3/ Prymas Tysiąclecia, Prymas w czasach stalinowskich (1948-1953)

ROZDZIAŁ II

Od momentu objęcia funkcji Prymasa Polski Stefan Wyszyński był pod stałą obserwacją Służby Bezpieczeństwa, ustawicznie śledzony, inwigilowany. Stanowił przeszkodę dla komunistów, którzy walczyli z religią, chcąc wprowadzić w Polsce system ateistyczny. Kiedy w 1953 roku komunistyczna władza ogłosiła dekret o „obsadzaniu stanowisk kościelnych", Prymas zaprotestował. Słynne „Non possumus" stało się bezpośrednim powodem jego aresztowania i uwięzienia.

Potrzeba wiele modlitwy

W październiku 1948 roku nieoczekiwanie zmarł Prymas Polski August Hlond, arcybiskup warszawsko-gnieźnieński. Biskup Stefan Wyszyński, wraz z innymi przedstawicielami Episkopatu, brał udział w pogrzebie kardynała w stolicy. „Kondukt do katedry - wzruszający. Warszawa zakwitła na zwaliskach gruzów" - zapisał w „Pro memoria".
Wkrótce potem jeden z biskupów przekazał Wyszyńskiemu list od papieża z prośbą Piusa XII o objęcie funkcji Prymasa. Wyszyński się wzbraniał. Był przekonany, iż nominacja przerasta jego siły. „Byłem przerażony. Kilka razy jeździłem do Krakowa do kardynała Sapiehy, aby wstawił się za mną i spowodował, że papież cofnie ten straszny wyrok" - opowiadał później. W końcu jednak, za namową Sapiehy, wyraził zgodę.
Na wieść o nominacji w domu rodzinnym Wyszyńskich zapanowała radość. Janina Jurkiewicz wspomina:
- Nasz brat zostaje mianowany arcybiskupem Gniezna i Warszawy, Prymasem Polski. Ojciec całuje syna w rękę, składając hołd Arcypasterzowi. Syn całuje rękę ojca, oddając mu hołd synowski.
W jednym z pierwszych listów nowo mianowany Prymas pisze do ojca:
„Mam pełnić obowiązki Prymasa Polski. W takiej chwili, dla mnie niezwykle ciężkiej, myśl moja biegnie ku Tobie, Ojcze mój - jako dawcy mojego życia - byś modlitwą Twoją wsparł mnie przed Bogiem, tak iżbym godnie wypełnił ku chwale Najwyższego zlecone mi obowiązki. Potrzeba mi wiele modlitwy, by łaski wyjednane uzupełniły braki moje".
O modlitwę prosił ojca za każdym razem, gdy miał z nim kontakt.
Gdy biskup Stefan Wyszyński został Prymasem Polski, miał zaledwie 47 lat. Na zdjęciach z tego okresu widać szczupłego, pogodnego człowieka, którego majestatyczna sylwetka może budzić respekt. Już wtedy miał u ludzi autorytet, na który zapracował - latami studiów, wojenną epopeją i ofiarnym kapłaństwem.
- Jako znawca społecznej nauki Kościoła był do swej funkcji bardzo dobrze przygotowany - tłumaczy Krzysztof Gołębiowski, publicysta katolicki. - Poza tym miał za sobą piękną kartę okupacyjną, gdyż jako kapelan oddziałów Powstania Warszawskiego uczestniczył w dolach i niedolach narodu. To mu znacznie ułatwiało zyskanie autorytetu.
Czekało go trudne zadanie: po pierwsze dlatego, że miał objąć urząd po prymasie Hlondzie, po drugie zaś, pozycja prymasa w tym czasie była w Polsce wyjątkowa. Stała za nim cała tradycja prymasostwa.
Wyszyński przejął wszystkie uprawnienia kardynała Hlonda na całe 33 lata sprawowania swego urzędu: konsekrował biskupów, występował w roli legata papieskiego, w imieniu Kościoła prowadził rozmowy z władzami państwowymi, zabierał głos w sprawach publicznych.

Boży chłopiec na posyłki

Nadeszła chwila pożegnania z Lublinem. 6 stycznia 1949 roku, w uroczystość Trzech Króli, Prymas Wyszyński na mszy w katedrze lubelskiej powiedział: „Z woli Stolicy Świętej obejmuję stolicę arcybiskupią gnieźnieńską... Nie myślałem, że wypadnie mi pożegnać Lublin po raz trzeci w swoim życiu, tym razem prawdopodobnie ostatecznie. Ale jestem tylko Bożym chłopcem na posyłki...".
Te słowa pokazują charakter Prymasa i jego postawę, pełną dystansu i pokory.
Teraz miała nastąpić przeprowadzka. Niezbyt uciążliwa. Bo biskup Wyszyński w pałacu biskupim zostawił... prawie wszystko. Spakował jedynie trochę własnych książek i ubranie, które przywiózł z Włocławka. „Nic tu nie przywiozłem i nie chcę niczego ze sobą zabierać" - oznajmił. Zostawił purpurowy płaszcz. I z jedną małą walizką wyjechał do stolicy.
Niecały miesiąc później, 2 lutego 1949 roku, w święto Matki Bożej Gromnicznej nowy Prymas Stefan Wyszyński odbył ingres: uroczyście objął urząd podczas Mszy w katedrze. Najpierw jako arcybiskup gnieźnieński w bazylice w Gnieźnie, a cztery dni później w Warszawie jako arcybiskup warszawski. W stołecznej katedrze padły wtedy znamienne słowa Prymasa: „Od dziś zaczyna się moja droga przez Warszawę. Znam ją dobrze. Jestem z nią związany tak blisko. Może najbardziej była mi bliska, gdy broczyła krwią w Powstaniu, gdy patrzyłem z Izabelina na dymy ofiarnego wielkiego ołtarza całopalenia. Po ulicach Warszawy biegała od młodości moja matka, która jako sierota wcześnie zetknęła się ze Stolicą. Ja też, już jako sierota po zgonie Matki, znalazłem się w Warszawie w gimnazjum Górskiego, w którym wiele lat spędziłem. Dopiero zajęcie Stolicy przez Niemców przecięło mi powrót do szkoły. W okresie wojny spędziłem w Stolicy 3 lata. Obecnie jestem tutaj trzecim nawrotem. Dzisiaj muszę pokochać Warszawę i oddać jej swe siły i życie".
Tę Warszawę, jej ulice i kościoły, ukochał miłością prawdziwą. W „Zapiskach więziennych" wyznawał, że w kapłański dzień wielkoczwartkowy gotów jest „całować nogi wszystkich owiec swoich, byle Bóg pozwolił przejść na kolanach przez Krakowskie Przedmieście...".

9 lutego Prymas Wyszyński udał się na Jasną Górę. Powód był oczywisty. Pojechał, by prosić Matkę Najświętszą o pomoc. Miał w pamięci słowa prymasa Hlonda: „Zwycięstwo, gdy przyjdzie, będzie to zwycięstwo Najświętszej Maryi Panny". Jej zawierzył swoją posługę, nowe zadania i obowiązki. Postanowił, że na tarczy biskupiej będzie przewodziła Matka Boża Jasnogórska.
Teraz przyszedł czas na zapoznanie z najbliższymi współpracownikami zmarłego prymasa Hlonda. Bo to oni mieli być przez lata zaufanymi i najbliższymi osobami w otoczeniu Wyszyńskiego. Prymas pragnął w ten sposób wyrazić uznanie dla linii swego poprzednika, jak też pokazać, że będzie się starał ją kontynuować.

Ustawicznie śledzony przez SB

Widok powojennej Warszawy przerażał ogromem zniszczeń. „Wymowa zniszczonej stolicy może poruszyć najbardziej bezmyślne serca" - zapisał Wyszyński w swych notatkach. Nowo mianowany Prymas zamieszkał tymczasowo w pałacyku w alei Szucha (obecnie jest tam siedziba Nuncjatury Apostolskiej). Dom Arcybiskupów Warszawskich przy Miodowej nie był jeszcze odbudowany po zniszczeniach wojennych i nie nadawał się do przyjęcia nowego lokatora.
W gruzach leżała warszawska katedra. Odbudowa tej świątyni była jednym z pierwszych zadań Wyszyńskiego. Rzucił nawet mieszkańcom stolicy hasło: „Warszawa wznosi swoją katedrę". Miało ono do spełnienia dwie funkcje. Pierwszą - materialną: chodziło o odbudowę historycznej świątyni. Drugą - duchową, zmierzającą do podnoszenia warszawiaków na duchu, budzenia nadziei, odradzania narodu.
Objęcie prymasostwa przez Stefana Wyszyńskiego przypadło na czasy przełomowe, politycznie bardzo trudne. Po pokonaniu hitleryzmu pojawiło się nowe zagrożenie - propagujący ateizm i walczący z Kościołem komunizm. Wyszyński wiedział, że ta ideologia jest dla narodu groźna i że trzeba wytyczyć linię obrony praw człowieka i Kościoła. Od początku był więc oponentem komunistów. Toteż od momentu objęcia funkcji Prymasa znajdował się pod stałą obserwacją Służby Bezpieczeństwa, ustawicznie śledzony, inwigilowany.

- W IPN-ie znajdują się tomy akt zawierające dokumentację na ten temat, wiadomo, że kilkuset funkcjonariuszy SB dzień w dzień, aż do śmierci Prymasa, spisywało czynności przez niego wykonywane - mówi prof. Jan Żaryn, historyk.
Teczki w aktach SB zawierają plany operacyjne działań stosowanych wobec Prymasa Wyszyńskiego. Jak się okazuje, codziennie filmowano z ukrycia ludzi, którzy przechodzą koło bramy Domu Prymasa przy Miodowej w Warszawie, by później ich inwigilować. SB zbierała ponadto zapisy każdej publicznej wypowiedzi Prymasa. A także najdrobniejsze informacje o nim, o jego znajomych, współpracownikach. Sztab ludzi rozpracowywał całą jego rodzinę i krewnych. Powołana została również specjalna sekcja do kontrolowania jego korespondencji. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych natomiast przejmowało korespondencję zagraniczną Prymasa, zwłaszcza z Watykanem. Spisany został też sprzęt znajdujący się w domu Wyszyńskiego, zrobiono duplikaty jego pieczęci i kluczy do mieszkania i całej kurii. Przez cały okres prymasostwa służby przejmowały też wyniki badań lekarskich Wyszyńskiego, robiły nawet odpisy recept (te mechanizmy działalności służb dokładnie ukazuje Anna Pietraszek w filmie dokumentalnym pt. „Zawód: Prymas Polski").
Dążąc do rozbicia Kościoła, komuniści utworzyli ruch tzw. księży patriotów, którego dewizą była „niezłomna wierność Polsce Ludowej". Zrzeszał on duchownych, którzy w zamian za obiecane korzyści materialne, niekiedy szantażowani z powodu odkrytych słabości i nałogów, zaczęli współpracę z władzą komunistyczną. Otwarcie atakowali też biskupów i papieża. Prymas Wyszyński nie pozostawał obojętny - wzywał do modlitwy za tych kapłanów. I publicznie głosił swoje stanowisko, informując, że wierni mogą ufać tylko tym duchownym, którzy pozostają w jedności ze Stolicą Apostolską (księży patriotów obłożył potem ekskomuniką).

Następnie przyszła kolej na organizacje kościelne, przede wszystkim charytatywną Caritas w całej Polsce. Dokonywano rewizji ośrodków Caritas, po czym zamykano je pod pretekstem źle używanych funduszy. W to miejsce rząd zaczął organizować siedziby świeckiej organizacji o tej samej nazwie - Caritas, która jednak nie miała nic wspólnego z Kościołem.
Komuniści wzięli pod lupę także klasztory i zakony. Pozbawiali je możliwości działania, jak również środków utrzymania oraz pracy. Masowo zwalniano zakonnice - pielęgniarki ze szpitali i duchownych katechetów ze szkół. W końcu rząd zastosował represje administracyjne przeciwko księżom diecezjalnym.

Nieustępliwy oponent

Prymas zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Żeby nie dać władzom pretekstu i nie dopuścić do dalszych szykan, zrezygnował z odczytania w kościołach „Oświadczenia" Episkopatu Polski w sprawie Caritas i nauczania religii w szkołach. Trafnie przewidywał, że oficjalny protest mógłby być wykorzystany do aresztowania wielu księży. Postanowił sam wypowiedzieć się publicznie. W niedzielę 12 lutego podczas Mszy świętej w kościele Najświętszego Zbawiciela w Warszawie wyjaśniał wiernym: „Walka z Kościołem i religią w Polsce jest jaskrawo widoczna, a władze państwowe są odpowiedzialne za walkę z religią i Kościołem w Polsce przed Bogiem i historią".
Pierwsze konfrontacje państwa z Kościołem wykazały, iż nowy Prymas jest nie tylko autorytetem moralnym dla Polaków, ale też przywódcą Kościoła mężnie stawiającym opór i upominającym się o należne Kościołowi prawa. Ale komunistyczne władze nie dawały za wygraną. Podjęły kolejne działania przeciw Kościołowi, tym razem natury ekonomicznej. W marcu 1950 roku Sejm przyjął ustawę o przejęciu dóbr „martwej ręki", co miało zlikwidować niezależność finansową Kościoła (państwo przejęło m.in. ponad 150 tyś. hektarów ziemi kościelnej).

Racje realisty

W tej sytuacji Prymas dążył do podpisania porozumienia z władzami państwowymi, uważając, że jest to konieczne dla dalszego funkcjonowania Kościoła oraz dla wzajemnego współdziałania. Wciąż liczył, że możliwe jest podjęcie dialogu, a potem przestrzeganie podjętych ustaleń. Wynikało to w jego przekonaniu z realizmu. Pisał w „Pro memoria": „Kościół zawsze stał na stanowisku rzeczywistości i realizmu: rozmawiał z każdym państwem, które chciało z nim rozmawiać. Rozmawia więc w Polsce i z państwem komunistycznym. To nie koniunktura - na miesiąc czy rok. To zasada".
Prymas pragnął więc doprowadzić do stworzenia, jak sam mówił, „stałego ciała porozumiewawczego między Episkopatem a rządem". Uważał, że winien prowadzić Kościół w Polsce „drogą męczeństwa pracy, a nie krwi, gdyż tej dość przelał Kościół w obozach niemieckich".
- Prymas pokazał tu dalekowzroczność myślenia - komentuje ks. Andrzej Gałka, historyk Kościoła z Warszawy.
Porozumienie między Episkopatem a rządem zostało podpisane 14 kwietnia 1950 roku. Było rodzajem umowy, w której obie strony - Kościół i rząd - zobowiązywały się do przestrzegania ustalonych zasad. Biskupi mieli wpływać na księży, by nie prowadzili działalności antypaństwowej, by unikali kazań politycznych oraz nie popierali „band podziemia", a także by nie sprzeciwiali się kolektywizacji wsi. Rząd w zamian za to miał pozwalać na naukę religii w szkołach, zapewnić wolność prasy i stowarzyszeń oraz działalności charytatywnej. Władze państwowe uznały też, że najwyższym autorytetem dla Kościoła pozostaje papież. Był to ważny punkt umowy, wskazywał bowiem wyraźnie na zwierzchnictwo Stolicy Apostolskiej nad Kościołem i uniemożliwiał zerwanie stosunków dyplomatycznych z Watykanem, na czym komunistom zależało.

Dlaczego „Porozumienie"?

Układ z komunistami wywołał zaskoczenie i wzbudził wiele kontrowersji, falę krytyki zarówno w Polsce, jak i poza jej granicami, nawet w samym Watykanie.
- Uważano, iż Wyszyński zdradza Kościół, skoro układa się z komunistami - tłumaczy ks. dr Janusz Zawadka, marianin, specjalista teologii pastoralnej. - W Rzymie nie rozumiano jednak ani specyfiki Kościoła polskiego, ani złożonej sytuacji politycznej kraju - dodaje.
- Dokument ten nie był dobrze przyjęty ani w Polsce, ani zwłaszcza w Stolicy Apostolskiej - potwierdza Krzysztof Gołębiowski. - Było to pierwsze takie porozumienie z rządem w kraju komunistycznym i wywołało niezadowolenie lub co najmniej duże wątpliwości, ale - paradoksalnie - okazało się opatrznościowe.
Podobną opinię wyraża ks. Andrzej Gałka, historyk Kościoła:
- Wtedy wydawało się to szaleństwem, historia jednak pokazuje, że Wyszyński miał rację. Zdawał sobie sprawę, że otwarta walka z komunistami może prowadzić naród do kolejnych zniszczeń, tragedii. Wiedział, że jedyną słuszną droga jest ustalenie modus vivendi Kościoła w Polsce i że Kościół w każdej sytuacji winien pełnić swą misję - mówi. W jego przekonaniu Prymas, idąc na pewne ustępstwa, pragnął większego dobra dla swojego narodu. Dla niego hierarchia bowiem była następująca: człowiek, naród, Kościół.

Trudno nie zgodzić się z tymi opiniami. Kościół bowiem rzeczywiście z jednej strony zobowiązywał się, że nie będzie uczestniczył w propagandzie antypaństwowej i będzie się kierował polską racją stanu, z drugiej zaś zyskiwał - państwo zobowiązywało się bowiem np. do zachowania religii w szkołach, seminariów duchownych, zakonów i prasy katolickiej, pozwalało na organizowanie pielgrzymek. Dzięki temu w Polsce nie doszło do likwidacji ani seminariów, ani zakonów, jak to było w innych państwach demokracji ludowej, np. w Czechosłowacji.
Prymas był wtedy niezrozumiany, ale przyszłość pokazała, że ataki na niego były niesłuszne. Prawdą jest jednak, że wtedy wielu Polaków poczuło się rozczarowanych.
- Układ z 1950 roku jest przykładem dalekowzroczności Prymasa. On już wtedy miał poczucie odpowiedzialności za Kościół, już wtedy był gotów pójść do więzienia - mówi Krzysztof Gołębiowski.
- Wyszyński wyprzedzał nas zawsze o trzy kroki. Nawet wtedy, gdy wiedzieliśmy, że postępuje tak, że się z nim nie zgadzamy, nie powinniśmy głośno przeciw niemu występować, bo potem okazywało się, że to on miał rację - przyznał tuż przed śmiercią Prymasa Stanisław Stomma, znany działacz społeczny w Polsce, wieloletni członek redakcji „Tygodnika Powszechnego" i warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej.
Prof. Jan Żaryn, historyk, dodaje:
- Dla Wyszyńskiego Kościół był jedyną przestrzenią, w której może się odbywać dialog i która może być pomocna do pokonania układu jałtańskiego i do zachowania pewnego zakresu niezależności Kościoła.
Z perspektywy lat widać, że „Porozumienie" rzeczywiście było swoistym modus vivendi, na którym bardzo zależało Prymasowi. Stanowiło praktycznie jedyny dokument, do którego Kościół mógł się później odwoływać w relacjach z komunistami.
Trzeba też pamiętać, że formalnie porozumienia nie podpisywał osobiście Prymas, ale z ramienia Episkopatu uczynili to jego sekretarz bp Zygmunt Choromański oraz bp Tadeusz Zakrzewski i bp Michał Klepacz. Niemniej jednak wiadomo, że Prymas miał wielki wpływ na treść tego dokumentu. „Prawda wymaga, by wiedziano, że sprawcą «Porozumienia» od strony Episkopatu byłem ja" - przyznawał Wyszyński.

Gry i gierki rządowe

Tymczasem po zawarciu „Porozumienia" rząd nie był lojalny wobec Kościoła i grał na dwa fronty. Z jednej strony - chciał pokazać swoje „dobre" oblicze obywatelom, a z drugiej - nie zamierzał zrezygnować z obranej wcześniej linii, czyli propagowania ateizmu i podporządkowywania sobie Kościoła.
Bardzo szybko okazało się, że „Porozumienie" nie było ani przedmiotem uwagi, ani dokumentem, który by stronę rządową do czegokolwiek zobowiązywał. I tak już 17 kwietnia 1950 roku nadarzyła się okazja, aby wytoczyć przeciwko Kościołowi nowy oręż. Pretekstem do tego okazał się Apel Sztokholmski wystosowany na II Światowym Kongresie Obrońców Pokoju. Na jego bazie strona komunistyczna spreparowała nową, przemyślną akcję propagandową pod nazwą „Apel Pokoju". Jego podpisanie czy też odmowa miały być w praktyce papierkiem lakmusowym, czy się jest za władzą ludową, czy też przeciw niej. Władze komunistyczne kategorycznie domagały się jego podpisania przez biskupów, księży i siostry zakonne.
Te gry i gierki komunistów pokazały i biskupom, i Wyszyńskiemu nieszczerość intencji strony rządowej. Było to jaskrawo widoczne zwłaszcza po ataku na Kościół w Polsce, na Prymasa i na kardynała Sapiehę w moskiewskiej gazecie „Prawda". Oskarżono ich o działalność szkodliwą dla pokoju i Polski Ludowej.

Zaczynają się represje

Kolejne kroki, jakie podejmowała władza komunistyczna, wskazywały, że nie zamierza ona respektować porozumienia zawartego z Episkopatem Polski 14 kwietnia 1950 roku.
Już kilka dni później, 19 kwietnia, władze komunistyczne powołały Urząd do Spraw Wyznań ze słynnym IV departamentem. Urząd funkcjonował przy Prezydium Rady Ministrów i ściśle współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa. Był częścią aparatu kontroli i represji państwa wobec kościołów i związków wyznaniowych. W założeniu bowiem mógł kontrolować seminaria i szkoły wyznaniowe, nie tylko w kwestii zatrudnionych osób, ale przede wszystkim odnośnie do programów nauczania i formacji.
Kardynał Wyszyński konsekwentnie odwoływał się do zawartego „Porozumienia", przez co opóźniał niektóre działania komunistyczne. Protestował także przeciw represjom. 12 września 1950 roku z biskupami zgromadzonymi na Jasnej Górze pisał do prezydenta Bolesława Bieruta: „Nie widzimy innej drogi do uspokojenia umysłów i zjednoczenia Narodu, jak zaprzestanie walki z religią".
Władza ludowa podejmowała jednak coraz bardziej drastyczne kroki. 26 stycznia 1951 roku usunęła wszystkich administratorów apostolskich, którzy kierowali diecezjami na Ziemiach Odzyskanych. Doprowadziła do „wyboru" i ustanowienia wikariuszy kapitulnych, których uważała za lojalnych sobie.
Prymas Wyszyński znalazł się w trudnym położeniu. Naradzał się z kardynałem Sapiehą i sekretarzem Episkopatu Polski bp. Choromańskim. Zgoda na zniesienie administratorów apostolskich byłaby odczytana jako przyzwolenie Kościoła na taki stan rzeczy. To zaś stwarzało niebezpieczny precedens na przyszłość, by komuniści mogli usuwać niewygodnych światopoglądowo bądź nieposłusznych biskupów. Natomiast nieuznanie przez Kościół narzuconych przez rząd administratorów oznaczałby jawny opór wobec rządu. Ponadto mogło doprowadzić Kościół do rozbicia, z pewnością wprowadziłoby wiele zamieszania. Ostatecznie zapadło postanowienie, by nowo wybranym wikariuszom kapitulnym na Ziemiach Odzyskanych udzielić jurysdykcji kanonicznej.
Widać, że Episkopat starał się trudności ze stroną rządową rozwiązywać, a nie zaostrzać sytuację. Taką linię Kościół w Polsce zawdzięczał przede wszystkim Prymasowi.

Jednocześnie bardzo szybko, bo w ciągu pół roku, kardynał Stefan Wyszyński wyjednał w Stolicy Apostolskiej nominacje biskupie dla większości duchownych, którzy zostali usunięci. Władze nie przyjęły tych nominacji do wiadomości. Jednak księża Bolesław Kominek, Teodor Bensch i Edmund Nowicki potajemnie przyjęli święcenia biskupie. Mogli jednak objąć swe poprzednie funkcje dopiero pod koniec 1956 roku.

Historyczna wizyta Prymasa

4 kwietnia 1951 roku władza komunistyczna dała Prymasowi zezwolenie na wyjazd do Rzymu. Dziś brzmi to nawet humorystycznie: Prymas bez zezwolenia władzy świeckiej nie mógł wyjechać do papieża!
Wizyta była historyczna. Wyszyński po raz pierwszy, jako biskup i Prymas, mógł udać się na spotkanie z Piusem XII. W podroży towarzyszyli mu biskup łódzki Michał Klepacz i sekretarz osobisty prymasa ks. Antoni Baraniak. Przyjazdem polskich hierarchów interesowały się włoskie media. Niemal natychmiast poinformowały, że Prymas dwa razy spotkał się z papieżem i że zwiedził kurię watykańską i nawiązywał kontakty z hierarchami, których przekonywał do słuszności obranej przez siebie linii postępowania wobec władzy komunistycznej.
Wyszyński zrobił w Rzymie ogromne wrażenie, zaprezentował się jako człowiek wielkiego formatu, otwarty, serdeczny i - co najważniejsze - jako pasterz, świadomy swojej odpowiedzialności za Kościół. Prymas objaśniał papieżowi specyfikę religijności w Polsce, jej rozwój i przywiązanie wiernych zarówno do Kościoła, jak i do Ojca Świętego. Wyjaśniał także specyfikę władzy i rządów komunistycznych w Polsce oraz genezę konfliktów na linii państwo - Kościół. Dotknął problemu Ziem Zachodnich, organizacji prawnych, nominacji. To właśnie na prośbę Wyszyńskiego zostali mia¬nowani nowi biskupi dla Opola, Wrocławia, Olsztyna i Gorzowa. Papież zatwierdził stanowisko i działania Prymasa i Episkopatu. W dowód ogromnego zaufania Stolica Apostolska udzieliła Prymasowi Polski specjalnych pełnomocnictw. Po zapoznaniu się z sytuacją w Polsce dała mu wolną rękę w rokowaniach z polskim rządem.

Kardynał Wyszyński był zadowolony z wizyty w Watykanie. Po powrocie do kraju mówił znacząco: „Widziałem Ojca Świętego". „Naszą obecnością w Rzymie - nawiązywał do rozmów z papieżem - zaświadczyliśmy przed całym światem, że Polska jest katolicka, że stoi przy Ojcu Świętym i że katolicką może i chce pozostać. Wierzymy, że oddaliśmy tym wielką usługę naszej ojczyźnie i Kościołowi".

Ostatnia rozgrywka

Pod koniec stycznia 1952 roku został ogłoszony projekt nowej konstytucji Polski Ludowej. Ponieważ pominięto w nim prawo obywateli do wolności religijnej, wychowania i nauczania religii, Prymas projektowi się sprzeciwił. Stanął w obronie zabezpieczenia praw Kościoła i obywateli katolików. Upomniał się o wolność sumienia w wyznawaniu religii, o prawo do swobodnej działalności duszpasterskiej i katechetycznej, domagał się uznania prawa obywateli do wychowania religijnego dzieci i młodzieży, prawa do pracy, do bezpieczeństwa, sprawiedliwej zapłaty.
Ale propaganda komunistyczna była głucha na ten głos, a nowy projekt konstytucji określiła jako ustawę najbardziej „postępową, zabezpieczającą prawa jednostki, rodziny i Kościoła", gwarantującą, że Kościół katolicki w Polsce może „ze spokojem spoglądać w przyszłość". Biskupi jednak spokojni nie byli. Na konferencji Episkopatu Polski w Warszawie wyrazili ubolewanie, że strona rządowa nie uwzględniła postulatów Prymasa.

26 października odbyły się wybory do Sejmu. Episkopat wydał lojalnie deklarację, aby obywatele wypełnili obowiązki, jakie wypływają z prawa wyborczego. To wszystko jednak nie zadowalało strony rządowej. Odpowiedzią władz było zwiększenie represji i nagonka na poszczególnych hierarchów. Zaczęły się aresztowania. W połowie 1952 roku zostało uwięzionych około tysiąca kapłanów i sióstr zakonnych - jak szacuje prof. Jan Żaryn.
Najbardziej spektakularne były jednak procesy biskupie. W Katowicach przemocą usunięto biskupa Stanisława Adamskiego i jego sufraganów. W kurii krakowskiej aresztowano kanclerza i notariuszy, a także bez skrupułów samego biskupa archidiecezji krakowskiej Eugeniusza Baziaka wraz z jego sufraganem biskupem Stanisławem Rospondem.
Prymas Wyszyński ostro się temu sprzeciwił, m.in. w kazaniu wygłoszonym w kościele akademickim św. Jana Chrzciciela w Szczecinie.


Kardynał bez insygniów
W tym czasie w życiu Prymasa Wyszyńskiego następuje kolejny przełom. Stolica Apostolska ogłasza go kardynałem. Tę radosną dla Polaków wiadomość 29 listopada 1952 roku podał dziennik watykański „L'0sservatore Romano". Polska prasa uczyniła to natomiast z opóźnieniem. Rządowa „Trybuna Ludu" dopiero 8 grudnia 1952 roku odnotowała, iż wyróżnienia tego dostąpił Wyszyński wskutek uznania Watykanu dla „szkodliwych i godzących w dobro narodu i państwa polskiego praktyk episkopatu".
Wyszyński nie uzyskał pozwolenia na wyjazd na konsystorz do Rzymu, gdzie miał odebrać insygnia kardynalskie. Teraz w życiu Wyszyńskiego miało nastąpić najgorsze.
„Porozumienie" dalej było łamane przez stronę rządową, a stosunki państwo - Kościół - coraz bardziej napięte. Apogeum konfliktu nastąpiło 9 lutego 1953 roku, kiedy Rada Państwa ogłosiła dekret o „obsadzaniu duchownych stanowisk kościelnych".

„Państwo sięga po to, co Boskie"

Na mocy nowego dekretu odtąd to rząd, nie Kościół, miał dokonywać zmian na stanowiskach kościelnych, decydować o nominacjach i zwalnianiu duchownych - od wikariusza do biskupa! To nie Prymasowi mieli podlegać księża i biskupi, lecz odpowiednim do tego wyznaczonym władzom partyjnym. To nie biskup miał kierować diecezją, lecz prezydium wojewódzkiej rady narodowej. Duchowni mieli też ślubować wierność Polsce Ludowej. Rząd, nie papież, miał być teraz najwyższą władzą kościelną w Polsce!
Takiego kuriozum jeszcze w Kościele nie było. Zarządzenie miało jawnie prowokacyjny charakter, gwałciło prawa i niezależność organizacyjną Kościoła. Oczywiste było, iż tego rodzaju zarządzeń ani Kościół, ani Prymas nie mógł w żaden sposób zaakceptować.
W dodatku, nie zważając na ustalenia z 1950 roku, komuniści powszechnie usuwali ze szkół księży katechetów, którzy okazywali się nieposłuszni stronie rządowej, a wkrótce wyrzucili ze szkół religię. Niszczono prasę i wydawnictwa katolickie. Kolejne protesty Prymasa i jego rozmowy ze stroną państwową nie dawały rezultatów. Ostatnie spotkanie Wyszyńskiego z członkiem Biura Politycznego i sekretarzem KC PZPR Franciszkiem Mazurem, które miało miejsce 3 marca, pokazało wyraźny brak zainteresowania władz jakąkolwiek ugodą z Kościołem. Jak pisał później Prymas, "pycha pana Mazura poszła za daleko. Ukazał mi w pełni, że państwo nie zna granic dla swych roszczeń". W publicznym wystąpieniu w Gnieźnie kardynał Wyszyński nie zawahał się już otwarcie powiedzieć, że państwo „narusza wolność biskupów dysponowania kapłanami. Państwo, które upomina się o to, co cesarskie, dziś sięga po to, co Boskie".

Prymasowskie „Non possumus!"

Sprzeciw Wyszyńskiego wobec władz miał teraz przybrać charakter ogólnoko-ścielny. W maju 1953 roku na konferencji Episkopatu w Krakowie Prymas razem z biskupami sporządził odezwę do władz. W dokumencie pod słynnym tytułem „Non possumus!" czytamy: „Gdy cezar siada na ołtarzu, to mówimy krotko: «nie wolno». Rzeczy Bożych na ołtarzach cezara składać nam nie wolno. Non possumus!".
Biskupi stwierdzili też w odezwie, że dekret o obsadzaniu stanowisk kościelnych jest „najwyraźniej sprzeczny nie tylko z prawem kanonicznym oraz uprawnieniami biskupów ordynariuszy i z suwerenną władzą Ojca Świętego, ale i z samym nawet «Porozumieniem», zawartym między Kościołem i Państwem Polskim".
Oświadczyli dalej stanowczo, że „dziś protestuje cały Episkopat Polski. W poczuciu apostolskiego naszego powołania oświadczamy, w sposób najbardziej stanowczy i uroczysty, że wymienionego dekretu, jako sprzecznego z Konstytucją Rzeczypospolitej Ludowej i naruszającego prawa Boże i kościelne, nie możemy uznać za prawomocny i wiążący. «Więcej trzeba słuchać Boga niż ludzi»".
Za te słowa przyszło Prymasowi zapłacić wysoką cenę. Partia komunistyczna potraktowała je jako pretekst, aby się z nim rozprawić. Uderzenie miało być mocne. Tym bardziej że Wyszyński swoje stanowisko potwierdził jeszcze raz - na procesji Bożego Ciała 4 czerwca na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, kiedy przemawiał do ponad 200-tysięcznego tłumu: „Kościół będzie bronić wolności kapłaństwa, nawet za cenę krwi. Gdy cezar siada na ołtarzu, to mówimy krótko: «Nie wolno!»".
Te mocne, dramatyczne słowa Wyszyńskiego na dobre uświadomiły Polakom wielkość ich Prymasa, ale także gwałtowne pogorszenie stosunków państwo - Kościół. Teraz i dla władz stało się oczywiste, że Prymas nie zrezygnuje z praw Kościoła i że będzie o nie walczył. Tego samego byli pewni Polacy.
Odtąd komunistyczna władza rozważała aresztowanie Prymasa. Potrzeba było tylko zgody Moskwy, o którą usilnie zabiegał Władysław Gomułka.

Decyzja zapadła: aresztować Wyszyńskiego

Rząd polski po śmierci Stalina (5 marca 1953 roku), po nowych wyborach władz naczelnych w Moskwie (I sekretarzem ZSRR został Nikita Chruszczow), przystąpił do ostatecznej rozgrywki z Kościołem. 14 września 1953 roku, za zgodą Moskwy, rozpoczęto w Warszawie pokazowy proces przeciwko biskupowi kieleckiemu Czesławowi Kaczmarkowi. Wraz z nim przed komunistycznym sądem stanęło jeszcze trzech innych kapłanów, najbliższych współpracowników biskupa oraz zakonnica. Oskarżonym postawiono zarzut „działalności szpiegowskiej na rzecz Watykanu", co było równoznaczne ze świadomym działaniem na szkodę Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Ponadto wszystkim zarzucono, że dążyli do „przywrócenia ustroju kapitalistycznego, pozbawienia narodu polskiego niepodległości, okrojenia Polski i oddania jej w niewolę imperialistom amerykańskim i neohitlerowskim".
Władza mogła ogłosić swój triumf. Bo oto miało się okazać, że biskup Kaczmarek „przyznał się do winy". Nie mogło być inaczej. Biskup przebywał w areszcie już od stycznia 1951 roku, był torturowany i szantażowany. Skazano go za działalność szkodliwą na rzecz państwa na 12 lat więzienia. Uznano za wroga Polski Ludowej. Prymasowi natomiast kazano podpisać się pod oświadczeniem potępiającym szpiegowską działalność biskupa Kaczmarka. Miał go uznać winnym. Poza tym miał też podpisać oświadczenie o odcięciu się Episkopatu od wszelkiej działalności antypaństwowej.
Było oczywiste, że Wyszyński ani nie podpisze oświadczenia, ani nie uzna winnym biskupa Kaczmarka. Stanowcze „nie" Prymasa było tym, o co władzy ludowej chodziło. To stało się bezpośrednim powodem do podjęcia decyzji o aresztowaniu Wyszyńskiego.
Zgodę na uwięzienie Prymasa Polski wyrazili przedstawiciele najwyższych władz państwowych: prezydent Bolesław Bierut, premier Józef Cyrankiewicz, Fran¬ciszek Mazur, Edward Ochab i marszałek Konstanty Rokossowski.

„Gdy będę w więzieniu..."

Kilka dni przed aresztowaniem Prymas Wyszyński wizytował jedną z warszawskich parafii. Wygłosił wtedy słynne dramatyczne kazanie:
„Gdy będę w więzieniu, a powiedzą wam, że Prymas zdradził sprawy Boże - nie wierzcie. Gdyby mówili, że Prymas ma nieczyste ręce - nie wierzcie. Gdyby mówili, że Prymas stchórzył - nie wierzcie. Gdy będą mówili, że Prymas działa przeciwko Narodowi i własnej Ojczyźnie - nie wierzcie. Kocham Ojczyznę więcej niż własne serce i wszystko, co czynię dla Kościoła, czynię dla niej".
Mówił jak prorok.

Wśród „panów w ceracie"

Noc z 25 na 26 września 1953 roku była piękna. Nad stolicą świecił księżyc. Bezchmurne niebo i panująca wokoło cisza nie zapowiadały tragedii, jaka za chwilę miała się w Polsce wydarzyć.
Na ulicę Miodową, pod Pałac Arcybiskupów Warszawskich, do którego niedawno z alei Szucha przeprowadził się Prymas Polski, podjechał samochód. Wysiadło z niego kilku mężczyzn. Zaczęli się dobijać do bramy. Kiedy w drzwiach zjawił się kapelan Prymasa, funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa oznajmili, że chcą się widzieć z Wyszyńskim.
- O tej porze? - zapytał zdziwiony kapłan. - Prymas przyjmuje w dzień - oznajmił.
Wtedy esbecy wtargnęli do środka i wdarli się do pokoju Księdza Prymasa.
- Jest ksiądz aresztowany - powiedział jeden z nich. I podsunął Wyszyńskiemu do podpisania jakiś świstek papieru.
Prymas informacji o nakazie aresztowania nie podpisał, gdyż nie widział ku temu podstaw prawnych. Wtedy odczytano mu oświadczenie, z którego wynikał zakaz wykonywania jakichkolwiek funkcji kościelnych. Kazano mu się spakować. Wyszyński zachowywał spokój. Podszedł do biurka, wziął brewiarz i różaniec, po czym stanął w drzwiach. Był gotów do wyjścia.
Jak skazaniec został wyprowadzony z Domu Arcybiskupów Warszawskich. Nie przypuszczał, że wróci tu dopiero za trzy lata.
Dobrze po północy w towarzystwie trzech „panów w ceracie" - jak nazywał ich Prymas w „Zapiskach więziennych" - wsiadł do wskazanego mu samochodu. W eskorcie sześciu innych aut wieziono Prymasa ulicami Warszawy...

On nam tak przeszkadzał

Do opinii publicznej dopiero 28 września, a więc po kilku dniach, dotarł lakoniczny oficjalny komunikat rządowy dotyczący Prymasa: „Na skutek uporczywego, mimo wielokrotnych ostrzeżeń nadużywania przez ks. arcybiskupa Stefana Wyszyńskiego piastowanych przez niego funkcji kościelnych dla łamania zasad porozumienia, prowadzenia akcji podburzającej i wytwarzania atmosfery jątrzenia sprzyjającej - jak to wykazał również proces biskupa Kaczmarka - wrogiej działalności, co jest szczególnie szkodliwe w obliczu zakusów na nienaruszalność Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, Prezydium Rządu w oparciu o swe uprawnienia ustawowe i w trosce o pełną normalizację stosunków między rządem a hierarchią kościelną - zakazało arcybiskupowi Stefanowi Wyszyńskiemu wykonywania funkcji związanych z dotychczasowymi jego stanowiskami kościelnymi".
Ten komunikat Polacy przełożyli na złowieszczy konkret: Wyszyński siedzi! Nie było końca domysłom: gdzie?
- To był dla nas szok. Tak jak cala Polska, tak i my w seminarium bardzo przeżywaliśmy aresztowanie Wyszyńskiego. Czuliśmy się osieroceni, zagrożeni, nagle zabrano nam ojca, pasterza, biskupa - wspomina kardynał Józef Glemp.
Nastąpiły wtedy aresztowania innych biskupów lub pozbawiano ich po prostu urzędów. Prześladowania się nasilały.
- Nasze życie rodzinne wypełniała wtedy niepewność i trwoga - wspominała Janina Jurkiewicz, siostra Prymasa.
Inna z sióstr, Stanisława, dotarła nawet do premiera, licząc że uzyska jakieś informacje na temat brata. Długo czekała w kolejce interesantów, w końcu dostała się na rozmowę.
- Pani w jakiej sprawie? - zapytał premier.
- Jestem siostrą kardynała Wyszyńskiego. My wszyscy, cała rodzina, stary ojciec, czekamy i prosimy o kontakt. Żądamy adresu, możliwości wysyłania listów i paczek.
Czy tak musiało być?
Premier odparł zdenerwowany:.
- On nam tak przeszkadzał..., już nam tak przeszkadzał!
Nawet najbliższa rodzina nie wiedziała, gdzie przebywa Stefan Wyszyński.
A tak się kiedyś bał...
Tymczasem Prymas został przewieziony do wsi Rywałd Królewski, położonej niedaleko Grudziądza (wtedy w województwie bydgoskim, dziś - w kujawsko-pomorskim). Został osadzony w jednej z cel XVIII-wiecznego klasztoru kapucynów.
Władze komunistyczne celowo wybierały dla Prymasa stare i zaniedbane klasztory. Skrupulatnie je odgradzały, aby nikt ani nie wiedział o miejscu pobytu Wyszyńskiego, ani nie mógł go zobaczyć. Na nowe miejsce zawożono go zawsze pod osłoną nocy.
W Rywałdzie przed przybyciem Wyszyńskiego zakonników usuniętego wcześniej siłą. Odziedziczona po jednym z nich cela sprawiała wrażenie opuszczonej pospiesznie: niezasłane łóżko, na nim brudna pościel. O swoich nowych warunkach lokalowych Prymas napisał tak: „Pokój, do którego byłem wprowadzony, robi wrażenie mieszkania świeżo i pospiesznie opuszczonego. Łóżko nie jest zasłane, pozostawione osobiste rzeczy przez zakonnika, który tu mieszkał. Wszystkie meble są w stanie ruiny: biurko «trzyma się ściany», podobnie szafka nocna, miednica z niewylaną wodą, w szafie osobista bielizna i ubranie. Na podłodze sterta książek przykrytych papierem. Podłoga brudna, po kątach pełno «kotów»".
Ale miał także powód do radości: w celi znalazł obraz Matki Bożej. „Wprowadzono mnie do pokoju na pierwszym piętrze. Oświadczono mi, że to jest miejsce mego pobytu, że nie należy wyglądać oknem. (...) Zostałem sam. Na ścianie, nad łóżkiem, wisi obraz z podpisem: «Matko Boża Rywałdzka, pociesz strapionych)). Był to pierwszy głos przyjazny, który wywołał wielką radość".
A tak się kiedyś bał młody ksiądz Stefan Wyszyński, że „nie dostąpi zaszczytu, którego doznali wszyscy koledzy z ławy seminaryjnej. Wszyscy oni przeszli przez obozy koncentracyjne i więzienia...".

Więzienna Kalwaria

Kiedy go tutaj wieziono, obiecywano, że będzie miał do dyspozycji kaplicę, ale musiał ją sobie urządzić sam, w swojej celi. Na ścianach wymalował więc ołówkiem - słynne dzisiaj - stacje Drogi Krzyżowej. Po kolei je ponazywał i oznaczył krzyżykami. Tak to wspomina: „4 października 1953, niedziela. Dziś «erygowałem» sobie Drogę Krzyżową, pisząc na ścianie ołówkiem nazwy stacji Męki Pańskiej i oznaczając je krzyżykiem. Resztę - Ecclesia suplet [łac. Kościół uzupełnia]".
W Rywałdzie Prymasa pilnie strzeżono. Sam pisał: „To nie jest więzienie. Pomimo to czuwa nade mną blisko 20 ludzi «w cywilu». Nie opuszczają korytarza i w dzień, i w nocy; skrzypiące kroki słyszę cały dzień". Nie mógł się z nikim kontaktować. Jedynie bracia zakonni wiedzieli, kto przebywa w izolowanej części klasztoru. Jeden z nich wspomina: „W czasie nabożeństw otwieraliśmy drzwi z chóru kościelnego, a brat organista głośniej grał, aby dać możność Księdzu Prymasowi łączenia się z naszymi modlitwami".
Tam jednak Wyszyński przebywał krótko, nieco ponad dwa tygodnie. W tym czasie szykowano mu już pobyt w bardziej odosobnionym klasztorze: w Stoczku Warmińskim. Przewieziono go tam nocą 12 października 1953 roku.
W Rywałdzie Prymas rozpoczął pisanie swoich słynnych „Zapisków więziennych". Pierwsze słowa, jakie zanotował, brzmią: „Większość księży i biskupów, z którymi pracowałem, przeszła przez więzienia. Byłoby coś niedojrzałego w tym, gdybym ja nie zaznał więzienia. Dzieje się więc coś bardzo właściwego: nie mogę mieć żalu do nikogo. Chrystus nazwał Judasza «przyjacielem». Nie mogę mieć żalu do tych panów, którzy mnie otaczają...".
Nie będzie go miał przez wszystkie lata izolowania od społeczeństwa. Bo przecież, jak sam napisze, „Polacy nie umieją nienawidzić: dzięki Bogu i Jego Ewangelii".
A on był Polakiem.

c.d.: http://stefwysz.blogspot.com/2011/05/4-prymas-tysiaclecia-uwieziony-1953.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz