z serca, w: Gość Niedzielny nr 15-16/2020, s. 26-28.
Nie zmuszą mnie, bym nienawidził
Czasem szczególnego doskonalenia się w przebaczeniu było dla prymasa Wyszyńskiego uwięzienie. Zdawał z niego egzamin każdego dnia, przez trzy lata, od września 1953 r. do października 1956 r. Przebaczał funkcjonariuszom UB, którzy bezpośrednio go nadzorowali i inwigilowali, nie szczędząc różnych szykan. Ale przede wszystkim tym przedstawicielom władz stalinowskiej Polski, którzy zdecydowali o jego bezprawnym aresztowaniu i uwięzieniu - bez procesu i bez wyroku, pozostawiając ze świadomością, że może zostanie skrycie zamordowany, co miały być nie mniejszą psychiczną torturą niż trudne fizyczne warunki internowania. W Wigilię 1953 r. pierwszą i najtrudniejszą w izolacji, prymas napisał w dzienniku "Pro memoria": "Nie zmuszą mnie niczym do tego, bym ich nienawidził". A w ostatnim dniu roku, robiąc rachunek sumienia z "przewodniej cnoty - miłości", wyznał: "Pragnę być jasny. Mam głębokie poczucie wyrządzonej mi przez rząd krzywdy. (...) Pomimo tego nie czuję uczuć nieprzyjaznych do nikogo z tych ludzi. Nie umiałbym zrobić im najmniejszej nawet przykrości. Wydaje mi się, że jestem w pełnej prawdzie, że nadal jestem w miłości, że jestem chrześcijaninem i dzieckiem mojego Kościoła, który nauczył mnie miłować ludzi i nawet tych, którzy chcą uważać mnie za swoich nieprzyjaciół, zamieniać w uczucia na braci". Czyż nie był to heroizm"?
A przecież krzywd ze strony tzw. władzy ludowej prymas doznał wiele także wcześniej i później. Szczególnie ze strony Władysława Gomułki, I sekretarza KC PZPR (w latach 1956-1970), który - jak to ujął Jerzy Zawieyski - pałał do prymasa "nienawiścią personalną", atakując go często publicznie. Nie tylko nazywał poniżająco "kierownikiem episkopatu" i oskarżył - po ogłoszeniu orędzia do biskupów niemieckich - o zdradę stanu, ale stał także za odmową (dwukrotną) wydania prymasowi paszportu na wyjazd do Rzymu czy zniszczeniem kilku tysięcy jego książek wydrukowanych we Francji i przesłanych do kraju. "Przebaczam mu z serca" - napisał kard. Wyszyński o swym "Krzywdzicielu", jak nazywał Gomułkę, dodając: "Największa nawet krzywda i zniesławienie, których nieustannie dopuszcza się Wł. Gomułka, są starannie zapomniane".
"Miłujcie nieprzyjacioły wasze"
Przebaczenie jest, jak podkreślał prymas, oznaką zwycięstwa mądrości, rozsądku i miłości chrześcijańskiej. Tego oczekuje od nas Bóg, który nam przebacza. "Gdy zabiegamy o przebaczenie, musimy być gotowi przebaczać. Gdy oczekujemy miłosierdzia, musimy sami uczyć się miłosierdzia" - mówił. I był w tym wiarygodny. W kwietniu 1966 r., na zakończenie wielkich rekolekcji narodowych, czyli Wielkiej Nowenny, i po miesiącach brutalnych ataków peerelowskiej propagandy za orędzie i za powodzenie nowenny, prymas powiedział w Gnieźnie: "Byłbym złym pasterzem i moglibyście słusznie nie słuchać głosu mego, gdybym od was żądał miłości i przebaczenia wszystkich nieprzyjaciołom, a sam nie stosował się do tego". Wyznał, że w sercu swoim nie znajduje uczuci wrogości do nikogo. "Tego mnie nauczył Pan mój, Jezus Chrystus! Mocą Jego nauki staram się, najmilsze dzieci, uczyć was miłości do wszystkich, miłości najtrudniejszej: "Miłujcie nieprzyjacioły wasze, dobrze czyńcie tym, którzy was mają w nienawiści, a módlcie się za prześladujących i potwarzających was".
Przebaczał i modlił się za swoich prześladowców. Na okładce brewiarza, którego używał w czasie uwięzienia, miał zapisaną intencję: "za Ojczyznę i Jej Prezydenta" oraz za ty, "co z Kościołem walczą", w tym za Bolesława Bieruta, Franciszka Mazura, wicemarszałka Sejmu, Antoniego Bidę, szefa Urzędu ds. Wyznań, a także za "za partię, US, więziennych dozorców". Po nagłej śmierci Bieruta w marcu 1956 r. odprawił za niego Mszę św., a na znak żałoby zaprzestał na jakiś czas spacerów w okolicach klasztoru w Komańczy, gdzie był internowany decyzją Bieruta przecież! To, co z ludzkiego punktu widzenia wydaje się niepojęte, jak pokazuje kard. Wyszyński, staje się zrozumiałe w świetle wiary. Miłować nieprzyjaciół - pisał prymas - to "jest szczyt chrześcijaństwa i szczyt postępu ludzkości". Kochać i "umieć modlić się za nich. O co? - O miłość dla nich! Jest to rzecz trudna, nawet bardzo trudna, ale najważniejsza".
Często w kontekście miłości i przebaczenia przytacza się słowa, jakie prymas wypowiedział 24 czerwca 1966 r. w Warszawie. Było to w momencie milenijnego zenitu konfrontacji państwa z Kościołem - po tym, jak milicja porwała peregrynujący obraz Matki Bożej Częstochowskiej i zmieniając trasę przejazdu, z Fromborka zawiozła wprost do katedry w Warszawie. W tym dniu partyjni aktywiści, wznosząc wrogie okrzyki, blokowali wiernym i biskupom przejście do katedry. Prymas z ambony powiedział: "Ciągle was pouczam, że ten zwycięża - choćby był powalony i zdeptany - kto miłuje, a nie ten, który w nienawiści depce. Ten ostatni przegrał. Kto nienawidzi - przegrał! Kto mobilizuje nienawiść - przegrał! Kto walczy z Bogiem Miłości - przegrał! A zwyciężył już dziś - choćby leżał na ziemi podeptany - kto miłuje i przebacza, kto jak Chrystus oddaje serce swoje, a nawet życie za nieprzyjaciół swoich".
Zapominanie i przebaczanie
Powodów od przebaczenia różnych osobom i grupom osób kard. Wyszyński miała wiele. I nie tylko osobom z kręgu władzy, ale także z Kościoła - księżom, a nawet biskupom, od których miał prawo oczekiwać lojalności i wierności. Takiej postawy zabrakło w episkopacie w chwili aresztowania prymasa we wrześniu 1953 r. Zwyciężyły lęk i obawa. Pod presją stalinowskiego aparatu władzy zdziesiątkowany episkopat zgodził się na deklarację lojalności wobec władz. Prymas miał żal, ale rozumiejąc kontekst, wybaczył. Po wyjściu z internowania zaniechał rozliczeń.
Wybaczył też towarzyszom internowania, a jednocześnie stalinowskim więźniom politycznym, czyli ks. Stanisławowi Skorodeckiemu ps. Krystyna, i s. Marii Leonii Graczyk ps. Ptaszyńska, którzy pisali na niego donosy do UB. W dzienniku pisanym w Komańczy, czyli gdy miał już tę wiedzę, wystawił im dobrą opinię, a po uwolnieniu zaprosił na Jasną Górę, by wspólnie dziękować Matce Bożej za wolność. Ks. Hieronimowi Goździewiczowi, TW "Heniek", który przyznał się do współpracy z UB, nie tylko przebaczył, ale uczynił go nawet kierownikiem swego sekretariatu. "Jak wspaniałą rzeczą jest zapominanie i przebaczanie! Jak ono wewnętrznie wyzwala, czyniąc człowieka naprawdę wielkim, a jednocześnie bliskim i braterskim. Taka jest prawdziwa miłość. Taka jest właśnie prawdziwa przyjaźń!" - pisał prymas.
Jakby nic nie zaszło
Różnego typu nielojalności, a nawet zdradę prymas wybaczał także katolikom świeckim, związanym ze środowiskiem "Znak". Do poważnego zaostrzenia stosunków i na pewien czas zerwania kontaktów doszło jesienią 1963 r., gdy w Watykanie, gdzie odbywał się sobór, została rozkolportowana "Opinia", której jednym z głównych autorów był Stanisław Stomma, poseł "Znaku". Sugerowano w niej urzędnikom watykańskim, aby doprowadzili do nawiązania stosunków dyplomatycznych między Stolicą Apostolską a PRL. Prymas Wyszyński miał żal, że tekst powstał za jego plecami i nie wspomniano w nim, iż episkopat stoi na podobnym stanowisku (stawiając władzom wstępny warunek uznania praw Kościoła). Ponownie przyjął jego posłów wiosną 1964 r. "Przy powitaniu był swobodny i serdeczny, jakby w ogóle nic nie zaszło" - wspominał Stomma, który po spotkaniu przeprosił prymasa.
Poważnym aktem nielojalności wobec Wyszyńskiego ze strony posłów "Znaku" było to, że nie bronili go w Sejmie w czasie ostrej nagonki władz PRL za orędzie biskupów polskich do niemieckich z listopada 1965 r. Ten list notabene był wielkim świadectwem chrześcijańskiego przebaczenia. Tymczasem Jerzy Zawieyski, przewodniczący koła Znak, w wystąpieniu sejmowym tak lawirował między oczekiwaniami rządu a episkopatu, że w efekcie skrytykował ten ostatni. Prymas nazwał wtedy Zawieyskiego zdrajcą, ale potem pierwszy wyciągnął rękę na zgodę.
Jak mówił prymas Wyszyński, przebaczenie jest przywróceniem sobie wolności. Jest "kluczem w naszym ręku do własnej celi więziennej".
Źródło: Ewa K. Czaczkowska, Przebaczam z serca, w: Gość Niedzielny nr 15-16/2020, s. 26-28.