Wspomnienia - (†) Ksiądz Prałat Stefan Kośnik - kapłan diecezji warszawskiej.

Od rodziny więcej wymagał

O zmarłym księdzu kardynale Wyszyńskim pragnę przedłożyć kilka własnych przeżyć i spostrzeżeń.

W czasie mego dzieciństwa dowiedziałem się, iż brat cioteczny mojej mamy jest księdzem. Częstsze rozmowy o księdzu Stefanie Wyszyńskim były prowadzone po mianowaniu go biskupem lubelskim, a po wyborze na prymasa Polski z dumą przedstawiano to wielkie wyróżnienie. Niestety, także słyszałem, iż niektórzy członkowie rodziny byli z jego powodu przesłuchiwani.
Po raz pierwszy bezpośrednio spotkałem się z Księdzem Prymasem, gdy wstąpiłem do seminarium.
Po otrzymaniu matury zgłosiłem się do Wyższego Seminarium Metropolitalnego w Warszawie. Było to w 1952 roku. Moje zgłoszenie przyjmował ówczesny prefekt seminarium ksiądz Władysław Miziołek. Dowiedziawszy się od mego kolegi o pokrewieństwie z Księdzem Prymasem zaproponował mi, iż sam zapyta, czy ten fakt należy utrzymywać w tajemnicy. Ksiądz Prymas wyraził życzenie, aby nie ujawniać nikomu moich powiązań rodzinnych. Pragnął, abym przeszedł przez seminarium bez żadnych ulg i przywilejów.
Uwięzienie Księdza Prymasa boleśnie przeżyła cała społeczność seminaryjna. Liczono się nawet z ewentualnością zamknięcia naszego seminarium. Gdy Księdza Prymasa przewieziono do Komańczy, zaistniała możliwość szerszej korespondencji. Ja także napisałem do niego kilka listów. Żaden z nich nie pozostał bez odpowiedzi.
W listach swych bardzo mocno podkreślał znaczenie i wartość modlitwy, zwracał także uwagę na właściwe wykorzystanie czasu. Oto kilka wyjątków:
„Bardzo Ci dziękuję za nadesłane mi życzenia i za Twoje modlitwy w mojej intencji. Cenię sobie każde «Zdrowaś Maryjo», gdyż wiem, ile wkładasz w nie serca i dobroci" (list z dnia 22 I 1956 r.).
„Życzenia Twoje i modlitwy są mi niezwykle miłe, jako dary czystego serca, które wiele może w Obliczu Najwyższego. I nadal wspieraj mnie modlitwa, bym wypełnił swoje obecne zadanie jedynie ku chwale Ojca niebieskiego i Kościoła Chrystusowego" (list z dnia 15 IV 1956 r.).
„Czuwaj bardzo nad Twoim czasem, którego w seminarium jest zawsze za mało. Ceń sobie każdą chwile, jako łaskę od Boga, którą chciej wykorzystać na większą jeszcze Miłość" (list z dnia 22 I 1956 r.).
W liście z 15 IV 1956 r. Ksiądz Prymas pisał do mnie: „Ciesz się z czasu darowanego. Napełniaj każdą chwilę wielką miłością Łaski i Prawdy, byś stał się plenus Gratiae et Veritatis". A w dniu 15 IX 1956 r. pisał: „Coraz lepiej, zapewne, rozumiesz, jak bardzo czas jest Łaską, jak bardzo należy go wypełnić pracą i modlitwą".
W pierwszym liście z Komańczy, Ksiądz Kardynał nie tylko przypomniał mi o pokrewieństwie z nim, ale także przedstawił wynikające z tego faktu zobowiązania: „Zachowaj wielką pokorę i z uwagi na to, że jest to podstawa działania łaski uświęcającej i dlatego że jesteś nam kuzynem. Wymagam od moich najbliższych więcej, niż od innych. A od Ciebie będę wymagał szczególnie wiele. Na tym zawsze dobrze wyjdziesz, gdyż większe wymagania — to większa Miłość" (list z dnia 22 I 1956 r.).
Ksiądz Kardynał rzeczywiście tę zasadę stosował w stosunku do swych krewnych — szczególnie do nas kapłanów. Kapłanem jest także siostrzeniec Księdza Prymasa — ksiądz Włodzimierz Sułek. Dla zilustrowania pragnę przypomnieć następujący fakt. Podczas audiencji przed moimi święceniami kapłańskimi Ksiądz Prymas poinformował, że święceń udzieli mi ksiądz biskup Zygmunt Choromański. Nieśmiało przypomniałem obietnicę napisaną w liście z Komańczy: „Tak bym pragnął sam udzielić Ci święceń, gdy przyjdzie pora, ale i w tej sprawie przyjmiemy wszystko, co Bóg postanowi". Usłyszałem wyjaśnienie, że Ksiądz Prymas nie mógł odmówić Księdzu Biskupowi, który zwrócił się z prośba o możliwość udzielenia święceń kapłańskich swemu parafianinowi, który był razem ze mną święcony.

Wydawać by się mogło, że Ksiądz Kardynał miał utrudnione sprawowanie nad nami władzy biskupiej. Faktycznie jednak utrudnienia były tylko pozorne. Przed podjęciem wszelkich decyzji personalnych, Ksiądz Prymas konsultował się z pracownikami Kurii i szedł za ich radą czy opinią.
Powszechnie znane były liczne zajęcia Księdza Kardynała, niemal przekraczające możliwości sił ludzkich, mimo tego znajdował czas na kontakty z rodziną. Niemal w każdej rozmowie po załatwieniu spraw „urzędowych" pytał o moich najbliższych z rodziny — rodziców, brata, wujostwo i przekazywał im swe pozdrowienia.
Podczas spotkań rodzinnych Ksiądz Prymas zawsze stwarzał atmosferę nieskrępowanej serdeczności. Każdym się interesował, gratulował osiągnięć, bolał nad niepowodzeniami. A wszystkich nas ogarniał modlitwą.
I na koniec słowo o ostatnim moim spotkaniu z Księdzem Kardynałem. Było to na bardzo krótko przed jego śmiercią. Był już bardzo słaby, miał trudności w mówieniu. Siłą woli przemógł słabość ciała i głosem powolnym i spokojnym przekazywał mi swoje polecenia dotyczące m.in. procesu beatyfikacyjnego Sługi Bożego księdza Władysława Korniłowicza. W tej rozmowie nie zapomniał też o rodzinie tak najbliższej, jak i dalszej. Polecił, aby pocieszać innych, by na skutek jego choroby czy odejścia nie rozpaczać. Przy pożegnaniu prosił, abym podszedł bliżej, i udzielił mi swego błogosławieństwa, kreśląc znak krzyża na moim czole.
Odszedł Człowiek wielkiego formatu, Człowiek Boży. Duchem jednak ciągle jest wśród nas i z pewnością z nieba dopomaga nam.