Ksiądz kanonik Stanisław Skorodecki - kapłan, współwięzień w latach 1953-1955.

Świadectwo współwięźnia

Nie jest mi łatwo mówić. Milczałem przez długie lata. Nie mówiłem z wielu względów osobistych, chociaż sprawa — dzięki dobroci Księdza Prymasa — została do końca jednoznacznie wyjaśniona. Jestem teraz zupełnie spokojny („Zapiski więzienne", str. 191). Niemniej trudno mi o tym mówić, były to przecież tak głębokie, tak bardzo osobiste przeżycia. Jestem jedynym świadkiem wszystkiego, co się w ciągu tych dwóch lat działo w Stoczku i w Prudniku — w tych ścianach, domach odrutowanych i obstawionych przez żołnierzy, odbywających służbę wojskową i strzegących jednego niewinnego człowieka. Działo się to w asyście wielu panów, którzy całe dnie i noce tylko na tym spędzali.
Ksiądz prałat Bronisław Piasecki poprosił mnie, żebym jako wprowadzenie powiedział: Jak się to stało, że spotkaliśmy się wtedy? Dlaczego znalazłem się w więzieniu?
Obecnie jestem proboszczem i dziekanem w Lubaczowie, w malutkiej mieścinie pozostałej po archidiecezji lwowskiej. Jestem rodowitym Iwowianinem. Tam też skończyłem studia. Święcenia kapłańskie otrzymałem pod koniec wojny. Mam 64 lata, w tym 38 lat kapłaństwa.

Zarzucono mi współpracę z organizacją antypaństwową. Skazano mnie na mocy specjalnego dekretu o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy państwa polskiego. Byłem typem księdza młodzieżowca, więc chyba zrozumiała rzecz, dlaczego byłem aresztowany. Oczywiście, niczego mi nie udowodniono. Do niczego się nie przyznałem. Niemniej po trwającym pół roku śledztwie (aresztowano mnie 11 I 1951 roku) zostałem zasądzony najpierw na 9 lat więzienia. Kiedy obrońca zgłosił apelację, że wyrok wydany jest bez uzasadnienia, prokurator stwierdził, że wyrok jest za łagodny i na ponownej rozprawie zostałem skazany na 10 lat więzienia. Z tego właśnie wypadło mi — uważam to za wielką łaskę — spędzić dwa lata wspólnie z największym, obok Papieża, Polakiem naszych czasów, księdzem kardynałem Wyszyńskim. Jemu zawdzięczam chyba wszystko. To, że trwam dotychczas i służę, i pracuję jeszcze — jak ufam — z pożytkiem, to absolutnie największa zasługa naszego Księdza Prymasa. Dodam, że po uwolnieniu otrzymałem całkowitą rehabilitację.
Może nie będę mówił, jak i dlaczego znalazłem się w Stoczku. Były czyjeś interwencje, ktoś zabiegał o moje uwolnienie. Skończyło się na przeniesieniu do lżejszych warunków. Na skutek tego znalazłem się w Stoczku Warmińskim i Prudniku.

Dwa lata... Nie sądziłem, że będę tak przeżywał to, co mówię. Może to dlatego, że mówię w obecności siostry Księdza Prymasa i wobec tak bliskich osób, jak ksiądz prałat Bronisław Piasecki, ksiądz dr Stefan Kośnik i inni. Ponadto jestem związany w jakiś sposób tajemnicą spowiedzi. Przecież przez dwa lata Ksiądz Prymas był moim spowiednikiem, a ja jego.
Dwa lata to zdaje się w życiu niewiele. Dwa lata wspólnie spędzone z tak wielkim człowiekiem, w tak wyjątkowych warunkach — za kratami więzienia, w izolacji, to jest coś bardzo specyficznego. Oczywiście to nie było więzienie w pełnym tego słowa znaczeniu, warunki były nieco łagodniejsze. Jak pisze Ksiądz Prymas — „odnoszono się do nas zszacunkiem igodnością. Nie wyrządzano żadnej krzywdy..." Uważam, że to wszystko było jedną wielką krzywdą. Nawet dzisiaj natrafiłem właśnie na te słowa, kiedy otworzyłem „Zapiski więzienne".

Czas więzienia początkowo uważałem za czas stracony, zmarnowany dla kapłana, dla młodzieży i dla życia. A jednak kiedy spotkałem się z Księdzem Prymasem, zmieniłem zdanie. Dzisiaj absolutnie mówię wszystkim głośno, że był to czas wielkiej łaski. Te dwa lata — aczkolwiek Pan Bóg mnie potem bardzo ciężko doświadczył i wystawił na próbę — skończyły się jakimś zwycięstwem, przezwyciężeniem siebie, dzięki łasce Bożej i dzięki temu, czego nauczyłem się od Księdza Prymasa
w Stoczku i Prudniku.
Stoczek — był to wtedy klasztor franciszkański. Ojca, który sprawował tam duszpasterstwo, usunięto na wieś. Klasztor przystosowano do warunków więziennych: zrobiono więc wtedy oświetlenia, ogrodzenia, punkty obserwacyjne. Klasztor w Stoczku był niesamowicie zimny. Ksiądz Prymas przez ten rok chyba nigdy nie usnął. W zimie lało się ze ścian i zamarzało. Zdawało się nieraz, że zamarznie oddech. Ale Ksiądz Prymas nigdy się nie skarżył. Nigdy...
W Prudniku były już lżejsze warunki. Oprócz Księdza Prymasa była jeszcze z nami więźniarka, siostra zakonna ze Zgromadzenia Sióstr Rodziny Marii, siostra Leonia Graczyk. W obu tych miejscach — w Stoczku i Prudniku, na pamiątkę pobytu Księdza Prymasa są wmurowane pamiątkowe tablice. W Stoczku dwa lata temu wmurowano jedną na ogrodzeniu klasztornym, a w ubiegłym roku w celi, w której Ksiądz Prymas przebywał. W 1983 roku w maju odbyło się poświęcenie tablicy w Prudniku i w Rywałdzie. W obu uroczystościach brałem udział.

Te dwa lata to lata wyjątkowe. Razem w dzień i w nocy, w warunkach, kiedy człowiek się nie ukryje i nie przybierze jakiejś togi odświętnej. Bez gry, osłonek, makijażu i bez retuszu. W kaplicy i poza nią. Na spacerze, w pracy, rozmowie i na modlitwie. W takich warunkach otwiera się człowiek bez reszty. Dwa lata spędzone wspólnie w takich warunkach to chyba więcej niż 25 lat w innych. Wtedy przyjmuje się wszystko, co się zdarzy, choć ma smak gorzkiej niewoli, pozbawienia człowieka podstawowego, naturalnego prawa do wolności.
Ksiądz Prymas nauczył mnie — i chyba wszystkich nas uczy — jak takie sytuacje trzeba przyjąć i przeżyć. Pisano wiele na ten temat. Pisali ludzie o wielkich nazwiskach literackich.
Jednak nie wiedzieli i nie znali szczegółów. Bo któż to widział na własne oczy? Nikt tam nie był. Jestem jedynym świadkiem.

Przewożono nas samolotem ze Stoczka spod kwatery Hitlera w Kętrzynie na dzikie pola, pod Nysę, gdzie samolot wylądował dzięki temu, że żołnierze dawali znaki prześcieradłami. Czekaliśmy, aż się ściemni, żeby jechać dalej — do Prudnika. Ksiądz Prymas dopuszczał — jak mi się wtedy wydawało — myśl, że może z tej opresji nie wyjść. Był bowiem przekonany, że lecimy do Czech. Powierzył mi więc wiele różnych tajemnic. Z ich dotrzymania zwolnił mnie dopiero po latach. Chciałem w milczeniu i ciszy uszanować to wszystko, co przeżyłem, widziałem i słyszałem. Spojrzenie na Księdza Prymasa z tak bliska, w tak wyjątkowej sytuacji osobistej, kościelnej i narodowej dało mi niezmiernie dużo.

Zakres „nauczania'' Księdza Prymasa w więzieniu był bardzo szeroki — dotyczył wielu dziedzin. Oczywiście na pierwszym miejscu — życie wewnętrzne, które było niepowtarzalne, zwłaszcza w takich warunkach. Ta właśnie duchowa postawa Księdza Prymasa oddziaływała najbardziej. Nauczył mnie życia intelektualnego i patriotyzmu. To była wspaniała lekcja.
Ksiądz Prymas bolał nad niesprawiedliwością. Wszystkim wiadomo, że był uwrażliwiony na bezprawie. Przy tym był bardzo twardy. „Non possumus". Nie możemy iść na żadne kompromisy — mówił — gdy chodzi o rzeczy zasadnicze. Ale nigdy nie skarżył się z tego powodu, że cierpi dla Chrystusa, Kościoła i Narodu. Nigdy nie żywił chęci odwetu czy zemsty. Nie pamiętam jednego słowa — które powiedziałby na wiatr, a które miałoby piętno nienawiści. Często powtarzał: „Nigdy mnie nikt nie mógł nauczyć nienawiści do tych ludzi. Ja ich nie mogłem nienawidzić". I to jest ta wspaniała lekcja. Nie odpłacał „pięknym za nadobne".
Był także zawsze poważny. Chciałoby się powiedzieć, że był surowy. Ale miał spojrzenie naprawdę w głąb duszy, bez cienia nieprzychylności.

Ogromne wrażenie zrobiło na mnie bezpośrednie spotkanie z Księdzem Prymasem tej nocy, kiedy został przywieziony z Rywałdu. Miał być przywieziony w nocy z 11 na 12 X. Ale coś tam zaszło. Czekali cały" dzień i dopiero z 12 na 13 po pomocy jeden z funkcjonariuszy wprowadził mnie do celi Księdza Prymasa. Nazwał mnie kapelanem, chociaż nie miał do tego prawa. Kapelanów bowiem może mianować tylko biskup.
Ksiądz Prymas uścisnął mnie serdecznie. Znał mnie z nazwiska, tak jak znał sprawy wszystkich więzionych kapłanów. Wiedział, że nie było podstaw wydania na mnie wyroku i że są liczne starania o moje uwolnienie. W chwili gdy mnie wprowadzono, chodził po celi z długim różańcem. Objął mnie i uścisnął. A kiedy już kazał mi iść spać, potrząsnął różańcem i powiedział: „Bracie! Ten różaniec nas stąd wyprowadzi".
Może zrobię małą dygresję. Tak, różaniec. I ta modlitwa Księdza Prymasa, ażeby jego wyjście było w święto Maryi, w dzień maryjny. To wszystko zostało wysłuchane. 12 X — miesiąc różańcowy — przyjazd do Stoczka. 6 X — przejazd do Prudnika. 27 X — miesiąc różańcowy —w przeddzień święta Chrystusa Króla — przewiezienie do Komańczy. 28 X — miesiąc różańcowy — święto Chrystusa Króla — triumfalny powrót do Warszawy. Na tym różańcu Ksiądz Prymas to sobie wyprosił — różańcem zwyciężył.

Ksiądz dr Leon Szała wspominał o ostatnim kazaniu w kościele świętej Anny w wieczór aresztowania. Właśnie tam, wychodząc z kościoła, Ksiądz Prymas powiedział do kobiet, które go ostrzegały, żeby na siebie uważał: „Módlcie się". Po czym wziął do ręki różaniec i dodał: „Módlcie się na różańcu".
Powiedziałem, że więzienie to był czas łaski. Na pewno osobistej dla Księdza Prymasa i dla nas — dla całego Narodu i Kościoła. Przecież w więzieniu rodziła się idea odnowienia ślubów. Nie było to powtórzenie indywidualnych ślubów króla Jana Kazimierza z naszej lwowskiej katedry, ale w rocznicę 300-lecia tego królewskiego ślubowania Naród złożył Maryi swoje odnowione śluby. W więzieniu 16 maja w Komańczy Ksiądz Prymas napisał nowy tekst, dostosowany do aktualnych potrzeb. Tam też zrodziła się myśl Wielkiej Nowenny. Było to dzieło duchowego i moralnego odrodzenia naszego Narodu. Wreszcie w więzieniu zrodziła się idea nawiedzenia naszej Ojczyzny przez Maryję Jasnogórską w kopii Jej cudownego obrazu, poświęconej przez Ojca świętego Piusa XII.
W więzieniu w Rywałdzie zrodziła się myśl osobistego oddania się w niewolę Maryi, którego Ksiądz Prymas dokonał 8 XII 1953 r. w Stoczku. Proszę zwrócić uwagę — ten Niewolnik pozbawiony podstawowego prawa do wolności osobistej, słowa, myśli, uczuć, pragnień, życia i działania wybiera dobrowolną, inną niewolę, niewolę Maryi: Czyń ze mną wszystko, co chcesz. Jeżeli mam umrzeć, jeżeli mam zginać, jeśli mam krew przelać, na wszystko jestem zdecydowany i gotowy. Za wolność Kościoła nie tylko w Polsce, ale za wolność Kościoła na całym świecie.

W więzieniu powstały też wielkie dzieła Księdza Prymasa: „Rozważania liturgiczne", „List do moich kapłanów", rozważania do litanii loretańskiej, szkice kazań, konferencje. Wszystko to powstało w więzieniu, bo Ksiądz Prymas nie marnował czasu, był wobec siebie bardzo surowy i wymagający.
Takie więc są cechy charakterystyczne osobowości Księdza Prymasa z tego okresu. Do wymienionych trzeba jeszcze dodać modlitwę. Ogromnie dużo tej modlitwy. Z czuwaniami nocnymi włącznie. Ile to razy czuwaliśmy w nocy. Słyszeliśmy rozmowy wartowników — mówili „po wojskowemu".
Życie modlitwy, życie pracy, twardej bezwzględnej pracy. Wystarczy przypomnieć sobie program dnia w więzieniu, jaki Ksiądz Prymas ustalił. Wstawał o godzinie 5, do 5.45 były modlitwy poranne i rozmyślanie, które sam często prowadziłem. O 6.15 moja Msza święta, o 7.00 Msza święta Ojca, o 8.15 śniadanie, a po nim spacer. Brewiarz i cząstka różańca. Od 9.30 była zawsze praca przy stole. Ksiądz Prymas bowiem pisał, tworzył i uczył się. Nie było czasu na bezproduktywne rozmowy. Ja też wiele pisałem. Ksiądz Prymas uczył mnie także języka francuskiego i włoskiego. Wspólnie uczyliśmy się rosyjskiego ze znalezionego starego podręcznika geografii. Potem był obiad, druga cząstka różańca i brewiarz. Od 15.30 do kolacji — prace osobiste. Potem znowu brewiarz, wieczerza, nabożeństwo różańcowe, modlitwy wieczorne i jeszcze lektura prywatna od 20.30. Spoczynek był dopiero o godzinie 22.00. Widzimy więc, jak wypełniony był dzień.

Ksiądz Prymas miał dużo szacunku dla drugiego człowieka. Także dla tych panów, którzy mieli nad nami pieczę. Początkowo odnosili się grzecznie, ale byli bardzo nieufnie nastawieni. Były momenty, kiedy Ksiądz Prymas właśnie swoim taktem, miłością i otwarciem — mimo iż taką krzywdę mu wyrządzono — zdobywał ich chyba wewnętrznie. Osobiście jestem przekonany, że niejednego zdobył. Opowiem pewien szczegół: Otóż w wieczór wigilijny przed wieczerzą wyszliśmy na przechadzkę, by odmówić cząstkę różańca. W pobliżu naszej drogi siedział jeden z tych dyżurnych panów, starszy już wiekiem. Ksiądz Prymas podszedł do niego i mówi: „Pewnie Panu niełatwo jest trwać dzisiaj na tej służbie. Tam pewnie żona, a może córka, może wnuki czekają na dziadka. Na pewno jest opłatek, choinka u Pana w domu. My byśmy Pana poprosili do celi, no ale Pan by nie mógł przyjść. Ja Panu życzę wszystkiego dobrego". I coś się w tym człowieku przełamało. Powiedział cichutko, tak, że tylko my obaj słyszeliśmy — „Bóg zapłać, Ojcze! Bóg zapłać, Ojcze". My — to znaczy siostra ija — mówiliśmy do Księdza Prymasa: „Ojcze". Ci panowie mówili per „ksiądz". Ani biskup, ani arcybiskup, kardynał czy prymas. Tylko kiedy przyjeżdżali panowie z ministerstwa tytułowali: „Ksiądz Prymas" czy „Ksiądz Arcybiskup". „Kardynał" nie słyszałem nigdy, bo nie mogli się z tym pogodzić. Ja byłem świadkiem tych wszystkich rozmów. Ksiądz Prymas prosił o to.
Ogromnie dużo nauczył mnie Ojciec w dziedzinie szacunku dla drugiego człowieka. A nawet spojrzenia na więzienie. I chyba niepowtarzalną wartością, którą mi wtedy przekazał, było zawierzenie, całkowite zaufanie Matce Najświętszej. Obaj mieliśmy ogromny kult do Matki Bożej. Ksiądz Prymas — Jej Niewolnik, i ja od dziecka — dzięki mojej matce — wychowany w ogromnym kulcie dla Matki Boskiej Nieustającej Pomocy. To mi zostało do dzisiaj. Ksiądz Prymas nawet pisze o tym: „Ksiądz Stanisław zawsze do Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, a ja do Matki Boskiej Częstochowskiej. I czekaliśmy, która nas wysłucha". Potem oczywiście obracał to w żart i mówił: „No, Matka Boża nas wysłuchała". Tak było w chwili rozstania, kiedy wyjeżdżał do Komańczy. Tak było w każdej ważniejszej chwili.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz