Wspomnienia - Franciszek Galewicz - emerytowany nauczyciel Seminarium Duchownego w Częstochowie, a później w Niepokalanowie.

Wspomnienia młodszego kolegi z liceum Piusa X we Włocławku

Sięgnę do wspomnień sprzed 60 lat. Właśnie w tym roku 3 sierpnia upłynęło równe 60 lat, kiedy kleryk ostatniego kursu Wyższego Seminarium Duchownego we Włocławku — Wyszyński — otrzymał święcenia kapłańskie.
W tym samym 1924 roku i ja byłem we Włocławku, ale w Liceum Piusa X zwanym Niższym Seminarium Duchownym.
Uczniowie tego liceum mieszkali w tym samym gmachu co klerycy Wyższego Seminarium Duchownego: klerycy w prawym skrzydle, zaś uczniowie w lewym. Wspólna była jadalnia; wspólne były nasze spotkania i zebrania.
W Liceum Piusa X byłem od 1922 roku do 1926, do matury. Liceum nasze było typu klasycznego, z przewagą łaciny, greki i przedmiotów humanistycznych. Wykładowcami byli ci sami profesorowie co w seminarium. Jednym z nich był ks. Apolinary Leśniewski, wykładający w liceum nauki biologiczne i filozofię przyrody.

W liceum zwykle mieliśmy wychowawcę, którym na ogół był kleryk z wyższego kursu seminaryjnego, zatwierdzony przez księdza biskupa. W roku szkolnym 1923/1924 naszym wychowawcą był Stefan Wyszyński — kleryk ostatniego kursu seminarium duchownego.

Choć już minęło 60 lat, dobrze pamiętam sylwetkę naszego wychowawcy: był wysokim, szczupłym blondynem o nieco mizernej twarzy. Nosił zawsze luźną i nieco za krótką sutannę.
Zadaniem ks. Stefana Wyszyńskiego jako wychowawcy było pilnowanie porządku w naszych salach — sypialniach, pilnowania naszych lekcji przygotowywanych na dzień następny oraz przewodnictwo w modlitwach w kaplicy. Wieczorem zaś organizował nam czytania duchowne.
Starsi nasi koledzy z liceum — klasy III i IV — do matury chodzili już w sutannach. My młodsi nie mieliśmy jeszcze tego zaszczytu. Ale wszyscy tworzyliśmy rodzinę duchowną w seminarium.
Dwa razy w tygodniu nasz wychowawca chodził z nami na spacery. Przeważnie były to wycieczki za Wisłę przez drewniany jeszcze wtedy most. Na drugiej stronie były błonia, które wykorzystywaliśmy do gry w palanta. Nasz ksiądz wychowawca też brał udział w takich grach. Zdejmował sutannę i biegał. Ale szybko się męczył.
W czasie tych spacerów i wycieczek opowiadał często o swojej szkole w Łomży, o gimnazjum Górskiego w Warszawie czy o roku 1920, kiedy był świadkiem najazdu bolszewickiego na Włocławek.
Na miejscu, gdzie się zbieraliśmy, stał pomnik ku czci żołnierzy polskich poległych w 1920 roku. Zawsze nas tam prowadził i tam modliliśmy się za dusze naszych wielkich bohaterów.

Ksiądz wychowawca wyznaczał nam także tzw. oficja, a więc zadania. Wyznaczał portatorów, którzy roznosili jedzenie podczas posiłków, i lektorów do czytań na ambonce podczas obiadów. Po obiedzie ogłaszał zarządzenia, rozdawał listy od rodziny i przyjaciół. Lubiliśmy bardzo naszego księdza wychowawcę: był nam życzliwy i koleżeński. Ale z drugiej strony był także wymagający.

Pamiętam, że był z nami również na wycieczce statkiem po Wiśle do Płocka. Byliśmy gościnnie przyjmowani przez tamtejsze bratnie liceum. Zwiedzaliśmy katedrę, archiwum diecezji i bibliotekę.
Nasz wychowawca ksiądz Stefan miał obowiązek pilnowania nas na tzw. „godzinach przygotowawczych". Nasze „odrabianie lekcji" odbywało się w dużej sali. Ksiądz Stefan siedział przy stoliku pod gipsowym popiersiem św. Piusa X. Na stoliku stał krzyż, a na nim oparty obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej. Obok leżały książki, z których się uczył: teologia moralna, teologia dogmatyczna, codex iuris canonici, historia Kościoła. Często zaglądaliśmy do jego książek i wzdychaliśmy, kiedy my również będziemy mieli takie głębokie podręczniki teologiczne.

W naszym liceum klasycznym profesorowie „dusili" nas z Cycerona i Owidiusza. Nieraz było trudno. Więc ks. Stefan podchodził do każdego z nas i pytał, w czym mamy trudności. Był koleżeński, dużo nam pomagał, zwłaszcza w tłumaczeniach.
Brał również udział w naszych wieczornicach i zebraniach. Chętnie na nie przychodził, czasem podsuwając pieśni do Matki Boskiej Częstochowskiej ze śpiewnika ks. Siedleckiego.
Nieraz w rozmowie zazdrościł mi, że pochodzę z Częstochowy. Mówił: „Tyś powinien być szczęśliwy, że pochodzisz z Częstochowy. Pamiętaj, zaufaj Matce Bożej". Te słowa mocno mi utkwiły w pamięci. Muszę powiedzieć, że dużo zawdzięczam Matce Bożej Częstochowskiej, która mnie nieraz wybawiała z wielkich opresji w czasie okupacji.

Często widywaliśmy księdza Stefana, jak przechadzał się koło statuy Matki Bożej w ogrodzie i odmawiał różaniec. Często też przebywał w kaplicy. Jego modlitwa zachęcała nas do rozmyślań i nawiedzeń Przenajświętszego Sakramentu.
Odmawiał już brewiarz. Ale nam sprowadził i polecał do odmawiania tzw. Officium parvum Beatę Mariae Virginis. Był to mały brewiarz ad primam, ad sextam, ad nonam itd. o Matce Bożej na wzór Godzinek.

Ksiądz Stefan, razem z ks. Kaczorowskim, założył 25 III 1924 roku Koło Misyjne wśród nas. Sprowadzał także z Białegostoku „Rycerza Niepokalanej"; zalecał czytanie i noszenie tzw. Cudownego Medalika; brał chętnie udział w spotkaniach Koła Literackiego im. Juliusza Słowackiego. W ostatnim zaś roku studiów wydawał w seminarium pismo kleryckie pt. „Przedświt". Później, jako redaktor „Ateneum Kapłańskiego", ciągle rozwijał swoje zdolności pisarskie.
Był wychowawcą przez niecały rok. W kwietniu albo w maju zachorował. W dzień świętych Piotra i Pawła jego koledzy przyjęli święcenia kapłańskie. Dowiedzieliśmy się, że nasz wychowawca ze względu na chorobę nie będzie mógł przystąpić razem ze wszystkimi do święceń.
Przyjął je potem w katedrze włocławskiej, w kaplicy Matki Boskiej.
W 1926 roku wraz z innymi kolegami otrzymałem maturę. Przyjechał na tę uroczystość nasz wychowawca ksiądz Stefan.

Po maturze zacząłem studia historii i polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Potem, już w Częstochowie, w latach 1929-1930 ks. biskup T. Kubina zaangażował mnie do prac w Akcji Katolickiej. Działałem też w chrześcijańskich Związkach Zawodowych. W tym samym czasie ks. Stefan Wyszyński działał w takich samych związkach na terenie Włocławka. Jego współpracownikami byli ks. S. Wojsa i pan Henryk Siemieński.
Dalsze moje spotkania z ks. Stefanem Wyszyńskim były na tzw. „Tygodniach Społecznych". Przyjeżdżali na te sympozja również odrodzeniowcy, czyli studenci — absolwenci KUL i innych wyższych uczelni z grupy „Odrodzenia".
Po raz ostatni przed wojną widzieliśmy się w maju 1939 roku na takim spotkaniu w Katowicach.
W czasie wojny wiedziałem, że ksiądz profesor Wyszyński współdziała z Armią Krajową.
Po zakończeniu wojny ks. profesor został mianowany biskupem ordynariuszem diecezji lubelskiej. 12 maja 1946 r. otrzymał sakrę biskupią na Jasnej Górze. Po uroczystości konsekracji przedostałem się za klauzurę zakonną, gdzie złożyłem moje prywatne homagium. Ksiądz biskup powiedział wtedy: „Przeżyłeś wojnę?" „Przeżyłem" — odpowiedziałem. — „To teraz działaj dalej społecznie dla Kościoła".
A później w czasie uroczystości Maryjnych 8 września 1946 r. byłem na nabożeństwie przed Szczytem Jasnogórskim. Wśród tłumów ludzi pod figurą Matki Boskiej zobaczyłem księdza biskupa Wyszyńskiego. W skromnej czarnej sutannie, bez żadnych oznak biskupich. Był wpatrzony w Szczyt Jasnogórski. Przeciskałem się, aby zbliżyć się do niego, a on spostrzegł mnie, położył palec na usta, jakby mówił: „Nie podchodź do mnie, nie trzeba". Zrozumiałem i pomyślałem: „Oto skromny i ukryty pasterz ludu Bożego".
W latach 1952-1963 byłem nauczycielem historii w Seminarium Duchownym w Częstochowie, a później w latach 1963-1975 w Niepokalanowie. Często na lekcjach historii wspominałem o Księdzu Prymasie.

Przed kilku dniami upłynęła 31 rocznica jego aresztowania — 25 września 1953 roku. Właśnie w tym dniu byłem w kościele św. Anny, gdzie ksiądz Prymas miał słynne kazanie przed uwięzieniem.
Tego samego dnia został aresztowany i wywieziony do Rywałdu. Chciałem następnego dnia porozmawiać z Księdzem Prymasem, ale już go nie było. Wielki żal ścisnął moje serce.
Wtedy, na lekcjach historii w Niższym Seminarium, wspominałem często Księdza Prymasa. Doczekaliśmy się chwili, kiedy został zwolniony. Pracował dalej, prowadząc wielką działalność na rzecz Kościoła i Polski.
Później w Warszawie bywaliśmy u Księdza Prymasa na spotkaniach odrodzeniowców i działaczy społecznych. Czy to na opłatku, czy w innych okolicznościach. Ksiądz Prymas zapraszał nas do siebie. Chodził między stołami i mówił: „Jedzcie, moi drodzy, i działajcie. Nie śpijcie, bo czekają Polskę wielkie czasy". Spotkania te były organizowane co roku.
Wspomnę jeszcze tylko o jednym spotkaniu — w 1976 roku, kiedy przypadła 70 rocznica założenia Stowarzyszenia Robotników Chrześcijańskich. Zorganizowałem spotkanie w kościele Wszystkich Świętych, na które zaprosiliśmy Księdza Prymasa. Wspomniał wówczas swoją działalność we Włocławku. Powiedział, że idea chrześcijańska zwycięży. Ona będzie nadawała ton przyszłym dziejom Polski.

Miałem też możność spotkania Księdza Prymasa w Rzymie. Było to w 1978 roku, kiedy umarł papież Jan Paweł I. Byłem na pogrzebie. Potem zostałem w Rzymie czekając na wynik konklawe. W niedzielę 8 października w kościele polskim św. Stanisława Biskupa przy via Botteghe Oscure 15 o godzinie 10-ej Mszę św. za duszę śp. Jana Pawła I odprawił Ksiądz Prymas, a homilię wygłosił kardynał Karol Wojtyła.
Po tej Mszy św. wszyscy zebraliśmy się w zakrystii, gdzie przyszli również dwaj polscy kardynałowie. Ksiądz Prymas powiedział do mnie: „Franiu! Co ty robisz w Rzymie?" — „Przyjechałem na konklawe. A może któregoś z polskich kardynałów wybiorą na papieża" — odpowiedziałem.
I stało się. Parę dni później, w poniedziałek 16 X, byłem na placu św. Piotra. Widziałem po raz pierwszy kardynała Wojtyłę jako Papieża, a przy nim stojącego Księdza Prymasa. Było to wielkie przeżycie. Potem złożyłem Księdzu Prymasowi wizytę w Instytucie Polskim, którym zarządzał ks. Franciszek Mączyński.
Ostatni raz spotkałem Księdza Prymasa w 1979 roku. Opracowywałem książkę „Ruch chrześcijańsko-społeczny w Polsce". Chciałem, żeby Ksiądz Prymas opowiedział mi coś o swojej działalności z lat 30-tych z Włocławka. Dał mi wtedy dużo materiałów i powiedział: „Franciszku kochany, o mnie możesz mniej wspominać, ale o moich kolegach i współpracownikach nie możesz zapomnieć". Wymienił nazwisko ks. S. Wojsy i p. H. Siemieńskiego. Czuję się w sumieniu zobowiązany do opracowania działalności księdza Wyszyńskiego —kapelana z Włocławka i jego współpracowników.
Realizuję jego testament, jaki nam przekazał: miłować Maryję, Kościół, naukę chrześcijańsko-społeczną i robotników polskich, bo w nich jest przyszłość narodu. Powiedział na końcu do mnie: „Ja wiem, bo z nimi współpracowałem. I przekazuję ci to, abyś tę akcję prowadził".
Spełniłem to rozkazanie mojego wychowawcy i wielkiego działacza.
Potem byłem przy trumnie 28 maja 1981 roku w domu prymasowskim. Na koniec jeszcze na warcie honorowej w kościele św. Józefa.
Zmarły Ksiądz Prymas żyć będzie w moje pamięci. Chcę utrwalić tę pamięć w moich wspomnieniach. Często chodzę do krypty w Bazylice św. Jana, aby przy grobowcu mojego wychowawcy pomodlić się o wielką łaskę dla Kościoła i narodu polskiego, o zaliczenie go w poczet błogosławionych. Aby był wielkim Orędownikiem u stóp Matki Najświętszej za Kościół, za archidiecezję warszawską. Modlę się, abym mógł i po śmierci spotkać się z nim u stóp Matki Boskiej, której zawierzył bezgranicznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz