Łaski - Za Jego wstawiennictwem nasza córeczka wróciła do zdrowia

Dnia 20 maja 1981 r. nasza córeczka Ania, która urodziła się 22 III 1980 r., ściągnęła na siebie kubek gorącej kawy z mlekiem. Usłyszeliśmy jej przeraź­liwy krzyk. Szybko została zawieziona do przy­chodni. Było to poparzenie II stopnia. Po wstępnym opatrzeniu ran, zaserwowaniu środków znieczula­jących przez lekarza, została przewieziona karetką do szpitala miejskiego do Elbląga.

Lekarz ordynator w codziennych informacjach był bardzo powściągliwy. Wstęp na salę do dzie­ci był surowo zabroniony. Każdego dnia przez prawie dwa tygodnie, słyszałam to samo zdanie: „jest w śpiączce - poprawy nie ma". Jako rodzice byliśmy kompletnie zdesperowani, ale nie usta­waliśmy w ciągłych modlitwach. Do Elbląga jeź­dziłam sama, bo mąż, będący na urlopie musiał opiekować się trójką starszych dzieci.

Kiedy przyjechałam 30 maja, w sobotę, dyżur pełniła lekarz-kobieta. Ta poinformowała mnie: „proszę pani, córka pani żyć nie będzie, ona nic już nie je", wzruszając ramionami. Gest ten odczy­tałam jako rezygnację i brak nadziei na poprawę.

Rozpacz moja zwiększyła się bardziej, nie ustawaliśmy jednak w modlitwie. Jeden płacz i szloch; załamanie, ale nadzieja.

Następnego dnia 31 V 81 r., w niedzielę, jak zwykle pojawiłam się w szpitalu. I tu znowu od innej dyżurującej lekarki usłyszałam znowu, że córka żyć nie będzie; kolejny szok.

Wracając ze szpitala, zatrzymałam się na po­czekalni dworca PKS-u. W górze sali dworcowej był włączony czarno-biały telewizor, a w nim transmisja z pogrzebu Księdza Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Wówczas resztkami sił w tych krańcowych momentach zaczęłam błagać Go o wstawiennictwo u Pana, aby życie naszej có­reczki zostało ocalone.

Kiedy przyjechałam w poniedziałek, l czerw­ca, ordynator oświadczył, że wypis córki będzie w środę, a więc pojutrze. Oniemiałam, myślałam, że nastąpiła jakaś pomyłka w informacji, jednak ordynator bardzo dobitnie podkreślił, że „w środę do domu".

Radość była ogromna, podziękowaniom nie było końca. Po dziś dzień jesteśmy przekonani i dziękujemy naszemu kochanemu Księdzu Pry­masowi za to, że za Jego wstawiennictwem naszacóreczka wróciła do zdrowia. Ma widoczne rozle­głe blizny na ręku i trochę na karku, ale nie są one aż tak bardzo szpecące.

Kwidzyn, 17 IX 2008 r. Krystyna K.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz