Wyobraźmy sobie, że nagle zgasło słońce. Zrobiło się ciemno, coraz zimniej, potykamy się o siebie. W ciemnościach gubimy drogę. Światło elektryczne nie wszędzie dotrze i nie ogrzeje ziemi. Tak wyglądałoby nasze życie bez wiary w Boga.
„A dzisiaj czemu wśród ludzi tyle łez, jęków, katuszy - śpiewamy w polskiej kolędzie - bo nie ma miejsca dla Ciebie w niejednej człowieczej duszy”.
Na szczęście Bóg nie ma obowiązku stosowania się do ludzkich wątpliwości. On po prostu jest.
„Bóg jest - mówił kardynał Wyszyński - nie pyta o to, czy my uznamy Jego prawo do bytu, czy nie. On jest niezależny od koncepcji, którą człowiek chce lub nie chce Mu dać. Zabawne jest pertraktowanie z Bogiem: Jesteś czy też nie ma Ciebie? On jest! Nawet nie uzasadnia wiele, Kim jest. Wystarczy, że powie: Jam Jest, Który Jest. Jego istotą jest po prostu samo istnienie. W Nim niejako utożsamia się i Jego istota, i Jego istnienie”.
A co z tymi ludźmi, którzy nie słyszeli o Bogu prawdziwym. Także w ich sercach Bóg wypisał swoje imię i wszczepił swoją obecność. Święty Paweł w Liście do Hebrajczyków pisze o nowym przymierzu, którego pośrednikiem jest Chrystus.
„Oto nadchodzą dni, mówi Pan, a zawrę z domem Izraela i z domem Judy przymierze nowe. Nie takie jednak przymierze, jakie zawarłem z ich domem w dniu, gdy ich wziąłem za rękę, by wyprowadzić ich z ziemi egipskiej. Ponieważ oni nie wytrwali w moim przymierzu, przeto i Ja przestałem dbać o nich, mówi Pan. Takie jest przymierze, które zawrę z domem Izraela po owych dniach, mówi Pan. Nadam prawa moje w ich myśli i wypiszę je na ich sercach, i będę im Bogiem, a oni będą mi ludem [...]. Bo wszyscy Mnie poznają, od małego aż do wielkiego. Ponieważ ulituję się nad ich nieprawością, a na ich grzechy więcej już nie wspomnę” (Hbr 8, 6-11).
To nowe przymierze wysłużył nam Jezus Chrystus na krzyżu. Ogarnia ono każdego człowieka, także tego, który nie zna Chrystusa. Kościół, rozumiany jako Chrystus żyjący w sercach ludzi, ogarnia wszystkich. Troszczy się o ludzi prostych i uczonych, biednych i bogatych, dobrych i złych.
„Kościół-Matka rodzi Boga w duszach takich, jakimi one są - zapewniał Prymas Tysiąclecia. - Może dusza jest stajnią i stać ją tylko na słomę? A może jest pałacem i przyjmuje Boga na złocie? Mniejsza o słomę i złoto! Ważna jest dusza. Nie można gwałtem przerabiać stajni w pałac, jak to widzimy na obrazach renesansu. Nie trzeba też pałacu zmieniać na stajnię. Nie o to idzie! Kościół umie pielęgnować dusze zarówno w jedwabiach, jak i w samodziałach”.
Każdy człowiek jest dzieckiem Boga niezależnie od tego, czy jest tej prawdy świadomy, czy nie. Każdy ma wypisane w sercu prawo Boże, które nazywamy prawem naturalnym: nie zabijaj, nie kradnij, będziesz miłował. To jest głos Boga w człowieku.
Prymas Wyszyński wierzył, że kiedyś cały świat zwróci się do swojego Stwórcy.
„Może za wcześnie jeszcze mówić o tym, ale wydaje mi się, że po przesycie życia produkcyjno-spożywczego przyjdzie taki głód Boga, rozlegnie się tak wielkie wołanie, jakie przewiduje Jan w ostatnim zdaniu Apokalipsy: Veni, Domini Jesu! [Przyjdź, Panie Jezu]. Będzie to świat, który poprzez ciężkie doświadczenia i wojny, poprzez zniewolenie człowieka w systemie produkcyjnym wydobędzie się wreszcie na światło Boże”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz