Wspomnienia: Prof. dr med. Stefan Wesołowski - Lekarz warszawski.

Niezwykły pacjent

Z Jego Eminencją Stefanem Kardynałem Wyszyńskim Prymasem Polski zetknąłem się po raz pierwszy podczas jego wizytacji kościoła przy szpitalu Dzieciątka Jezus, przy ul. Lindleya. Później zostałem zaproszony przez lekarza domowego — którym przez wiele lat był dr Ozimowski — na konsultację do pana Stanisława Wyszyńskiego, ojca Księdza Prymasa. Chorował on od lat, a diagnozowanie jego choroby było w zakresie mojej specjalności. Wymagał leczenia operacyjnego. Niestety, ze względu na wiek i stan ogólny pacjenta nie można było wykonać operacji.

Moje wizyty powtarzały się co pewien czas. Mogłem wtedy poznać bliżej Księdza Prymasa. Podziwiałem jego spokój, opanowanie, sposób odnoszenia się do chorego ojca, pełen synowskiego uszanowania i miłości. W czasie rozmów na temat zdrowia pacjenta, uderzało zdecydowanie, jasność sądów, zdolność przewidywania i trzeźwa ocena sytuacji, a przede wszystkim ujmujący sposób bycia w stosunku do otoczenia.

Z czasem, kiedy u Księdza Prymasa zaczęły się pojawiać z wiekiem

różne dolegliwości, bywałem zapraszany na konsultacje. Miałem więcmożność poznać bliżej dostojnego Pacjenta, Dolegliwości nasilały się i wyłoniła się sprawa przeprowadzenia zabiegu operacyjnego. Ksiądz Prymas pomny choroby ojca chętnie przyjął decyzje o operacji. Sam był zdania, aby nie zwlekać za długo.

Jako chirurg często miałem możność obserwować różne reakcje pacjentów. Przedstawiałem Księdzu Prymasowi konieczność poddania się operacji. Nikt z nas nie idzie zbył chętnie na stół operacyjny, a ponieważ sam przeszedłem już kilka operacji i jako pacjent poznałem również chirurgie z drugiej strony, umiem wiec ocenić odważną decyzje chorego. Podziwiałem, jak szybko i prosto Ksiądz Prymas zdecydował się na interwencje chirurgiczną. Wyłoniły się jednak pewne trudności. Gdzie operować dostojnego Pacjenta. Był to rok 1969. W mojej starej klinice było to niemożliwe, a czas naglił. Zapadła więc decyzja, aby operacji dokonać w Rzymie. Ja zaś zostałem zaproszony do udziału w operacji. Złożył się dla mnie tak szczęśliwie, że w październiku 1969 roku odbywał się w Meranie doroczny kongres urologów włoskich, na który byliśmy zaproszeni z żoną jako goście honorowi. Mogłem więc po kongresie pojechać do Rzymu i towarzyszyć w szpitalu Księdzu Prymasowi.

Operacja odbyła się w piątek 30 X 1969 r. Przed operacją przez kilkanaście minut byłem w pokoju sam z Księdzem Prymasem. Podziwiałem jego spokój i opanowanie. Dziękował mi, że jestem z nim w tych trudnych chwilach. Odnosiłem wrażenie, że moja obecność w tym momencie byfa mu pomocna. Profesor anestezjologii przed rozpoczęciem narkozy powiedział, że wszyscy tu w Rzymie znają działalność Księdza Prymasa i są zaszczyceni wyborem przez Eminencje ich kliniki. Wtedy Ksiądz Prymas odparł z prostotą, że jest zwykłym sługą Boga i swego narodu.

Przebieg operacji był pomyślny. Po operacji stale przy chorym czuwała pielęgniarka, a ja w pokoju obok. Nie była to dla mnie noc spokojna. Po głowie roiły się wszystkie możliwe powikłania, mogące wydarzyć się po operacji, i w związku z tym odczuwałem duży niepokój.

Ksiądz Prymas okazał się pacjentem idealnym i cierpliwym. Ze spokojem znosił ból i przykre dolegliwości. Pokrywał uśmiechem i żartem swoje cierpienie, aby tylko nie urazić nikogo z otoczenia, aby osobą swoją nie zrobić nikomu przykrości. Pacjent nie zdradzający się z żadnym cierpieniem. Nawet w tak ciężkich chwilach myślał nie o sobie, ale o drugich. Lekarze i personel kliniki byli pełni uznania i podziwu dla Księdza Prymasa.

Po trzech dobach pobytu przy chorym wobec pomyślnego przebiegu pooperacyjnego i wobec tego, że urlop mój dobiegał końca, powróciliśmy z żoną do Warszawy. Z drogi telefonowaliśmy do Rzymu, informując się o stanie zdrowia Księdza Prymasa. Przebieg pooperacyjny minął szczęśliwie.

Wkrótce otrzymałem list z Rzymu od Księdza Prymasa, pisany w dniu 16.XI. Przeczytałem teks! tego litu: „Drogi Panie Profesorze! Pragnę choć krótko słowem dać o sobie znać i podziękować Mu za tyle okazanej mi pomocy. Wiem, że prof. Arduini pisze list do Pana, więc nie wchodzę w szczegóły. Słyszę, że wszystko rozwija się normalnie i jest na dobrej drodze. Doznaję tu tyle troski, serca i pomocy, że nigdy tego nie zapomnę. Całe szczęście, że profesor często dodaje: okazujemy pomoc Polakowi. To zdejmuje część odpowiedzialności za doznawaną pomoc.

Panu Profesorowi pragnę podziękować za to, że pomimo tak wielkiej pracy osobistej, pomimo licznych zobowiązań nie opuścił mnie, ale przybył do Rzymu, przezwyciężył niemałe trudnoścki i był przy mnie w chwili bardzo trudnej. Wiem, że podziękowanie to mało. Moim pielęgniarkom mogę przynajmniej ucałować rękę i wytłumaczyć im, że dopiero wtedy następuje równowaga ludzka między człowiekiem służącym a obsłużonym. Wobec Pana Profesora czynię to na odległość, a więcej wypowiadam w modlitwie. Panią Profesorową pragnę przeprosić, że zakłóciłem atmosferę tak miłego spotkania z Italią. To na razie wszystko, choć jest tak bardzo wiele. Przesyłam wyrazy mej czci i wdzięczności «in caritate fratema».



Stefan kardynał Wyszyński

Roma, Villa Flaminia, 16 XI 1969"

W parę dni później dostałem list od prof. Arduiniego donoszący o pomyślnym przebiegu pooperacyjnym.

Następnie dłuższe zetknęcie z Księdzem Prymasem jako pacjentem miało miejsce w lutym 1977 roku, kiedy musiał być ponownie operowany. Wtedy byłem w lepszej sytuacji, gdyż mogłem oferować Jego Eminencji miejsce uranie, w mojej nowej klinice. Chory przybył do szpitala 21 II 1977 roku wieczorem, a operacja odbyła się dnia następnego. Operował prof. Zdzisław Łapiński, chirurg o dużym doświadczeniu klinicznym i niezwykłej zręczności operacyjnej. Operacja przebiegła bez powikłań. Po operacji Ksiądz Prymas przebywał pod baczną opieką całego zespołu pielęgniarskiego, poczuwającego się do wielkiej odpowiedzialności wobec pacjenta i wobec całego społeczeństwa. Kiedy bowiem rozważano możliwości operacji i wyboru miejsca, zaproponowano Rzym. Ksiądz Prymas zdecydował krótko: „Jeśli mogę być operowany w klinice w Warszawie, wolę być u siebie". Mimo iż operacja utrzymywana była w tajemnicy, w parę godzin potem zadzwonił do mnie ówczesny mnister zdrowia prof. Śliwiński, zapytując o przebieg operacji i stan Pacjenta. Jednocześnie w imieniu własnym i pierwszego sekretarza Edwarda Gierka prosił o przekazanie życzeń zdrowia i zaoferował jak najdalej idącą pomoc naszemu Pacjentowi w dostarczeniu leków krajowych i zagranicznych, a w razie potrzeby wezwanie na konsultację specjalistów z zagranicy.

Prof. dr med. Marian Śliwiński —jako szef służby zdrowia, był również jednym z nielicznych, którzy odwiedzili Księdza Prymasa. Przed wejściem do pokoju Pacjenta zastrzegł się, mówiąc do mnie: „Panie Profesorze, tylko na pięć minut!" Wyszedł po 25 minutach oczarowany. Eminencja w rozmowie zaznaczył: „Trzeba było operacji w klinice, aby dwóch najbliższych sąsiadów miało okazję do poznania się". Jak wiadomo, Ministerstwo Zdrowia mieści się na Miodowej 15 i sąsiaduje z siedzibą Jego Eminencji—Miodowa 17/19. Minister rzekł: „Z okien mojego gabinetu często widzę, jak Eminencja spaceruje po swoim ogrodzie". Żegnając się minister Śliwiński powiedział do mnie: „A cóż to za uroczy człowiek". Ksiądz Prymas opuścił klinikę po dwóch tygodniach.

A oto następny list dostojnego Pacjenta, pisany w dniu opuszczenia kliniki. Przytaczam nie dla chwalenia się, ale dla scharakteryzowania osobowości Księdza Prymasa i podkreślenia uznania, jakie wyraził dla całego zespołu kliniki: „Drogi Panie Profesorze! Nasze rozstanie w klinice bardzo silne wywarło wrażenie na mnie. Wiedziałem, że żegnam człowieka, który wypełnił dobrowolnie przyjęte na siebie zadanie, ale równie wrażliwego na potrzeby ludzi przyjaciela. Chociaż dałem wyraz swojej wdzięczności wobec Pana Profesora w klinice, jednak pragnę ponownie zaświadczyć o tym, jak głęboko odczułem cały styl pracy i stosunek do potrzeb ludzkich. Pan Profesor dał mi wiele do myślenia i przez te dwa tygodnie nauczył mnie bardzo wiele. To jest dodatkowa moja korzyć wyniesiona ze szkoły Pana Profesora, z Jego kliniki. W jego klinice zadziwiająca sumienność, wysoka kompetencja, to wszystko służy w Panu Profesorze równie dobrze jak ręce chirurga i uczonego.

Ponawiam swoje podziękowanie, składam słowa głębokiej czci Jego zespołowi lekarzy, pielęgniarskiemu i całej klinice, którą można nazwać słusznie chlubą chirurgii polskiej. Wdzięczny za opiekę, troskę i skuteczną pomoc z serca błogosławię. Stefan Kardynał Wyszyński, Prymas Polski. Warszawa 8 III 1977."

Te dwie operacje, podczas których miałem możność obserwować Księdza Prymasa Wyszyńskiego, pozwoliły mi poznać jego niezwykłą osobowość, skromność, prostotę, odwagę, czułość na cierpienia bliźnich, wrażliwość na okazywane uczucia.

O dalszych losach opowie prof. Łapiński, który mógł jeszcze bliżej poznać go, gdyż był jego wiernym lekarzem aż do końca.

Chciałbyń złożyć pewne wyjaśnienie. W książce księdza kardynała Stefana Wyszyńskiego pt. „Zapiski więzienne" pod datą 12 V 1954 r., opisana jest wizyta dwóch lekarzy, z których jeden nosi nazwisko Wesołowski. Pragnę oświadczyć, że oprócz jednakowo brzmiącego nazwiska nie mam z tym panem nic wspólnego. Ponieważ jednak nazwisko tam podane często łączone jest z moją osobą i wiele osób zapytuje mnie o to, korzytam z okaji i wyjaśniam, że w wizycie tej nie brałem udziału.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz