Taki jeście wielgi ksiondz

Do Bachledówki prowadzi wspinająca się wśród hal droga. - W czasach gdy na wakacje przyjeżdżał tu kard. Stefan Wyszyński, były tutaj tylko hale i lasy. I widoki na Tatry, Gorce, Beskidy - opowiada o. Jerzy Kielech, paulin, proboszcz parafii Matki Bożej Jasnogórskiej, królującej nad Podhalem w jednym z najwyżej położonych kościołów w Polsce.

Ta historia rozpoczyna się w okresie międzywojennym, od willi wybudowanej przez Helenę Kowieńską-Jarząbek. Okazała, piętrowa budowla robiła wrażenie na miejscowych, trzeba bowiem pamiętać, że góralskie chaty były wówczas ledwie dwuizbowe. W czasie II wojny światowej dom na Bachledówce stała się schronieniem dla partyzantów. Pani Jarząbek współpracowała z AK, ukrywała w ulach radiostację i broń. Doniesiono o tym Niemcom, którzy otoczyli posiadłość, a jej właścicielkę wywlekli na śnieg. Leżąc kilka godzin na mrozie, Helena modliła się o ocalenie i przyrzekła, że jeśli przeżyje, wybuduje kapliczkę, a willę i ziemię, na której ta stoi, odda na dobry cel. Gestapowcy przeszukali skrupulatnie wszystko. Zajrzeli do 9 uli, ale gdy mieli zajrzeć do 10., nagle postanowili przerwać poszukiwania. Helena wymknęła się śmierci.

Kordon i ciupaga

Pierwszy ślub wypełniała szybko. Zaraz po wojnie w miejscu, gdzie czekała na śmierć, wybudowała kapliczkę, która do dziś stoi przy płocie jako wotum za cudowne ocalenie. Trudniejsze okazało się dotrzymanie drugiej części przysięgi. Minęło 10 lat od zakończenia wojny, a właścicielka willi wciąż nie mogła znaleźć kogoś, kto chciałby przyjąć jej dar i wykorzystać go w Bożym celu. Dom piękny, okolica zapierające dech w piersiach, ale brak wody, prądu, trudny dojazd i srogie zimy skutecznie odstraszały ewentualnych kandydatów na gospodarzy.

- Paulini zdecydowali się przyjąć posiadłość w 1955 roku. Nasz historia związana jest z życiem pustelniczym i zawsze mieliśmy sentyment do miejsc odosobnionych - wyjaśnia o. Kielech. Na piętrze drewnianej willi pani Jarząbkowej zakonnicy urządzili skromne pomieszczenia mieszkalne, z których korzystali w czasie wakacji kardynałowie Wyszyński i Wojtyła. Na parterze jest kaplica, która wciąż funkcjonuje jako miejsce modlitwy. To tutaj kard. Wojtyła odprawiał Drogę Krzyżową dwa tygodnie przed konklawe w 1978 roku. Przy stacji VII modlił się ponad dwie godziny. Nie wiadomo, co się w nim wtedy dokonało. On sam we wspomnieniach określił tę modlitwę jako "oratio cordis".


Do Bachledówki zapraszał prymasa generała paulinów o. Jerzy Tomziński. Musiał to zaproszenie przyjąć, bo i górale prosili. "Było to takie zaproszenie, że z nim nie można było za bardzo dyskutować, tylko trzeba było posłuchać. Tak serdecznie prosili, że nawet mi zagrozili" - wspominał kard. Wyszyński żartobliwie podczas swoich pierwszych wakacji u paulinów w lipcu 1967 roku. Potem przyjeżdżał tu co roku, aż do 1973, kiedy to lekarze, ze względu na problemy z krążeniem i słabe serce, zabronili mu wypraw na Podhale.

Czuł się na tym wzgórzu bezpiecznie. Po tej stronie góry jest 8 km lasów i hal, wokół pusto. Gdy spadał deszcze, droga stawała się nieprzejezdna. Dodatkowo górale otaczali wzniesienie kordonem. Pilnowali go i nie wypuszczali nikogo, kto budził podejrzenia. Ubecy oczywiście mieli swoje metody i gdy prymas rozpoczynał wakacje w Bachledówce, wynajmowali w okolicy domki jako letnicy i wszelkimi sposobami starali się tu dotrzeć. Wiedzieli o tym i kardynał, i górale, od których nawet dostał ciupagę do obrony przed tajniakami.

Okrusyna casu

- Odwiedzali go nie tylko wielcy tego świata. Lubił spotykać się z tutejszymi ludźmi. Były wieczornice przy ognisku, oni przychodzili pięknie ubrani, w strojach ludowych, grała kapela góralska, ludzie recytowali wiersze, prymas głosił katechezę. Miejscowi do dziś pamiętają te letnie wieczory ze swoim prymasem - opowiada o. Kielech.

Józef Zatłoka służył kardynałowi jako ministrant do Mszy św. Wspomina, że siedział w czasie kazania u jego stóp, jak św. Jan u stóp Pana Jezusa, ale nic a nic nie rozumiał z tego, co słyszał. W jego chłopięcej głowie zaświtała myśl. - Pedziołby dziś, ze złośliwo albo i diabelsko - przyznaje. Chciał mianowicie powiedzieć prymasowi: "Ej, jegomość, taki jeście wielgi ksiondz, ale i ta wielce nudzicie". A dziś, po latach, tęsknie wspomina chwile, gdy mógł poczuć się dzieckiem słabym i nieporadnym. - Bóg mi podarował te okrusyny czasu, jakim było moje spotkanie z Jego wiernym i pokornym sługą, Prymasem Tysiąclecia - mówi. Tymi okruszynami czasu karmi się do dziś. Jak okruszynami chleba.

Podobnie Władysław Głodowski, grający w zespole Tatry z Ratułowa. - Na Bachledówce grywaliśmy zawsze, a z prymasem culi się bardzo dobrze, jak z bratem. Do zodnego ksyndza ni miołek takiej śmiałości. Można było pourodzać z nim tak po chłopku, prosto - przekonuje.

Kilku miejscowych chłopaków służących prymasowi do Mszy św., biegających po lesie, gdy ten wychodził na spacery, to dziś poważni kapłani, niektórzy w zakonie paulinów, jak o. Stanisław Jarosz. - Przez Bachledówkę jest skrót do Miętustwa i przez Bachledówkę lataliśmy do domu. Spotkałem go kiedyś w lesie. Szedł pochylony z różańcem w rękach splecionych z tyłu. Ja pochwalonego powiedziałem, on się zatrzymał, wyprostował i pyta: "Jak masz na imię?". Ja mówię: "Stasek". "Gdzie lecisz?" - pyta dalej. "A do Miętustwa" - odpowiadam. I tak pogadaliśmy chwilę - wspomina dzisiaj paulin. - Tak sobie wtedy pomyślałem: ja, taki smarkacz, a on mnie tak potraktował, jakbym był dyplomatą czy kimś innym. Taki był, powiedziałbym, dużej kultury, prawdziwy dżentelmen - dodaje.

Spotkania na halach

Po latach dopiero widać, jaki wpływ na prowadzenie Kościoła w Polsce miało to, że on tu wiele pisał, tworzył, modlił się i rozmyślał. Ojciec Jarosz widzi też, jaki wpływ miały bliskie spotkania z kard. Wyszyńskim na jego życiową drogę i powołanie kapłańskie. - Bogu za to dziękuję. Śmieję się, że on mnie spośród baranów wyrwał, bo przecież nieraz pasłem owce i do dziś mam szramę od ciupagi, bo ktoś mi tam przyrąbał - przyznaje dawny Stasek.

Kardynał Wyszyński lubił towarzystwo miejscowych. Brał różaniec, brewiarz i wychodził w swoim charakterystycznym białym płaszczu na hale, podpierając się laską. Spotykał ludzi, którzy grabili siano, dzieci zbierające w lesie grzyby czy jagody. Modlił się z nimi, rozmawiał. Czasami jedli coś wspólnie. Cenił sobie ich otwartość, serdeczność i szczerość. Górale, gdy tylko mieli czas, popatrywali na mecze siatkówki, które rozgrywał kard. Wojtyła i którym sędziował prymas. "Dajcie im wygrać, niech się cieszą" - namawiał podobno przeciwników metropolity krakowskiego. Na miejscu, gdzie odbywały się mecze, dziś stoi kościół, perła czystego stylu podhalańskiego.

Mieszkańcy okolicznych miejscowości przekazują sobie opowieści o spotkaniach z przyszłym błogosławionym. Uzbierało się sporo pamiątek z tego czasu, są zdjęcia, wspomnienia, poezje, są też zapisane homilie głoszone w Bachledówce przez Prymasa Tysiąclecia. - Chcemy uwiecznić to, co tu się dokonywało, i przekazać kolejnym pokoleniom nauczanie kard. Wyszyńskiego o ojczyźnie, patriotyzmie, o rodzinie, o problemach społecznych, bo to wszystko jest niezmiernie aktualne - podkreśla proboszcz kościoła w Bachledówce. W tym celu paulini wznoszą Dom Pamięci, który będzie pełnić funkcję edukacyjną, ale ma też służyć pielgrzymom i turystom jako miejsce odpoczynku.

Widzieć, usłyszeć, dotknąć

Dom Pamięci będzie wpisany w krajobraz Podhala. Konstrukcja nawiązuje do tradycyjnej architektury góralskiej. Przykryty dwuspadowym stromym dachem, posadowiony na stoku budynek będą okalały tarasy widokowe, bo ze wzgórza widać niezwykłą panoramę Tatr.

- Chcemy pokazać prymasa jako człowieka odwagi i człowieka zasad. On musiał stawiać czoła ideologii komunistycznej, ale my dziś też mamy różne zmagania. Potrzeba odważnych ludzi, którzy żyją wiarą w sposób konsekwentny. On taki był - przekonuje o. Kielech. Ta odwaga wynikała z jego głębokiej relacji z Bogiem. "Bóg rządzi Kościołem. Jeżeli człowiek pamięta o tym, że obraca się w porządku nadprzyrodzonym, opuszczają go wszystkie lęki" - mówi Prymas Tysiąclecia 31 grudnia 1954 roku. Dlatego się nie załamał, choć był więziony, a jego życie wiele razy było zagrożone. - To ważne przesłanie dla Kościoła żyjącego dzisiaj. Jeśli stracimy wiarę i zapomnimy, że to Bóg rządzi światem i Kościołem, to się załamiemy - komentuje zakonnik, podkreślając, że górale cenili niezłomność prymasa, a on - ich tradycje, przywiązanie do wartości i życiową mądrość.

Muzeum ma być nowoczesne, multimedialne i interaktywne. - Człowiek dziś musi zobaczyć, usłyszeć i dotknąć, by zrozumieć historię - uważają jego twórcy. Jak tłumaczy gospodarz Bachledówki, nie chodzi tylko o to, żeby pokazać sutannę, stolik, przy którym siedział, czy łóżko, na którym spał Prymas Tysiąclecia. - Dla młodego pokolenia, które nie zna kard. Wyszyńskiego, ważniejsze jest, że był taki człowiek, dzięki któremu Polacy zachowali ducha wolności, prawdę w sercach, umiejętność rozróżniania dobra i zła. Był wierny Bogu i tę wierność przekazał narodowi - podkreśla.

Źródło: Magdalena Dobrzyniak, Taki jeście wielgi ksiondz, w: Gość Niedzielny nr 3/2020, s. 44-46.