„Dlaczego oni śpiewają"
Dlaczego oni śpiewają! Tak pytał cezar, gdy chrześcijan skazywano na śmierć na arenie cyrku rzymskiego. Dlaczego oni śpiewają? A śpiewali: Christus vincit! Christus regnat! Christus imperat!
Czasy pierwszych wieków chrześcijaństwa nie sprzyjały temu, aby wznosić wielkie, radosne śpiewy. Czas pierwszych wieków to czas męczenników. Śmierć była śpiewaniem.
Ksiądz Prymas przyszedł do Warszawy, kiedy jeszcze Stolica nie przestała opłakiwać swoich synów jak Rachel. I nie miał kto jej pocieszyć. Nie było w kościołach organów, nie było chórów, a warszawianie śpiewali jeszcze pieśni Powstania: „Słuchaj, Jezu, jak Cię błaga lud... Przemień, o Jezu, smutny ten czas!" Taki był ingres Prymasa do prokatedry. Katedra-matka była jeszcze w gruzach. Nie było mowy o śpiewaniu. Ale ten, który był Pasterzem Kościoła warszawskiego, tak bardzo pamiętał i o tym, aby ludzie nie przestali śpiewać, bo kiedy przestaną śpiewać, zabraknie im ducha i będą słabi.
Ksiądz Prymas był synem organisty. Miał słuch muzyczny i wiele pieśni pamiętał z domu, zwłaszcza tamtych z Zuzeli i Andrzejewa. Często chcąc wrócić tam myślą śpiewał „Godzinki" bądź też „Gorzkie żale" na tamtejsze melodie. Od dzieciństwa mówił, że bardzo kocha pieśń, którą śpiewali w jego parafii, a którą Ojciec grał na organach: „Z dawna Polski Tyś Królową". Pewnie tą pieśnią modlił się często Ksiądz Prymas, a księża, wiedząc o tym, na jego ingres do kościołów śpiewali zamiast „Ecce Sacerdos Magnus" — „Z dawna Polski Tyś Królową".
Gdy Ksiądz Prymas był w więzieniu, w Warszawie w seminarium profesorem muzyki był ks. Mieczysław Jankowski. Borykał się z trudnościami, które mieli wszyscy księża i profesorowie seminarium. Nie było Pasterza, ale ks. Jankowski zrobił wszystko, aby Prymas choć daleko stad wiedział, że przyszli księża będą dobrze śpiewać. Meczy! wiec kleryków trudnymi, zawiłymi melodiami gregoriańskimi.
Ksiądz Prymas napisał do niego list. Kiedy miałem opracować artykuł do książki „Soli Deo" poświęconej Księdzu Prymasowi z okazji 25-lecia biskupstwa, wtedy ksiądz Jankowski dal mi ten list do wglądu. Oto jego Ireść — parafrazuje:
— Mięciu, pamiętaj, żeby Warszawa była głosem wołającego na pustkowiu, i pamiętaj, żeby w seminarium klerycy śpiewali chorał gregoriański, żeby to był glos „Jana wołającego na pustkowiu".
Ksiądz prałat Jankowski przetrzymuje ten list jako relikwie. Był to dla niego testament, którego do końca swojej pracy i pewnie do końca życia pozostanie wierny.
Ksiądz Prymas wrócił z więzienia. Byłem wtedy na pierwszym roku w seminarium. Jeszcze nigdy nie widziałem go, znałem tylko ze zdjęć. Były to trudne czasy. Byt niespokojny październik. Krakowskim Przedmieściem nie można było przechodzić spokojnie. Były demonstracje. Wiadomo było, że w tych dniach coś się wydarzy. Ksiądz Rektor zadecydował: „Musimy jechać do Matki Bożej na Jasną Górę". Kiedy wróciliśmy po nocnej modlitwie — wiadomo już było — że Ksiądz Prymas wróci. Kiedy wrócił do Warszawy, Stolica witała go wieczorem. Już następnego dnia chciał być w seminarium. Chcieliliśmy go przywitać, a właściwie nie było czym. Diakoni z piątego roku naprędce przygotowali jakąś akademie. W nocy uczyliśmy się śpiewać „Gaude Mater Polonia". Nic pamiętam, jak to wypadło, pewnie kiepsko. Ksiądz Prymas uśmiechał sic do nas, śpiewających z pomyłkami. A ponieważ byłem na pierwszym roku — mówili na nas „portkowicze" — przypadł mi w udziale wiersz, którego dziś już nie pamiętam. Wiem, że pierwsze jego słowo było „semen", to znaczy „ziarno". Było to dla mnie wielkie przeżycie mówić wobec Księdza Prymasa. Po wyrecytowaniu szkolnym wiersza Ksiądz Prymas wyciągnął rękę i podarował mi obrazek Matki Bożej Częstochowskiej. Na drugiej stronie była pieczątka Księdza Prymasa. Nosząc ten obrazek po dzień dzisiejszy jako relikwię.
Tak się stało, że w seminarium na piątym roku przypadło mi pełnić funkcję organisty seminaryjnego, a na szóstym funkcję dyrygenta tzw. „Liry" — chóru kleryckiego. Było to bardzo trudne i mozolne zajęcie, żeby z klerykami, którzy byli muzycznie mało wyrobieni, przygotować liturgie Wielkiego Tygodnia. Śpiewaliśmy Pasję, na melodię ks. Chlondowskiego. Na nasze możliwości robiliśmy to tak, jak umieliśmy najlepiej. Ksiądz Prymas przeżywał bardzo liturgie Wielkiego Tygodnia. Kiedy znowu przyszedł trudny czas dla Kościoła, zamknięto między innymi szkołę organistowską w Przemyślu. Zreformowano szkolnictwo muzyczne, zlikwidowano klasy organowe, przygotowując organistów do pracy zawodowej w parafiach. Stanął więc Kościół w Polsce wobec problemu, kto będzie grał i uczył śpiewu w świątyniach.
Ksiądz Prymas, chcąc zaradzić tej sytuacji, powołał do istnienia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim wydział muzykologii. A chcąc pomóc księżom i siostrom zakonnym, którzy chcieliby studiować muzykę i prowadzić śpiewy i chóry w kościołach, założył w Aninie u sióstr Świętej Rodziny Instytut Muzyki Kościelnej zwany „Musica Sacra". Ustanowił na czele tego instytutu księdza Lewkowicza, kapłana diecezji przemyskiej, który w tym czasie przebywał w Warszawie.
Z Instytutu „Musica Sacra" w Aninie wyszło wielu ludzi, którzy kończyli potem studia w szkołach muzycznych polskich i zagranicznych. Ksiądz biskup Jerzy Dąbrowski kończył również Instytut „Musica Sacra'' w Aninie. Ksiądz Tomasz Bojasiński, który był przez drugie lata przewodniczącym Komisji Muzycznej dla diecezji warszawskiej, człowiek wielkiego talentu i muzykalności, entuzjasta, kochający chorał, kochający polifonię, ten, który dziś spoczywa w Laskach, który tyle zasług położył dla kształcenia organistów diecezji warszawskiej.
Instytut „Musica Sacra" rozrastał się. Przychodzili księża, przychodziły siostry i ludzie świeccy. Trzeba więc było słuchaczy podzielić. Ksiądz Prymas zdecydował, że siostry zostaną w Aninie, a organiści przejdą do Warszawy, na początku na Piwną, potem do kościoła św. Anny, Warunki lokalowe były trudne. Ksiądz Prymas wreszcie wskazał na podziemia kościoła Wszystkich Świętych. I tam na wiele lat aż po dzień dzisiejszy ulokował się Instytut Szkolenia Organistów. Ksiądz Prymas bardzo chciał pomóc organistom, którzy gdzieś na wioskach skazani byli na pełnienie swoich funkcji nie mając możliwości nauki.
Przeżyłem w Instytucie Szkolenia Organistów to, co było i trudne, i radosne. Odszedł ks. Lewkowicz do Pana po nagrodę. Trzeba było w tych warunkach przejąć kierownictwo Instytutu. Nauczyciele robili wszystko, poświęcając długie godziny swojego czasu tam w podziemiach na dzienne i nocne mozolne ćwiczenia z organistami.
Ksiądz Prymas ofiarował nam wtedy drugie organy. Było to dla nas wszystkich wielkie przeżycie. Był zasłuchany, gdy profesorowie i uczniowie prezentowali instrument, aby ucieszyć nim Księdza Prymasa.
Był bardzo zainteresowany naszą pracą. Chciał, żeby opowiadać długo, pytał: „Jak wy się tu czujecie, jak wy tu pracujecie, czy wam na to wszystko wystarczy..."
Ksiądz Prymas pomagał nam finansowo i w inny sposób, gdy była tego potrzeba.
Przyszedł czas, kiedy Kościół warszawski przeżywał taką pozornie cichą, ale wielką uroczystość. Pan profesor Feliks Rączkowski, zasłużony muzyk i organista, kompozytor, obchodził 50-lecie swojej pracy w Kościele. Ksiądz Prymas pamiętał o tym i na ten dzień wyprosił dla niego u Ojca św. kościelne odznaczenie „Pro Ecclesia et Pontifice". Ksiądz Prymas nie mógł być osobiście na tej uroczystości, ksiądz biskup Władysław Miziołek w kościele św. Aleksandra wzruszonemu Profesorowi wręczył papieską odznakę. W czasie Mszy św. mnie przypadła w udziale miła rola powiedzieć kilka słów do Jubilata. Na końcu pan Feliks — cudowny człowiek — chciał podziękować. Był wzruszony. Mówił:
— Chciałbym powiedzieć dziś Księdzu Prymasowi, że za największyhonor poczytuję sobie to, że przez całe życie mogłem być organistąw kościele.
Kiedy byłem wikariuszem w warszawskiej katedrze, przeżywaliśmy prapremierę „Magnificat", a wcześniej premierę „Jutrzni". Dyrygował sam kompozytor — Krzysztof Penderecki. Patrzyłem wtedy z zazdrością na Księdza Prymasa, jak potrafił rozmawiać z godnością i z uszanowaniem człowieka. A słowo Księdza Prymasa po wykonaniu „Magnificat" będzie po wszystkie czasy jakby jego credo, jaką potęgą jest muzyka, która rodzi się z ducha Ewangelii. Mówił jak prorok, jakby przeczuwał, co się stanie w naszej Ojczyźnie już niedługo. Mówił z mocą: „Strącił z tronów mocarnych''. Wspólnie przeżywaliśmy to wielkie „Magnificat''. Ale Prymas w tym wszystkim był bardzo pokorny, nie rozumiał na tyle tej muzyki, aby móc analizować treści muzyczne utworu. Biorąc mnie kiedyś pod rękę zapytał:
— Słuchaj? Czy to jest ładnie?
— Proszę Księdza Prymasa! Ja też nie wiem. Ja się na tym nie znam.To jest nowy język muzyki, nowy zapis, ja tego nie rozumiem...
— No widzisz... To musimy się jeszcze nauczyć. Musimy się nauczyćsłuchać i musimy się nauczyć rozumieć.
Ksiądz Prymas był bardzo zaniepokojony w czasie, gdy przyszła gwałtowna reforma liturgii. Do kościołów wtargnął wtedy beat, weszły gitary i modna piosenka religijna. I zaczęło się w kościele dziać dziwnie. Chórzyści pokurczyli się na chórach i mówili: „Teraz to już nie ma co... Nie będziemy teraz śpiewać, bo i kiedy... Wszystko po polsku... Co my będziemy teraz robić?" Organiści mówili: „Jak ludzie mają śpiewać, to po co organista...?" I zaczął się niepokój.
Ksiądz Prymas nad tym wszystkim czuwał, wskazywał dobrą drogę, ukierunkowywał to, co było zjawiskiem niepokojącym. Przypadło mi więc kiedyś na konferencji księży dziekanów mówić o pieśni religijnej, dawniej, dzisiaj i jutro. W czasie referatu Ksiądz Prymas przerwał pisanie, zdjął okulary i podpierając swoją zmęczoną twarz chciał słuchać. A kiedy była przerwa, zapytał:
— Słuchaj? To jak to jest z tym „Mój Mistrzu"?
Była wtedy modna taka piosenka religijna „Mój Mistrzu". Napisała ją siostra Magdalena. Melodia ta oparta była na motywach przedwojennej kabaretowej piosenki: „Hanko! O tobie marzę wśród bezsennych nocy".
Ksiądz Prymas chciał, żeby mu zaśpiewać i żeby mu wytłumaczyć, gdzie jest powtórzona melodia. Bardzo był tym zainteresowany i zaniepokojony. Ale na końcu powiedział:
— Wiesz co?... Skoro to jest modne, to dobrze, bo moda przejdzie...
I rzeczywiście Ksiądz Prymas słusznie prorokował. Wszystkie mody
przechodziły, piosenki mijały. Zostawało to, co jest w Kościele wartościowe, i to, co będzie godne chwały Pana Boga.
Był jeszcze jeden ból Księdza Prymasa. Właśnie na tym zebraniu księży dziekanów powiedział:
— Wiesz co!? Dokuczają mi, że tylko katedra warszawska jedyna w Polsce nie ma chóru. A wiesz... Ja bym chciał, żeby w katedrze klerycy śpiewali...
Wtedy już profesorem w seminarium był ksiądz Wiesław Kądzielą. „Lira" seminaryjna i schola stanęły na właściwym poziomie. Przeżycia liturgii wielkich uroczystości były rzeczywiście piękne. Jednak Ksiądz Prymas chciał, żeby w katedrze powstał także chór. Nie było wtedy jeszcze sprzyjających ku temu warunków.
Jeszcze jedno wspomnienie. Zbliżał się dwudziesty ósmy, ten, który
wspominamy. Doszło do mnie z domu Księdza Prymasa, że wtedy, kiedy był bardzo słaby, prosił, żeby mu czytać Tymoteuszowe listy. Nie było dla mnie większej radości niż ta, że któryś z nich czytano mu. A on, przerywając, mówił: „Przeczytaj to jeszcze raz..."
Napisał mi piękny list, który noszę jako relikwię.
Gdy byłem w Gołąbkach, Pan Bóg dał taką łaskę, że dwa wydarzenia z życia parafii zostaną na zawsze w pamięci nie tylko mojej, ale i tych, którzy w Gołąbkach rośli. Byliśmy ostatnią grupą, która przyszła na opłatek do Księdza Prymasa. Potem już nie przyjmował. Śpiewaliśmy wtedy ze scholą z Gołąbek, z której to scholi niektóre dzieciaki są dziś w chórze archikatedry. Śpiewaliśmy Księdzu Prymasowi kolędy. Dzieci z Gołąbek robiły to pięknie. A potem po śpiewaniu przed żłóbkiem, który był w salonie Księdza Prymasa, zaczęły się modlić. Kiedy tak się zamodliły, Ksiądz Prymas ukląkł razem z nimi. A one prosiły, żeby im pobłogosławił. Jakoś to do Księdza Prymasa nie docierało. Po prostu tak się dziwnie wtedy zamyślił, jakby jeszcze brzmiały kolędy, jakby jeszcze dzieci mówiły modlitwę do Dzieciątka. Aż podszedł ksiądz kapelan, ksiądz prałat Bronisław Piasecki i powiedział:
— Niech Ojciec im pobłogosławi.
I pobłogosławił nam. Tego nie zapomnę nigdy.
I jeszcze jedno przeżycie mają Gołąbki. Muzyka to nie tylko dźwięk. Ważna w niej jest również pauza, cisza. Kiedy Ksiądz Prymas był ciężko chory, prosił, żeby wędrująca Matka Boża nawiedziła go — więc z Gołąbek zawieźliśmy Obraz Matki Bożej do domu Księdza Prymasa. Do jego pokoju weszła tylko Matka Boża. My zostaliśmy wszyscy na modlitwie w kaplicy. Była wtedy przedziwna cisza. I taka była potrzebna po to, żeby całą mocą zabrzmiało triumfalne „Alleluja" na placu Zwycięstwa i potężne „Chrystus zmartwychwstań jest, nam na przykład dań jest" dla całej Warszawy, wtedy, gdy był pogrzeb niekoronowanego króla Polski.
Nie wspomnę wszystkiego. Teraz niech będzie cisza, bo wierzę mocno, że Ksiądz Prymas dziś jest zasłuchany. Dzieją się bowiem rzeczy, które człowiek spełnia wtedy, gdy już wszystko może.
Dlaczego oni śpiewają... Gdy wokół jest tyle cierpienia i gdy dni nasze są niespokojne, i gdy krew męczenników znów jest posiana na nowo?
Dlaczego oni śpiewają!? Christus vincit! Christus regnat! Christus imperat!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz