Boży chłopiec na posyłki

Jak ogarnąć całe życie duchowego giganta, który jak Mojżesz przygotował swój lud do wkroczenia do wolności Ziemi Obiecanej? Jak pisać o Księciu Kościoła, który kochał nieprzyjaciół, pozostając naturalnie pokornym człowiekiem?

Jak podkreśla Milena Kindziuk, Prymas Tysiąclecia lubił spotkania z ludźmi. Wspominał je później ku rozweseleniu innych. Na przykład to, że któryś z kapłanów przywitał go słowami: "Najprzewielebniejsza Ewidencjo". A ktoś inny, zdejmując czapkę, wydusił: "Ojcze nasz, który jesteś w niebie".

- Ojciec miał fantastyczne poczucie humoru - przyznaje Anna Rastawicka z Instytutu Prymasowskiego. - Umiał świetnie bawić nas żartami - cytuje słowa ks. Hieronima Goździewicza, współpracownika kard. Wyszyńskiego, autorka kilkunastu książek, poświęconych m. in. ks. Jerzemu Popiełuszce czy Karolowi Wojtyle i jego rodzicom.

Milena Kindziuk, uznana dziennikarka, na nowo przyjrzała się biografii wielkiego Polaka, który niebawem zostanie beatyfikowany. W jej książce, wydanej właśnie staraniem oficyny Esprit, odnajdziemy zarówno wielkość, jak i wielkie ciepło, które emanowały od Prymasa Tysiąclecia: od czasów jego dzieciństwa, po uwięzienie i śmierć. A nawet dłużej, bo autorka reporterskiej biografii z chęcią sięga też po świadectwa działania kard. Stefana Wyszyńskiego, który ujmuje się za wzywającymi jego wstawiennictwa. I to już od chwili jego pogrzebu.

Kardynał Wyszyński dla wszystkich był po prostu ojcem. Zwykł mawiać do swojego sekretarza: "Z naszego domu nikt nie może wyjść z żalem lub urazą". Ale nikt nie mógł od Prymasa Tysiąclecia wyjść także głodny. Osobiście nadziewał na widelec pączki dla studentów w tłusty czwartek, podsuwając je swoim gościom. A sytym wręczał jeszcze "Kromkę chleba" - książkę z rozważaniami na każdy dzień roku.

Autorka wspomina, że kard. Wyszyński najbardziej lubił ziemniaki i zsiadłe mleko, kaszę gryczaną i placki ziemniaczane. Sam jednak nigdy nie zaczynał jeść, dopóki wszyscy nie mieli pełnych talerzy.

Dzień zaczynał o czwartej lub piątek rano. Odmawiał brewiarz - bardzo lubił tę formę modlitwy - a potem odprawiał Mszę św., na która zapraszał wszystkich pracowników. Nie cierpiał luksusów. Gdy nocował na plebaniach, kazał dyskretnie zabierać pierzyny i haftowane poduszki, które dla niego szykowano. Prosił też bez końca, by cerować mu sutannę. W wytartych kieszeniach zawsze nosił różaniec.

"Jeżeli ktoś ma wiele spraw na głowie, zazwyczaj zastanawia się, czy zdoła wygospodarować czas na modlitwę, czy raczej powinien zająć się bieżącymi sprawami, a modlitwę odłożyć na później. Na ogół większość z nas zajmuje się załatwianiem codziennych spraw, a modlitwę odkłada. Prymas był konsekwentny i szedł najpierw na modlitwę. On wiedział, że bez niej wiele by nie zrobił" - wspomina na kartach książki ks. Andrzej Gałka.

Modlił się za swoich prześladowców. Codziennie zanosił błaganie o miłosierdzie m. in. dla Bolesława Bieruta.

"Jestem tylko Bożym chłopcem na posyłki", pisał u progu 1949 roku. Pokora łączyła się w jego życiu z ogromnym zaufaniem Bożej Opatrzności. "Czegokolwiek zażąda Bóg - uczynię" - dodał, witając kolejny "Nowy Rok Boży". Mówił też o sobie: "Idę przez życie pełen nędzy, słabości i ran otrzymanych po drodze. Prawdziwie robak, nie człowiek". A już na łożu śmierci, w maju 1981 r., stwierdzał: "Moja droga była zawsze Drogą Wielkiego Piątku na przestrzeni trzydziestu pięciu lat służby w biskupstwie. Jestem za nią Bogu bardzo wdzięczny".

Najbardziej cierpiał, że nie może już służyć wiernym. W Wielką Sobotę 18 kwietnia zapisał: "Wszystko już nabiera barw świątecznych, drzewa przyozdabiają się w zieleń, magnolia rozwija swe pączki. A pasterz Miasta w łóżku". Nie mógł w Wielki Czwartek "ucałować nóg Kościoła świętego warszawskiego", a modlitwy za jego zdrowie nakazywał "przekierować" na Jana Pawła II, który 13 maja przeżył zamach na pl. św. Piotra w Rzymie.

"Kardynał Wyszyński to wielki mocarz Boży" - podsumowuje Milena Kindziuk, opisując ostatnie chwile Prymasa Tysiąclecia. "Przed samą śmiercią chciał zaśpiewać znaną polską pieśń maryjną, ale powiedział tylko słabym, łamiącym się głosem: "Chwalcie łąki umajone...". Stracił przytomność. Świadomości już nie odzyskał" - pisze autorka, wspominając iście królewski pogrzeb 31 maja 1981 roku.

"Prymas Tysiąclecia. Wielki Prymas. Byłem świadkiem Jego posłannictwa, Jego heroicznego zawierzenia. Jego zmagań i Jego zwycięstwa" - mówił o kard. Stefanie Wyszyńskim papież Jan Paweł II w 1983 roku.

za: Tomasz Gołąb, Boży chłopiec na posyłki, w: Gość Warszawski nr 45/2019, s. VII.