Wspomnienia: (†) Ks. Tadeusz Uszyński - kapłan diecezji warszawskiej

Duszpasterz

Pragnę podziękować Księdzu Prałatowi, proboszczowi parafii Najświętszego Zbawiciela za zaproszenie mnie na to comiesięczne spotkanie wszystkich tych, którzy zbierają się, aby przypomnieć sobie życie i dzieło wielkiego Prymasa Tysiąclecia Stefana Kardynała Wyszyńskiego.
Tak się złożyło, że byłem dziś w pracowni artystycznej u jednego z profesorów, artystów plastyków, który rozpoczął przygotowanie projektu pomnika Księdza Prymasa. Chciałbym bardzo, aby idea wystawienia pomnika w miejscu, w którym przyszedł na świat, tak została zrealizowana, aby ten pomnik przypomniał wielkiego Syna ziemi zuzelskiej.
Może najpierw powiem, jakie więzy łączyły mnie z Księdzem Prymasem. Oczywiście nie takie jak tych, którzy pracowali z nim bezpośrednio, którzy stykali się z nim na co dzień albo mieli poszczególne zadania lub misje w Kościele. Długo nie wiedziałem o Księdzu Prymasie nic, choć moją rodzinną miejscowość Boguty dzieli od Zuzeli niecałe 10 kilometrów w linii prostej.
Pierwsza wiadomość o Księdzu Prymasie, jaka do mnie dotarła — to była wiadomość po śmierci Księdza Prymasa Augusta Hlonda, że został mianowany nowy Prymas i że ma się odbyć jego ingres w dalekiej Warszawie. Mówię dalekiej — bo byłem wówczas w Różanymstoku w Gimnazjum Towarzystwa Salezjańskiego.
Gdy później znalazłem się na pierwszym roku Warszawskiego Seminarium Duchownego, Ksiądz Prymas chciał rozmawiać osobiście ze wszystkimi alumnami rozpoczynającymi seminarium. I rozmawiał. Ta rozmowa z Księdzem Prymasem, choć krótka, uświadomiła mi, że jest mi on bliski. Przypominam sobie jego słowa, które wówczas wypowiedział:
— Bywałem na odpustach w Bogutach... Jak ma się Twoja rodzina? Z panem Uszyńskim przewoziliśmy książki za Bug.
Później dopiero dowiedziałem się w rodzinie, że Ksiądz Prymas jako mały chłopiec, syn organisty w Zuzeli, często ze swoim ojcem i moim dziadkiem przewozili przez rzekę Bug na Podlasie zakazane tam polskie książki.
Następny moment, który przeżyłem bardzo głęboko, był w roku 1953, kiedy 25 września byłem razem z kolegami alumnami u błogosławionego Władysława i adorowaliśmy relikwie. Patrona Warszawy w kościele św. Anny. Wieczorem, po homilii wygłoszonej w kościele akademickim, Ksiądz Prymas został aresztowany. Była to dla nas w seminarium chwila bardzo ciężka. Była to czarna noc...
Wreszcie po święceniach kapłańskich w roku 1955 zostałem skierowany na pierwszą placówkę duszpasterską do parafii Józefów koło Otwocka. Tam otrzymałem polecenie proboszcza — księdza prałata Wincentego Malinowskiego, abym się zajął młodzieżą akademicką. Pamiętam, że w tym okresie grupa studentów podjęła inicjatywę, aby dotrzeć do internowanego Księdza Prymasa w Komańczy. I dotarła. Wspominał o tym Ksiądz Prymas, że kiedyś rankiem, gdy odprawiał Mszę św. w kaplicy klasztornej u Sióstr, gdy odwrócił się na „Dominus vobiscum'', zobaczył gromadę „stworów zabłoconych", ociekających wodą. Potem spotkał się z nimi. Przynieśli mi oni z Komańczy obrazek, fotografię Piusa XII z dedykacją Księdza Prymasa. Byłem niezwykle wzruszony takim wyrazem pamięci.
Po powrocie Księdza Prymasa z Komańczy następnego dnia szedłem do Nowej Wsi, gdzie katechizowałem dzieci. W kaplicy Pani Rau w Nowej Wsi przebywał na internowaniu Ksiądz Infułat Wojciech Zink. Tego ranka, kiedy dochodziłem już do kaplicy, zobaczyłem go w alejce, gdy ubrany uroczyście spacerował, jakby oczekując kogoś. Dowiedziałem się, że czeka na samochód z Warszawy, który po niego wysłał Ksiądz Prymas Wyszyński.
A potem spotkanie z Księdzem Prymasem przed Bożym Narodzeniem 1956 roku, kiedy przyjechał do Józefowa. Pamiętam to niezwykłe przeżycie, wielką uroczystość, jakiej byłem uczestnikiem a częściowo organizatorem. Do Józefowa przybyły ogromne rzesze ludzi z sąsiednich parafii, z całej linii otwockiej. Ponad setka studentów w akademickich czapkach swoich uczelni witała Księdza Prymasa. Potem spotkał się z nimi na ganku plebanii. Później przy kolacji skinął na mnie i powiedział: — Potrzebuję cię gdzie indziej!...
Kilka dni potem otrzymałem dekret zwalniający mnie z placówki w Józefowie i przenoszący do Piaseczna.
I tak praca z młodzieżą coraz bardziej się rozwijała. W tym czasie organizowaliśmy dużo letnich obozów. Młodzież studencka cieszyła się, że będzie mogła spędzić dwa tygodnie wędrówki po polskiej ziemi z plecakami.
Te obozy studenckie wspominam z rozrzewnieniem i z wielką radością, bo bardzo łączyły środowisko często nie znającej się młodzieży.
Dopiero potem dowiedziałem się, że moja ciocia, Irena Tymińska,
która była koleżanką Księdza Prymasa w szkole w Zuzeli, zaproszona została razem z wujkiem i wnukami-studentami do Księdza Prymasa.
Ksiądz Prymas interesował się młodymi, a oni z entuzjazmem opowiadali
o swoich przeżyciach na obozach, na których byliśmy razem.
8 grudnia 1962 roku wydelegowany zostałem do Belgii na studia w Instytucie Jezuickim „Lumen Vitae". Ksiądz Prymas przeniósł mnie wówczas do katedry warszawskiej, abym będąc zaangażowany w pracę duszpasterską, mógł jednocześnie przygotować się do wyjazdu na studia. We wrześciu 1963 roku po załatwieniu formalności paszportowo-wizowych udałem się na Miodową, na pożegnanie z Księdzem Prymasem. Na zakończenie Ksiądz Prymas popatrzył mi głęboko w oczy i powiedział:
— Ale mi wrócisz?!...
Nie rozumiałem wówczas tego pytania. Dopiero później pojąłem, że można było ulec pokusie i nie wrócić. Zapytałem wtedy:
— A co z młodzieżą, która zostaje?
Usłyszałem odpowiedź:
— Wrócisz i będziesz lepiej pracował.
Ksiądz Prymas w dalszym ciągu — choć z daleka — czuwał nad pracą, którą podjąłem w Paryżu. Na skutek przeróżnych trudności nie mogłem w tym okresie dostać się do Belgii. Pozostałem więc na mocy decyzji Księdza Prymasa w Seminarium Polskim w Paryżu i podjąłem tam studia w Wyższym Instytucie Pastoralno-Katechetycznym. Studiowałem przez trzy lata. Gdy wróciłem w sierpniu 1966 roku do katedry warszawskiej, już po kilku miesiącach, wezwał mnie Ksiądz Prymas. Dowiedziałem się wówczas, że mam być rektorem kościoła akademickiego św. Anny. Przeraziłem się, bo rektor kościoła akademickiego w moim pojęciu to był tak wysoki autorytet historyczny, moralny i wychowawczy, że w pierwszej chwili nie mogłem się oswoić z tą myślą.
Ksiądz Prymas przybył pewnego dnia na spotkanie z młodzieżą i wtedy, pamiętam — tej grupce młodzieży studenckiej zgromadzonej w kaplicy błogosławionego Władysława z Gielniowa — przedstawił nowego rektora.
W tym okresie byłem świadkiem, jak bardzo interesował się duszpasterstwem akademickim, problemami studentów zarówno materialnymi — jak żyją, czy mają co jeść, jak również problemami moralnymi — jaka jest ich postawa, jak przebiegają ich studia, jak się w nie angażują.
Interesował się młodzieżą i często zapraszał ją do siebie. Tradycją już były spotkania w wigilię Bożego Narodzenia, kiedy studenci Warszawy udawali się do Księdza Prymasa z życzeniami, spotkania w Wielką Sobotę przed Wielkanocą czy też niezapomniane wieczory kolędowe, kiedy dwustu, trzystu studentów udawało się na Miodową i tam byli przyjmowani przez Gospodarza z niezwykłą serdecznością, nie tylko w kaplicy, ale i przy stole.
Ksiądz Prymas interesował się wystawami sztuki sakralnej i pracami młodych artystów, którzy wystawiali swoje prace w kościele akademickim. Często pytał, kim oni są, jaka jest ich sytuacja, a jeśli słyszał, że ktoś z nich ma trudne warunki materialne, jeszcze raz oglądał rzeźby, obrazy czy gobeliny i kupował je. W ten sposób przychodził z pomocą ich autorom, którzy byli szczęśliwi, że sam Ksiądz Prymas poznał się na ich dziełach.
Interesował się także wypoczynkiem młodzieży, obozami letnimi, jak i zimowiskami. Zawsze wspierał w miarę swoich możliwości biedniejszych studentów, aby mogli wziąć udział w odpoczynku wakacyjnym.
Przychodził do kościoła św. Anny i często głosił konferencje. Kilkakrotnie życzył sobie, aby zorganizować dyskusje ze studentami. Przygotowywali oni wówczas pytania na kartkach, które Ksiądz Prymas segregował według działów. Siadał pośrodku studentów w największej sali, jaka była wówczas do dyspozycji — w zabytkowej pięknej zakrystii zapełnionej po brzegi. Młodzież zajmowała również korytarze i sąsiednie salki, gdzie z konieczności przeciągnęliśmy głośnik, tak było pełno. Ksiądz Prymas odpowiadał na pytania młodzieży. Ceniła ona sobie te spotkania z Ojcem. Był Ojcem dla wszystkich. Był ich przyjacielem.
Później, ksiądz Jan Palusiński, salezjanin z Łodzi, rzucił ideę „Sacrosongu" — festiwalu piosenki i pieśni religijnej. Zaangażował pisarzy, poetów, kompozytorów i artystów, muzyków, zespoły profesjonalne i amatorskie. Powstał wielki ruch kulturalny, który rozszerzał się coraz bardziej, obejmował coraz to nowe rzesze twórców, mobilizując ich.
Ksiądz Prymas zgodził się, aby w 1974 roku „Sacrosong" odbył się w Warszawie. Interesował się jego przebiegiem, cieszył się, że wielu artystów i rzesze młodzieży bierze w nim udział, że ma to szeroki i głęboki wpływ na przeżycia młodego pokolenia.
Potem powstała myśl organizowania Tygodni Kultury Chrześcijańskiej. Rozmawiałem o tym z Księdzem Prymasem, ucieszył się, zaakceptował tę myśl, która wkrótce rozprzestrzeniła się, zrealizowała i zaczęła wydawać owoce. Poparta przez Konferencję Episkopatu Polski, w szczególny sposób przez Metropolitę Krakowskiego, kardynała Karola Wojtyłę, została zrealizowana we wszystkich diecezjach polskich i w większych miastach, dawniej powiatowych, ożywiając nowym duchem duszpasterstwo parafialne i diecezjalne.
Chciałbym jeszcze poruszyć temat: Ksiądz Prymas i pielgrzymki piesze. W 1967 roku po Warszawskiej Pieszej Pielgrzymce przyszła do mnie grupa studentów prosząc, abym jako rektor kościoła akademickiego przyszedł im z pomocą, by na przyszłą pielgrzymkę mógł z nimi pójść duszpasterz akademicki, który modliłby się z nimi, spowiadał, głosił konferencje, pomagał rozwiązywać problemy. Zrelacjonowałem Księdzu Prymasowi ten postulat i wysunąłem propozycję, że gdyby udało się stworzyć w pielgrzymce grupę akademicką, która miałaby trochę zmodyfikowany program pielgrzymkowy, przystosowany do swojego poziomu i wędrowałaby razem z duszpasterzami akademickimi, to dałoby na pewno dobre owoce. Ksiądz Prymas nie tylko zaakceptował, ale wysunął jeszcze dużo ciekawych projektów — jak należy taką grupę zorganizować, jaką problematyką się zająć, w czasie dziewięciu dni marszu i trudu pielgrzymiego. Młodzież ze wszystkich ośrodków w kraju i za granicą zaangażowała się w pielgrzymkę bardzo licznie. Już w kilka lat później, gdy z jednej „siedemnastki" akademickiej powstało 36 grup i wędrowało w kilkanaście tysięcy studentów, trzeba było pomyśleć, aby podzielić tę ogromną masę młodzieży na drodze warszawsko-jasnogórskiej. Powstała myśl utworzenia „pielgrzymki gwiaździstej''. Odtąd poszczególne grupy z Lublina, Siedlec, Wrocławia, Krakowa, Płocka i innych miast wędrują ze swoich diecezji. Jakże radosne są spotkania na Placu Jasnogórskim i w Sanktuarium Matki Bożej tych, którzy przedtem wędrowali razem w siedemnastkach, a dziś wędrują różnymi drogami, aby spotkać się u Matki. Spełniło się marzenie Księdza Prymasa — już nie tylko z Warszawy, ale ze wszystkich stron Polski zdążają na Jasną Górę rozmodlone rzesze pielgrzymów.
Księdzu Prymasowi zawdzięczamy poparcie, troskę o to, aby młodzieży pielgrzymującej było dobrze. Zawsze pytał po przyjściu grup studenckich do Częstochowy, czy nam czegoś nie brakuje, czy może nam w czymś pomóc.
Wreszcie, 15 września 1980 roku, w czasie zebrania księży dziekanów
archidiecezji warszawskiej w Metropolitalnym Seminarium Duchownym, podczas przerwy Ksiądz Prymas poprosił, abym mu towarzyszył. I spacerując powiedział:
— A teraz pora, aby wznowić Sodalicję Mariańską. A może ty to zrobisz?
Stał się Ojcem odrodzonej Sodalicji. Pobłogosławił pracy sodalicyjnej, pisząc własną ręką na złożonym podaniu o zatwierdzenie Sodalicji błogosławieństwo dla tej pracy podjętej na nowo. Sodalicja Mariańska, która była tak ceniona przez Księdza Prymasa, dziś rozwija się coraz bardziej na chwałę Matki Najświętszej i na chwałę Bożą.
Trudno wypowiedzieć wszystko, aby nie zmęczyć słuchających. Mówiłem o swoich bezpośrednich kontaktach z Księdzem Prymasem, o swoich przeżyciach, nie segregując ich, nie przygotowując się do specjalnego referatu czy konferencji. Chciałem, i niech mi to Ksiądz Prałat — Gospodarz wybaczy, aby było to raczę żywe, bezpośrednie słowo, wyrażające troskę Księdza Prymasa o sprawy duszpasterskie młodzieży, szczególnie studenckiej, którą tak dobrze rozumiał i troszczył się o nią do końca swoich dni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz