Koszmarna noc
Podam najpierw rys historyczny kościoła w Rywałdzie, a potem omówię warunki, w jakich znajdował się Ksiądz Prymas podczas swego uwięzienia.
Świątynia w Rywałdzłe to niewielki kościół. W głównym ołtarzu znajduje się figura Matki Bożej z Dzieciątkiem Jezus, której kult datuje się od XIV wieku. Ową figurę koronował Ksiądz Prymas w 1969 roku. Klasztor jest fundacją żony wojewody pomorskiego. Po jej śmierci sami kapucyni budowali go z ofiar i składek wiernych. Budowę ukończono w 1766 roku. Na początku XIX wieku (1825 r.) rząd pruski usunął kapucynów. Potem klasztor został zamieniony na dom rekolekcyjny dla księży diecezjalnych, szczególnie dla emerytów. W czasie ostatniej wojny urządzono tam szpital wojskowy, wyburzono mury dzielące cele. Zostały tylko długie sale szpitalne. Pod koniec 1946 roku kapucyni objęli znów klasztor i kościół razem z parafią. Należało przeprowadzić remont, ale nie było możliwości.
Ten stan rzeczy trwał przez 20 lat. Brakowało wody. Pompować ją trzeba było ze studni. Nie było także oświetlenia. Posługiwaliśmy się lampą naftową i świecami. Remontu wymagały wszystkie pomieszczenia.
W takich warunkach znalazł się Ksiądz Prymas. Był w Rywałdzie przez 17 dni od 26 września do 12 października 1953 roku.
Wspomnę teraz o tej straszliwej nocy 26 IX 1953 r., którą rzeczywiście wszyscy przebywający w klasztorze przeżyliśmy jako koszmar. W Rywałdzie było w tym czasie kilku ojców i braci. Był ojciec Archanioł Brzeziński — gwardian, ojciec Klemens Krzysztofik — wikary i miejscowy proboszcz — ojciec Jan Kanty Trocki, dojeżdżający z klasztoru, proboszcz pobliskiego Bursztynowa i ja.
W czasie przyjazdu Księdza Prymasa nie było ojca gwardiana i ojca proboszcza. Uczestniczyli w swoich okresowych rekolekcjach w Nowym Mieście nad Pilicą. Po pomocy ojciec Jan Kanty obudził mnie mówiąc, że przed klasztorem są przedstawiciele Urzędu Bezpieczeństwa. Prosił, abym poszedł razem z nim jako świadek rozmowy. Jak się potem okazało, ci panowie zadzwonili do furty klasztornej i brat furtian poszedł otworzyć. Jednak wiedziony jakimś przeczuciem zapytał: Kto tam jest?
— Z Urzędu Bezpieczeństwa — odpowiedziano po drugiej stronie.
Wtedy czym prędzej po cichu zasunął łańcuch na drzwi. Okazało się także, że tej nocy furta klasztorna nie była nawet zamknięta. Powiedział wtedy, że idzie zawołać przełożonego. Najstarszym z ojców był wtedy ojciec Jan Kanty. Obydwaj poszliśmy do pokoju, który mieścił się nad furtą klasztorną. Zaczęła się rozmowa przez okno. Widzieliśmy, że ktoś stał przy furcie i żądał, aby otworzyć klasztor. Ojciec Jan Kanty oczywiście na to nie zgodził się:
— Nie wiem, z kim mam do czynienia — odpowiedział stanowczo.
Tamten w odpowiedzi wymienił swoje nazwisko. Ociec Jan Kanty przedstawił się:
— Jestem ojciec Jan, ale klasztoru nie otworzę. Nie wiem, z kim mam do czynienia.
Wtedy ów człowiek wyjął jakiś dokument, chyba to była legitymacja, i pokazał. Ojciec Jan odparł:
— Każdy może wyjąć takie „coś". Ja klasztoru nie otworzę.
Dyskusja chwilami była dość ostra. Wreszcie padły słowa:
— Wyważymy drzwi.
— To my będziemy dzwonili w dzwony klasztorne na alarm.
Po chwili ciszy:
— To my pojedziemy na milicję.
Posterunek milicji był odległy o 7 km od Rywałdu w Radzyniu. Jednak nie pojechali.
Zdążyliśmy odłączyć dzwonek od furty klasztornej. Zauważyliśmy też, że udało się im uchylić bramę na podwórze klasztorne. Zdaje się, że mogło tam wejść dwóch ludzi. Przy bramie była przybudówka, gdzie mieszkała staruszka, pomagająca czasem w ogrodzie. Obudzili ją i zapytali:
— Czy oprócz tych dzwonów, które są przed kościołem — są jeszcze inne?
— Tak — odparła. — Są jeszcze w klasztorze.
— O której otwierają kościół? — zapytali na koniec.
— O piątej rano.
Przez całą noc słyszeliśmy stukanie do furty klasztornej i wołanie: Ojcze Janie, ojcze Janie... Nikt z nas na to już nie reagował. W takim koszmarze przeżyliśmy do 5 rano.
Ojciec Jan Kanty odprawił Mszę świętą przed otwarciem kościoła, spodziewał się bowiem aresztowania. Mnie polecił odprawić o godzinie 6.30. Agenci Służby Bezpieczeństwa o godz. 5.00 wpadli do klasztoru, przebiegli przez korytarze na dole i na górze. Po tym wszystkim powiedzieli, że zajmują dwa korytarze na pierwszym piętrze. Kazali nam usunąć z pomieszczeń wszystkie nasze rzeczy.
Nikt nie zauważył, kiedy i jak wprowadzili Księdza Prymasa. Prawdopodobnie było to w czasie Mszy świętej o godzinie 6.30. Później, ponieważ była cisza na korytarzu i nikogo nie było w pobliżu, jeden z braci chciał z celi ojca gwardiana wziąć wiadro. Gdy tam wszedł, został od razu wypchnięty. Zdążył jednak zauważyć Księdza Prymasa stojącego przy oknie z brewiarzem w ręku. Kardynał odwrócił w tym momencie głowę w stronę drzwi. Tylko to było dla nas potwierdzeniem, że Ksiądz Prymas u nas jest. Przez cały bowiem czas jego pobytu w Rywałdzie zaprzeczano temu faktowi. Powiadomiono nas, że w klasztorze jest wysoka osobistość, jakiś generał, który będzie przez pewien czas przebywał z nami i pracował przy robieniu planów.
Nam nie wolno było wychodzić z klasztoru. Aby wyjść do chorego czy z pogrzebem, trzeba było za każdym razem mieć pozwolenie. Chciano też zamknąć kościół dla ludzi świeckich. Powstała jednak między funkcjonariuszami nadzoru różnica zdań na ten temat. Później zrezygnowali z tych zamiarów. Kościół był każdego dnia otwarty dla wiernych.
Wszyscy przeżywaliśmy trwogę. Szczególnie brat kucharz. Myśleliśmy, że się rozchoruje. On stale gotował dla nas posiłki. Dla Księdza Prymasa i dla pilnujących go żołnerzy gotowała jakaś pani, którą przywieźli z Warszawy.
Pilnujący w ciągu dnia przebywali w sali na dole. W nocy otaczali klasztor. Na górnym korytarzu klasztornym zawsze był ktoś z cywilów. Czuwano również naprzeciw okien Księdza Prymasa, które były osłonięte gazetą. Chcieliśmy jak najczęściej być na pdwórzu, aby w jakiś sposób zobaczyć w oknach postać Księdza Prymasa.
Jego pobyt w Rywałdzie był otoczony tajemnicą. Na wszelkie pytania odpowiadano przecząco. Zwłaszcza wdawał się w rozmowy ojciec Jan Kanty. A gdy pewnego dnia ksiądz proboszcz poprosił wprost, aby Uwięzionemu pozwolono odprawić Mszę świętą, wtedy również odpowiedziano, że nie ma tutaj nikogo takiego. Jest planista, który robi plany.
Ojcu Janowi pozwolono udać się do Bursztynowa. Ja jeszcze w sobotę pojechałem do Linowa. Po drodze spotkałem ojca Klemensa, który wracał z Warszawy. Już wiedział o aresztowaniu Księdza Prymasa. Ludzie na stacji powiedzieli mu, co się dzieje w klasztorze. Był pewien, że Ksiądz Prymas jest u nas. Ja to później potwierdziłem.
Dostała się nam do rąk „Gazeta Pomorska'' z 29 września. Była tam wzmianka o pobycie Księdza Prymasa w jednym z klasztorów na Pomorzu. Z tą gazetą poszedł do strażników ojciec Klemens. Niestety, także i wtedy nie potwierdzili pobytu Księdza Prymasa u nas.
Chcieliśmy w jakiś sposób udostępnić Uwięzionemu przynajmniej głos modlitwy, śpiew czy grę na organach. Otwieraliśmy drzwi na korytarz chórku zakonnego i brat organista grał wtedy głośniej. Ksiądz Prymas odczuł to. Mamy nawet wzmiankę o tym w „Zapiskach więziennych", pod datą 11 października 1953 roku.
Wiadomość o pobycie Księdza Prymasa w naszym klasztorze udało się nam przesłać do Kurii Metropolitalnej w Warszawie. Odebrał ją ksiądz Józef Sitnik.
Kiedy i jak wywieziono Księdza Prymasa z Rywałdu, też nikt nie wiedział i nie zauważył. Wprawdzie 12 października wieczorem był jakiś ruch, ale nie mogliśmy się zorientować, o co chodzi. Tylko na drugi dzień przyszedł do nas zastępca szefa i powiedział, że oddaje klasztor. Trzeba było sprawdzić, czy wszystko jest na miejscu. W celi, w której przebywał Ksiądz Prymas, z radością zobaczyliśmy na ścianach narysowaną ołówkiem Drogę Krzyżową. Każda stacja zaznaczona była maleńkim krzyżykiem i pod nim odpowiedni napis. Według „Zapisków więziennych'' Ksiądz Prymas erygował te stacje Drogi Krzyżowej 4 października 1953 roku. Obecnie są one zabezpieczone odpowiednim szkłem. W tej celi nikt teraz nie mieszka. Jest w niej „muzeum" kardynała Wyszyńskiego. Znajduje się tam wiele fotografii Księdza Prymasa.
Chciałbym teraz przytoczyć list Księdza Prymasa do Ojca Gwardiana, w którym jako były więzień wspomina o swoim pobycie w Rywałdzie:
Drogi Ojcze Gwardianie!
Dziś upływa 20 lat, gdy zostałem gościem waszego klasztoru. Ponieważ nie byłem zapowiedziany wcześniej, więc czułem, że nie jestem w porządku. Ale pragnę zapewnić Ojca, że czułem się tam bardzo dobrze. Jestem Warn wdzięczny, że otworzyliście swoje bramy mocarzom ciemności, bym mógł pozostać pod opieką Matki Boskiej Rywałdzkiej. Z wielką wdzięcznością za tę opiekę koronowałem Ją, świadom, że miłującym Boga wszystko pomaga do dobrego. W celi kapucyńskiej rodziła się myśl oddania się Matce Bożej w macierzyńską niewolę miłości, zrealizowana w Stoczku 8 grudnia 1953 roku. Sercem Warn błogosławię w miłości braterskiej.
Stefan kardynał Wyszyński.
W pierwszą rocznicę śmierci Księdza Prymasa w naszym kościele w Rywałdzie została wmurowana tablica pamiątkowa. Poświęcenia dokonał Ksiądz Prymas Józef Glemp. A oto tekst napisu na tablicy: „Stefanowi Kardynałowi Wyszyńskiemu Prymasowi Polski, 1901-1981, więzionemu w Rywałdzie Królewskim w dniach 26 IX-12 X 1953. Niezłomnemu Słudze Kościoła i Narodu, duchowemu Synowi św. Franciszka w hołdzie — bracia mniejsi kapucyni".
Z boku umieszczony został wyjątek wyżej przytoczonego listu Księdza Prymasa do Ojca Gwardiana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz