LATA SZKOLNE I AKADEMICKIE
Świadectwo kolegi z ławy szkolnej
Z Księdzem Prymasem przyjaźniłem się przez całe 70 lat. To duży szmat czasu. Jestem teraz w kłopocie — nie wiem bowiem, czy trafnie wybiorę, co należy wspomnieć.
Ksiądz Prymas, jak wiemy, urodził się w Zuzeli w 1901 roku. Do Andrzejewa przybył z rodziną w 1910. Ojciec jego jeszcze w Zuzeli pracował jako organista. Taką samą posadę otrzymał w Andrzejewie.
Stefan zaraz po przybyciu do Andrzejewa zaczął chodzić do szkoły. Była to czteroklasowa szkoła gminna. Ja również do niej uczęszczałem. Nasze poznanie datuje się z tego właśnie czasu. Nauka wtedy nie była łatwa. Nauczyciel pan Arasimowicz uczył nas całymi dniami. Przychodziło się rano i wracało wieczorem. Zależne to było od pory roku. Uczyliśmy się przez cały dzień. Ale ta nauka jakoś nam nie szła. W dodatku prawie wszystkie przedmioty w języku rosyjskim. Tylko niektóre lekcje były
w języku polskim. Jak się skończyło taką szkołę, można było zostać urzędnikiem w gminie.
Jedyną atrakcją i rozrywką dla nas były tzw. „galówki", „prażniki" — uroczystości carskiej rodziny cara Mikołaja II, jego żony, rodziców, bliższych i dalszych krewnych. Przychodziliśmy wtedy do szkoły, a tam oznajmiano nam, że tego i tego dnia są uroczystości carskiej rodziny. Do kościoła nas nie prowadzono, ale zawsze rano księża modlili się w takim dniu w intencji dostojnika, którego uroczystość się obchodziło. Nam zaś rozdawano w szkole cukierki, żeby wszyscy byli zadowoleni. Na koniec mówiono nam: „A teraz możecie sobie spokojnie wracać do domu". Brała w tym udział cała nasza szkolna rodzina. Z radością potem wracaliśmy do domu. Tego dnia nie trzeba było się uczyć. Nauka w szkole gminnej trwała 4 lata. Stefan chodził także do ochronki, która była prowadzona przez panią umiejącą pisać wiersze. Ona zabawiała wszystkie dzieci.
W ochronce Stefan bawił się najczęściej w księdza. Dziewczynki go nieraz pytały: „Stefanku, w co będziemy się bawić?" A on: „W księdza". „A kto będzie księdzem?" — „Ja" — odpowiadał. Brały wtedy chustkę z głowy i po dziecięcemu rozwieszały ją na patykach. W ten sposób powstawał baldachim. Nosiły go, a Stefanek szedł w środku i był księdzem. I tak odbywała się procesja.
W księdza bawił się nawet w kościele. Jako syn organisty wszędzie tam miał wzięcie. Był ministrantem, ale bawił się w księdza. Siadał często w konfesjonale. Dzieci podchodziły do niego, a on coś do nich szeptał, mówił, potem pukał i dzieci odchodziły. Będąc księdzem i później biskupem sam często mówił, że tam w tym konfesjonale, w którym „urzędował" jako mały chłopiec, zrodziło się jego powołanie kapłańskie. Widać Pan Bóg dał łaskę wtajemniczenia. To było zbratanie się z Bogiem.
Nadszedł rok 1912. Stefan opuścił szkołę w Andrzejewie i z woli ojca przeniósł się do Warszawy, do gimnazjum Wojciecha Górskiego. Był tam aż do wybuchu wojny w 1914 r. Uczył się dobrze. Zawsze do domu wracał z dobrymi stopniami, ku zadowoleniu ojca. Kiedy wracał na świąteczne ferie, wtedy w wolnych chwilach uczył i mnie. Był ode mnie starszy o dwa lata. Przebywałem wtedy całymi dniami w organistówce wśród rodziny Księdza Prymasa. Po nauce urządzano w domu gry i zabawy dziecięce.
W lecie bawiliśmy się w pobliżu organistówki. Rosły tam drzewa, zwłaszcza kasztany. Przy kasztanach była huśtawka, na której często huśtaliśmy się. Urządzaliśmy także zawody, który pierwszy wdrapie się na drzewo aż do wierzchołka.
Przyszła wojna 1914 roku. Stefan nie pojechał już do Warszawy. Przeniósł się do Łomży, gdzie było prywatne gimnnazjum prowadzone przez Jana Helmana — człowieka uczciwego i szlachetnego. Uczył się tam do 1917 roku. Ja rozpocząłem naukę w łomżyńskim gimnazjum w 1915 r.
Mieszkaliśmy na stancji w domu pożydowskim przy ul. Krzywe Koło, nazywanym przez mieszkańców domem Szeniaka. Zarządzał nim jeden z nauczycieli gimnazjum pan Kazimierz Kęsicki. Z Andrzejewa mieszkało u pana Kęsickiego 6-8 uczniów każdego roku.
Obok domu był ogromny ogród owocowy z tarasem. Przez niski parkan mogliśmy wdrapywać się do ogrodu, gdzie były dobre jabłka i śliwki. Na tarasie urządzaliśmy w zimie lodowisko. Często zbiegaliśmy schodami z tarasu do Narwi.
W gimnazjum łomżyńskim uczyliśmy się na ogół dobrze i pilnie. Gorzej było z wyżywieniem. Często musieliśmy się uczyć nie mając nic w ustach.
W sierpniu 1915 roku przyszli Niemcy. Rosjanie wycofując się niszczyli wszystko. Spalili całe Andrzejewo, wszystkie wioski i osiedla. Opuszczając teren Polski wypędzali do Rosji ludzi, paląc wszystkim osady. Podpalali zboże znajdujące się w stodołach i stojące na polach. Na naszych oczach paliło się wszystko. Powstał głód i bieda. Żywiliśmy się tylko chlebem, wodą i sacharyną. Trochę jedzenia zabieraliśmy z domu, ale i tak Niemcy po drodze nam odbierali.
Kiepsko też było z chlebem. Wszystko było na kartki. Sprzedawano chleb pół na pół z mąki żytniej mieszanej z trocinami z topoli. Taki chleb można było zjeść, ale trudno było strawić. Dlatego z Łomży chodziliśmy po chleb na wieś. Był on czerstwy, ale prawdziwy. Często też pan Kęsicki zdobywał trochę mąki i kaszy. Dzielił potem między nas wszystkich. Uczyliśmy się dobrze. Mieszkaliśmy w dwóch pokojach. Było nas wtedy sześciu. Pomagaliśmy sobie wzajemnie. Najwięcej pomagał Stefan. Był w starszej klasie. Nieraz nawet pisał nam wypracowania, wprawdzie tej samej treści, ale w innej formie... Zawsze się to udawało.
Atrakcją Łomży byli legioniści Piłsudskiego. Przybyli do miasta w zimie 1916 roku. Żołnierze zajęli koszary, a oficerowie rozgościli się po domach. Pan Kęsicki wziął także do swego domu trzech oficerów, umieli oni rozweselić domowników. Namawiali nas na poranną gimnastykę. Zżyliśmy się z tymi legionistami bardzo, oni nas polubili, a my ich. W każdą niedzielę urządzali atrakcje, tzw. „festyny", grała orkiestra wojskowa, były gry i zabawy. Kiedy jednak władze niemieckie zażądały od Piłsudskiego przysięgi na wierność Niemcom, on odmówił i zabronił tego czynić legionistom, wówczas nasi oficerowie i żołnierze musieli opuścić Łomżę. Koszary otoczono kolczastym drutem. Nie wolno było wychodzić do miasta przez dłuższy czas.
Stefan był zawsze koleżeński. Miał od swojej matki, która była doświadczona i praktyczna, przybory potrzebne uczniowi: igły, nici i guziki, itp. Często z jego usług korzystaliśmy.
Był też harcerzem. Hasłem naszego harcerstwa było: „Całym sercem służyć Bogu i Polsce". Na ulicach były nawet wypisane litery „ONC", co znaczy: „Ojczyzna — Naród — Cnota".
Rozbrojenie przyszło 11 listopada 1918 roku. Nasze gimnazjum zostało przejęte przez władze i upaństwowione. Otrzymało imię Tadeusza Kościuszki. Stefan — przyszły ksiądz i biskup — przeniósł się potem do Włocławka.
We Włocławku był najpierw w niższym, a potem w wyższym seminarium. Tam też został kapłanem. Ja zaś po skończeniu gimnazjum wstąpiłem do seminarium duchownego w Łomży. Zostałem kapłanem w 1926 r. Pisaliśmy do siebie w tym czasie. Potem kiedy skończyłem seminarium, zaprosiłem księdza Stefana, aby przyjechał do mnie. Mówił kazanie w czasie mojej prymicyjnej Mszy świętej w Anrzejewie.
Potem ksiądz Wyszyński był studentem na KUL-u. Mnie też ksiądz biskup skierował na studia w 1926 roku. Byliśmy znowu przez trzy lata razem. Ksiądz Stefan Wyszyński skończył studia 29 maja 1929 r. Na KUL-u uczyliśmy się dobrze i z radością. Tu dopiero zobaczyliśmy, jak inna była ta nauka. Mieliśmy wybitnych profesorów. Byli dla nas życzliwi, pomagali nam we wszystkim.
Mieszkaliśmy w konwikcie na Starym Mieście przy Archidiakońskiej 7. Był to budynek specjalnie zbudowany dla emerytów świeckich. Potem został wynajęty przez Uniwersytet dla księży. Na frontonie naszego konwiktu był wyryty napis: „BENEMERENTIBUS PAK" — co znaczy: „Dobrze zasłużonym pokój".
Każdy miał swoje osobne pomieszczenie — pokój do nauki i spania. Mieliśmy także osobne klucze do wejścia głównego. Gdy ktoś wracał później do domu, nie trzeba było budzić woźnego.
Ksiądz Stefan Wyszyński uczył się pilnie. Nigdy nie tracił czasu. Jedynym jego odpoczynkiem w ciągu dnia była godzina snu po obiedzie. Według zaleceń lekarzy musiał tę godzinę odpocząć. Potem dłuższy czas wieczorem mógł pracować. Miał nawet w swoim pokoju pulpit, przy którym mógł pracować na stojąco.
Często widziałem, że czytał Pismo święte w różnych językach: niemieckim, francuskim, łacińskim.
Ksiądz Stefan był pełen dowcipu i humoru. Po dwóch latach został seniorem studentów. Było to trochę z podpowiedzi księdza profesora Korniłowicza, który był dyrektorem konwiktu. Niektórzy nazywali go zastępcą, ale raczej używało się nazwy „senior".
Ksiądz Stefan Wyszyński czytał często podczas obiadu czy kolacji redagowaną przez siebie gazetkę, w której podpatrywał słabostki i śmieszności swoich kolegów. Potem znalazł się konkurent ksiądz Czesław Nowicki, ale jemu nie tak dobrze się to udawało.
Jeśli chodzi o zajęcia pozauniwersyteckie, ksiądz Stefan pracował w tzw. „Bratniaku" — Bratniej Pomocy Studentów, w Stowarzyszeniu Katolickim „Odrodzenie". Często namawiano go także na zjazdy młodzieży studenckiej. Wykazywał dużą wiedzę i zdolności organizacyjne.
Zapraszano go także do wszystkich kościołów z kazaniami. W czasie wakacji pracował wśród ziemian. Czynił to na prośbę księdza Korniłowicza. Umiał połączyć sprawy organizacyjne i naukowe. Wykazywał tyle pracowitości, że imponował nam. Na jego zdolnościach poznał się później cały naród.
Po skończeniu studiów spotykaliśmy się jeszcze od czasu do czasu, kiedy przyjeżdżał do Anrzejewa na grób swojej matki czy do Łomży. W rozmowie zawsze nazywał mnie swoim kolegą i swoim przyjacielem.
Wiemy, kim był dla Polski i Kościoła. Gdy Bóg odwołał Go do siebie, rodacy okazali swoją miłość i cześć sprawiając Mu iście królewski pogrzeb.
A teraz modlimy się wspólnie, aby Pan Bóg wywyższając Go tutaj na ziemi, kiedy wezwał Go do Siebie w dniu Wniebowstąpienia, wyniósł Go jak najszybciej na swoje ołtarze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz