Moje życie było Wielkim Piątkiem

W 40. rocznicę śmierci kard. Stefana Wyszyńskiego bp. Romuald Kamiński poświęci krzyż, który stanie w miejscu nowego sanktuarium w Choszczówce.

Teren, na którym zostanie wybudowane sanktuarium bł. kard. Stefana Wyszyńskiego, znajduje się nieopodal siedziby Instytutu Prymasa Wyszyńskiego. 28 maja o godz. 15 bp Romuald Kamiński będzie przewodniczył ceremonii poświęcenia krzyża.

- W tym dniu minie 40 lat od śmierci Prymasa Tysiąclecia, niebawem błogosławionego, który z Choszczówką był szczególnie związany - mówi bp Romuald Kamiński.

Łoże cierpienia

Zaskakująca jest zbieżność dat: okrągłej rocznicy śmierci i poświęcenia krzyża. - Całe życie prymasa opierało się na współpracy z Bożą łaską, nawet jeśli od wczesnych lat była to... łaska cierpienia. W wieku 9 lat stracił matkę, za którą tęsknił całe życie. Miłość, którą miał do niej, przeniósł na Matkę Najświętszą. Wielokrotnie potem powtarzał: "Chciałem mieć Matkę, która nie umiera" - mówi Michalina Jankowska z Instytutu Prymasowskiego.

Dodaje, że prymas od samego początku swoją kapłańską drogę związał z krzyżem Chrystusa. Choroba płuc o mały włos nie zamknęła mu drogi do służby przy ołtarzu, która w czasach komunistycznych okazała się wielką służbą ojczyźnie i ... wielkim cierpieniem. "Może niekiedy przekładamy ten krzyż z jednych ramiona na drugie, ale jest on tak wielki, że obejmuje całą Ojczyznę i wszyscy - w wymiarze społecznym czy osobistym - biorą udział w tym niezwykłym ciężarze" - mówił kard. Wyszyński 28 marca 1981 r. w trudnym dla całego narodu czasie rozmów NSZZ "Solidarność" z rządem i na dwa miesiące przed swoją śmiercią.

Do niełatwej posługi prymasa nawiązał ks. prof. Waldemar Chrostowski w archikatedrze warszawskiej w 2019 r.

- Przyjmował cierpienia świadomie i z pełnym zaufaniem składał je Bogu w ofierze. Pod koniec życia to, co go spotykało, podsumował w zdaniu, które wstrząsnęło słuchaczami: "Całe moje życie było jednym Wielkim Piątkiem" - mówił.

To właśnie ostatnie dni życia prymasa są wymowną katechezą ofiarowania się Chrystusowi do samego końca. "Szerokie pole działalności pasterskiej w wymiarze Kościoła i Narodu w ostatnim etapie życia wielkiego Prymasa gwałtownie zawęża się, terenem Jego posługiwania staje się łoże cierpienia" - zauważył w książce "Ostatnie dni Prymasa Tysiąclecia" zmarły niedawno ks. Bronisław Piasecki, osobisty sekretarz i kapelan Prymasa Tysiąclecia.

Początek końca

Nieuleczalna choroba przyszła nagle. 13 kwietnia 1981 r. stwierdzono w jamie brzusznej prymasa obecność komórek nowotworowych, choć już od marca źle się czuł. Dwa tygodnie przed lekarską diagnozą zanotował w swoim dzienniku, że "zaczyna się początek końca".

Mimo wyraźnej utraty sił nie zwalniał tempa pracy. Bardziej martwił się tym, co dzieje się w ojczyźnie, niż własnym stanem zdrowia. "W tej strasznej nocy zdołałem opuścić siebie. ale owładnęła mnie męka ludów wschodnich, które już od trzech pokoleń cierpią od zbrodniarzy, którzy mordują w ZSRR Chrystusa, Jego Kościół i znaki dobrej nowiny ewangelicznej. To jest moja nocna modlitwa od szeregu lat. A dziś była szczególnie dotkliwa. Obraz ludzi bez świątyń, bez kapłana, bez ołtarza i Mszy św., obraz dzieci bez Eucharystii i nauki Wiary św. - obraz matek bez pomocy wychowawczej, potworne udręki więźniów i "pacjentów" szpitali psychiatrycznych, nieustanne zagrożenia wojenne w tylu krajach świata, który ZSRR przychodzi "z pomocą", by umacniać zbrodniczy ustrój. A w Ojczyźnie naszej groźba interwencji w sprawy wewnętrzne Polski. To wszystko jest przedmiotem mojej modlitewnej męki i bolesnego wołania do Pani Ostrobramskiej, przecież Matki Miłosierdzia" - pisał w swoich notatkach w Wielki Piątek, 17 marca, prymas.

Dzień wcześniej zmagał się z bólem, że w Wielki Czwartek nie mógł "całować nóg Kościołowi Świętemu". "Jakże trudno jest wytłumaczyć biskupowi, że może tego nie uczynić i że "to może być łaską: służyć ludowi Bożemu cierpieniem".

Od początku choroby prymas otoczony był wielką modlitwą, nie tylko domowników, przyjaciół i księży, ale całej Polski. Do wielkiej modlitwy w intencji śmiertelnie chorego kard. Wyszyńskiego dołącza 13 maja kolejna wielka modlitwa: o ocalenie życia Jana Pawła II. "Kiedy dowiedział się o tym zamachu, jakby skurczył się w sobie i po chwili powiedział: "Zawsze się tego bałem" - notował ks. Bronisław Piasecki.

Spokojna śmierć

Kard. Wyszyński powoli wyłączał się ze swoich aktywności. 12 maja, mimo wyraźnego osłabienia, ostatni raz odprawił Mszę św. 16 maja z największą pobożnością i wiarą w obecności wzruszonych domowników przyjął sakrament namaszczenia chorych. "W tych ostatnich tygodniach był niezwykle cierpliwy, nigdy o nic sam nie prosił, trzeba było pytać albo domyślać się, czy przewrócić, czy czymś ulżyć. Godził się wtedy i dziękował, ale sam nie występował z żadna prośbą" - notowała siostra Józefa Kozieł, pielęgnująca go dniem i nocą. Zauważyła również, że ten sposób cierpienia emanował na domowników, którzy - za przykładem cierpiącego starali się być dla siebie uważni i dobrzy.

Wielką pociechą w ostatnich dniach była dla niego wizyta kopii cudownego obrazu Pani Jasnogórskiej, która peregrynowała po Polsce. Mimo złego stanu zdrowia wciąż przyjmował tych, którzy chcieli się z nim pożegnać. Na cztery dni przed śmiercią w rozmowie telefonicznej poprosił Ojca Świętego o błogosławieństwo.

Ostatnie chwile nadeszły 27 maja. W kaplicy na Miodowej trwała nieustanna modlitwa. Kapelan podał osłabionemu, ale w pełni świadomemu prymasowi na łyżeczce fragment Hostii. Po przyjęciu ostatniej w życiu Komunii św., ok. godz. 11, prymas zapadł w głęboki sen. Ks. Piasecki notuje, że "traci kontakt z otoczeniem". Przez całą noc w kaplicy trwała nieustanna modlitwa. Stan zdrowia pogarszał się, podawane leki nie przynosiły poprawy. Czuwający przy łożu lekarz ok. 3.30 nad ranem stwierdził, że nadchodzi agonia. Kapelan rozpoczął modlitwę za konających, przy łożu zebrali się lekarze, domownicy oraz członkinie z Instytutu Prymasa Wyszyńskiego, które pracowały na Miodowej w sekretariacie Prymasa. Umierający prymas trzymał w ręku płonącą gromnicę. O 4.40 nastąpiło zatrzymanie oddechu, ustała praca serca. 28 maja 1981 r. lekarze stwierdzili zgon. "Tej ostatniej chwili towarzyszy cisza i spokój. Jest to śmierć niezwykle spokojna, bez dostrzegalnych oznak konania" - zanotował ks. Piasecki. Podobne spostrzeżenia miała s. Józefa Kozieł, która opiekowała się umierającym. "Ks. Prymas zgasł, po prostu dopaliło się to piękne życie" - pisała w prowadzonym przez siebie dzienniku. Sarkofag z ciałem kard. Stefana Wyszyńskiego - zgodnie z jego wolą - znajduje się w kaplicy w archikatedrze warszawskiej na Starym Mieście. Od dnia pogrzebu wierni wymodlili tu tysiące łask.

Źródło: A. Ślusarczyk, Moje życie było Wielkim Piątkiem, w: Gość Warszawski nr 20/23 V 2021 r., s. VI-VII.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz