Wspomnienia - Mieczysław Gawdzik - mecenas, członek organizacji akademickiej „Odrodzenie".

Przyjaciel „odrodzenia"

Szanowni Państwo!

Z pewnym wzruszeniem staję w progach tej omodlonej przez lata świątyni, aby wygłosić krótkie sprawozdanie z okresu kilkunastu lat znajomości z Księdzem Prymasem kardynałem Stefanem Wyszyńskim.
Nie sposób ogarnąć słowami tej wielkiej postaci. Na pewno biografowie ukażą ją kiedyś w całej pełni. Materiał o życiu i działalności Prymasa Tysiąclecia będzie zawierał nie dziesiątki, ale setki tomów.
Podjęta przez księdza prałata dr. Bronisława Piaseckiego inicjatywa spotkań modlitewnych w cyklu: „Świadkowie" znalazła żywy oddźwięk wśród wiernych Stolicy, czego dowodem jest wypełniona ludźmi świątynia w dniu 28 każdego miesiąca, tj, w dniu śmierci Wielkiego Prymasa. Wydaje się, że księdzu prałatowi Piaseckiemu przyświecał cel, aby przez modlitwę w intencji Prymasa Tysiąclecia oraz przez relacje ludzi, którzy w ten czy inny sposób na swej drodze mieli szczęście go poznać, przybliżyć wiernym tę historyczną postać; aby uprosić u Boga łaskę wyniesienia na ołtarze tego Męża Bożego, który całe życie swoje poświecił służbie Narodowi i Kościłowi. Za ten trud czcigodnemu księdzu prałatowi, gospodarzowi tej świątyni należą się od nas słowa podziękowania.

Moim skromnym zadaniem jest naświetlenie w krótkich słowach, jednego z odcinków pracy Ojca (bo tak go nazywałem) jako członka Stowarzyszenia Katolickiej Młodzieży Akademickiej „Odrodzenie", następnie jako jej kuratora z tytułu pełnionej władzy kościelnej i jako jej zacnego seniora.
„Odrodzenie" — organizacja zrzeszająca młodzież akademicką, powstała w 1918 roku na polskich uniwersytetach w Warszawie, Lublinie, Krakowie, Lwowie, Poznaniu i Wilnie. Fakt ten znalazł odbicie w słowach naszej piosenki odrodzeniowej — swego rodzaju hymnu młodzeżowego:
„Wszystko nam jedno, najmilsi koledzy, gdzie, kto, którędy dochodzi do wiedzy, Warszawa, Lwów, Poznań, Wilno, Lublin, Kraków, wszędzie jest pełno nas odrodzeniaków".
Ojciec bardzo lubił tę piosenkę i na każdym zebraniu towarzyskim śpiewał ją razem z nami.
Istotą i treścią naszej organizacji akademickiej było zawołanie:
„Instaurare omnia in Christo", co oznacza: „odnowić wszystko w Chrystusie". Obok pogłębienia życia duchowego poprzez okresowe rekolekcje, Msze święte recytowane, dążyliśmy do przebudowy struktury społeczno-ekonomicznej i w tym celu studiowaliśmy społeczną naukę Kościoła.
Drugim naszym hasłem było: „Christianus sum, nihil humanum a me alienum esse puto". Jako zapaleńcy rozumieliśmy, że „nic, co ludzkie, nie jest nam obce" i po to się kształcimy, aby opierając się na źródłach Ewangelii, jako podstawowym tworzywie naszych działań, uczynić świat lepszym, aby ludzie rozumieli, że podstawą wszystkich działań musi być wszechogarniająca miłość.

Starszy nasz kolega — ksiądz dr Stefan Wyszyński, entuzjasta pracy odrodzeniowej, znawca zagadnień społecznych, pociągał nas swoim entuzjazmem. Rokrocznie był inspiratorem i organizatorem Tygodni
Społecznych na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, na które przyjeżdżała młodzież ze wszystkich ośrodków akademickich. Te nasze sejmiki służące poszerzaniu i pogłębianiu społecznej nauki Kościoła obejmowały problematykę robotniczą, socjologiczną i ekonomiczną, wyrabiały i pogłębiały osobowość członków Stowarzyszenia i zapewniały sprawdzenie tych zasad w życiu przez obowiązkowe prace społeczne w związkach zawodowych, w Katolickich Stowarzyszeniach Mężczyzn i Kobiet, Młodzieży Męskiej i Żeńskiej, w organizacjach charytatywnych i religijnych, objętych działalnością Akcji Katolickiej. Młody, pełen entuzjazmu ksiądz dr Stefan Wyszyński dwoił się i troił uczestnicząc w poszczególnych sekcjach.

Wielu z nas już po studiach uzupełniało swoją wiedzę w Instytucie Wyższej Kultury Religijnej w Warszawie, który prowadził pełen wewnętrznego żaru ksiądz Lewandowicz.
Dodam, że w naszych Tygodniach Społecznych w Lublinie obok księdza doktora Stefana Wyszyńskiego brali udział tacy potentaci społecznej nauki Kościoła jak: pierwszy rektor KUL-u o. Jacek Woroniecki, dominikanin, ksiądz Kruszyński, ksiądz Antoni Szymański — obydwaj rektorzy KUL-u i pracujący do dnia dzisiejszego nasz profesor i kolega Czesław Strzeszewski oraz wielu innych.

Należy nadmienić, że młody ksiądz Stefan Wyszyński doktoryzował się u księdza Antoniego Szymańskiego i był jego wielkim przyjacielem. Fundamentalnym dziełem społecznym księdza dr. Wyszyńskiego była — stosunkowo nieduża, ale ważna pozycja: — „Duch pracy ludzkiej".
Śmiało można powiedzieć, że w „Odrodzeniu" kształtowały się i krystalizowały charaktery i osobowości katolickich działaczy społecznych całego okresu międzywojennego. Tam tworzyły się „zasoby energetyczne" siły moralnej i patriotycznej, szczególnie owocujące w czasie okupacji hitlerowskiej. Wielu z naszych kolegów oddało swoje życie w wojnie obronnej 1939 roku, w okresie okupacji, w obozach koncentracyjnych, walcząc na wielu frontach.

Wszystkie spotkania z księdzem dr. Wyszyńskim w okresie międzywojennym były pełne patriotyzmu, ale jednocześnie stale inspirowane nauką społeczną. Studiowaliśmy encykliki papieskie, m.in. „Rerum novarum".
Ksiądz Wyszyński uczył nas rozwiązywania spraw robotniczych w aspekcie szacunku dla człowieka i obrony jego praw życiowych.
Często na zebraniach dyskusyjnych cytował fragmenty małej noweli — dzisiaj już prawie zapomnianego pisarza Eugeniusza Małaczewskiego, który zmarł bardzo młodo w wieku 26 lat. Ten młody pisarz patrząc na świat w okresie swojej ciężkiej choroby mówił: „Widzę, czego im nie dostaje. Miłości im nie dostaje. Gdyby wszyscy ludzie na ziemi miłowali się społecznie, wówczas każdy człowiek byłby półtora miliarda razy więcej kochany niż jest, kochałaby go ludzkość cała, półtora miliarda ludzi licząca, a tak lubi się sam jeden i dlatego wystarczyć sobie nie może".
I dalej ksiądz Stefan Wyszyński cytował: „Kto umie leżeć duchowo krzyżem na świętej ziemi polskiej, ten usłyszy jakby mnóstwo odmiennie tętniących serc, w nadziei zakonspirowanych, legitymujących się wiarą, zbrojnych miłością". I dodawał: „To my".

Trzeci etap naszego korzystania z wiedzy, mądrości, nieograniczonej dobroci i życzliwości księdza doktora Wyszyńskiego to okres jego posługiwania na stolicy biskupiej w Lublinie. Jako młody biskup najchętniej przybywał do kolejarskiej i robotniczej dzielnicy Lublina — Bronowice. Naświetlał potrzebę społecznej miłości, kształtowania charakterów rodzin katolickich na wzór Świętej Rodziny. Słowa te karmiły słuchaczy jak kromki chleba z rozkazania Pańskiego na pustkowiu: „Wy dajcie im jeść".
Ostatni — najdłuższy etap współpracy — już jako z Prymasem i seniorem „Odrodzenia" obejmuje okres od 1956 roku do czasu na miesiąc przed śmiercią. W tym okresie miałem szczęście kilka razy w roku spotykać się w wąskim stosunkowo gronie, nas seniorów „Odrodzenia", w gościnnym domu Ojca na Miodowej.
Omawialiśmy różne sprawy. Ojciec uczył nas Soboru, dekretów i adhortacji. Wtedy niejednokrotnie mówił, że właściwie my, „odrodzeniowcy" wy biegaliśmy naprzód, bo już przed wojną mieliśmy Msze święte recytowane po łacinie. Znaliśmy stosunkowo dobrze łacinę, wychowani byliśmy w tym języku. Był taki moment, że gdy przyjechaliśmy do Lwowa i chcieliśmy uczestniczyć we Mszy świętej recytowanej, nie mogliśmy znaleźć kapłana, bo uważane to było za „novum". Dzisiaj Msze święte recytowane i to w języku ojczystym są sprawą oczywistą. My rozumieliśmy, że jest jakaś korelacja między kapłaństwem sakramentalnym i królewskim kapłaństwem wiernych. Wszak są w liturgii Mszy świętej słowa: „Aby moją i waszą ofiarę przyjął Bóg, Ojciec
Wszechmogący". Rozważaliśmy tę tajemnicę na wiele, wiele lat przed Soborem, kiedy w liturgii Kościoła było to novum.

Kim był Prymas Tysiąclecia? Wiemy, że należał do najwybitniejszych postaci we wspólnocie Kościoła. Przecież podczas zakończenia II Soboru Watykańskiego siedział po prawicy Pawła VI. Ojciec święty Paweł VI powiedział: „Głos Prymasa Polski jest wyrazem jego myśli, woli i serca. Jest też sprawdzianem prawdy, którą żyje, i ceny, którą płaci za swoje posłannictwo".
Od 1956 roku, za sprawą Ojca, grupa senioratu odrodzeniowego stale się rozrastała. Przybywało nas z różnych stron Polski coraz więcej. Rokrocznie spotykaliśmy się na Dniach Skupienia Inteligencji Katolickiej w Częstochowie. Udział był z roku na rok coraz liczniejszy. Początkowo wystarczała skromna kaplica różańcowa na Jasnej Górze. W następnych latach już i nowo wybudowana aula Jana Pawła II była za mała. Wszak tam dążyliśmy razem ze swoimi dziećmi, a nawet małymi wnukami. Przyłączało się coraz więcej ludzi. Dni Skupienia to były dni wielkich przeżyć. Rozpoczynały się rekolekcjami dla pogłębienia życia duchowego, które przeważnie prowadził ksiądz prałat Tadeusz Fedorowicz z Lasek, rodzony brat niezapomnianego proboszcza z Izabelina.
Później podobnie na wzór naszych spotkań odrodzeniowych i Tygodni Społecznych pracowaliśmy, w grupach, tworząc sekcje: filozoficzno-religijne, społeczno-religijne, charyzmatyczne i inne. Ze wszystkich największym powodzeniem i najliczniejszym udziałem cieszyła się sekcja filozoficzna prowadzona przez księdza prof. Dembowskiego z kościoła świętego Marcina przy ulicy Piwnej w Warszawie.
Ośmielam się twierdzić, że ktokolwiek znajdował się w bliższym kręgu Ojca, ten nie mógł nie wierzyć. Ale tu mała dygresja... Przypomina mi się, że na pewnym spotkaniu Ojciec powiedział: „Ja nie wierzę". Zrobiła się cisza... Ale zaraz dodał: „Ja wiem". I to jest ta subtelna różnica: wierzyć i wiedzieć. Ojciec nie tylko „wierzył", ale jakoś „wiedział". Ta wiara i wiedzą po prostu nas umacniał.

Kiedyś w czasie spotkania na Miodowej jeden z kolegów zapytał: „Proszę Ojca, Ojciec mimo wieku trzyma się prosto". Ojciec roześmiał się i odpowiedział: „Gdy byłem klerykiem, byłem bardzo szczupły i wysoki. Miałem wtedy tendencje do garbienia się. Rokrocznie wyjeżdżałem na wakacje do pewnego proboszcza na wieś, który sam już pochylony chodził z kosturem i gdy tylko się zgarbiłem mówił: „Stefan, ty garbulu, bo jak ci tym sekalem przyłożę, to się zaraz wyprostujesz. I do dnia dzisiejszego prostuje się i mówię: «Zdrowaś Maryjo» w intencji tego kapłana". To są takie drobiazgi.
Ojciec lubił dzieci. Wystarczy zobaczyć zdjęcia ze Stryszawy czy z Bachledówki w otoczeniu dzieci. Maleńkie góralskie dzieci nosił na rękach. Bywało też, że chodził w kapeluszu góralskim. Zawsze z serdecznym uśmiechem.
Gdy rozmawialiśmy o różnych poważnych sprawach, jeden z kolegów doktor ekonomista, już dzisiaj nieżyjący, siedział naprzeciwko Ojca i poprosił: „Proszę Ojca, proszę głośniej, bo ja nie dosłyszę". A Ojciec z dostojnym, czarującym uśmiechem odpowiedział: „Oj, Kostuś, Kostuś, czasem chciałoby się wielu rzeczy nie słyszeć. Ale ponieważ rozkazujesz mi, ażebym mówił głośno, to będę mówił głośno".
Były to sytuacje, które niezwykle wiązały nas z tym wielkim człowiekiem, z taką miłością odnoszącym się do nas, braci odrodzeniowej. Jednak organizacja, w której spędziło się lata młodzieńcze, najbardziej wiąże. My to doskonale rozumiemy.

Na miesiąc przed śmiercią Ojca odbyło się ostatnie spotkanie. Przed nami była grupa robotników. W pewnym momencie Ojciec, żegnając ich, powiedział: „Pamiętajcie, strajk wywołać jest bardzo łatwo, ale zakończyć go jest bardzo trudno". I jakby w wizji proroczej dodał: „Gdyby zginęło jedno młode życie, byłaby to wielka strata".
Zdaję sobie sprawę z nieudolności tych kilku słów, którymi miałem szczęście podzielić się z Państwem. Jednocześnie przypomina mi się jeszcze jeden bardzo ważny moment. W czasie ostatnich Dni Skupienia na Jasnej Górze zebraliśmy się w auli Jana Pawła II czekając na przybycie Ojca, który zresztą był zawsze niezwykle punktualny. Gdy Ojciec wszedł, z radością zaczęliśmy bić brawo. Ojciec podniósł rękę i powiedział: „Proszę was bardzo, nie bijcie mi brawa. Ja tego tak nie lubię". I już wtedy przeszedł jak zwykle spokojnie ze swoim czarującym, jak wspomniałem, uśmiechem — wśród nas również roześmianych.

To nasze spotkanie, Szanowni Państwo, ma miejsce w wielkopostnej atmosferze i myślę, że mogę prosić, aby przez powstanie oddać Ojcu należny hołd w modlitewnej zadumie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz