Mam 60 lat. Jestem wdową, rodzice dawno zmarli, a mąż przed 12 laty. Jestem jedynaczką i nie mam dzieci. Włączyłam się w posługę ho-spicyjną. Gdzieś około 10-15 stycznia 1994 r. przy podnoszeniu na łóżku chorego (zsuwał się z poduszki, a miał nowotwór płuc), odczułam silny ból pod prawą pachą. Nie zwróciłam na to jednak większej uwagi.
Dopiero pod koniec stycznia obudziłam się w nocy z potwornym bólem prawej piersi. Byłam zlana potem i cała obolała. Prawą rękę miałam ścierpniętą, a pod pachą guz wielkości małego kurzego jaja. Wpadłam w panikę, a że znów dyżurowałam u innego chorego i lekarzem „prowadzącym" był chirurg, to opowiedziałam, co mnie w nocy spotkało. Zaraz u tego chorego lekarz zbadał i orzekł, że „rak nie powstaje w ciągu jednej nocy i podejrzewa węzły chłonne, ale trzeba zrobić badania".
Zrobiłam mammografię - węzły chłonne- Ordynator oddziału onkologicznego orzekł, że trzeba coś z tym guzem zrobić, to i ból piersi minie. Leków żadnych nie otrzymałam. Ktoś mi poradził o. Grzegorza S. z Rychwałdu k. Żywca. Pojechałam, pół torby przywiozłam leków, a w kościele u Matki Bożej Rychwałdzkiej tak strasznie prosi-iam Boga, żeby mnie uchronił od raka, o ile taka jest Jego wola; tak błagałam o łaskę zdrowia i sił, żebym mogła pomóc jeszcze wielu, wielu ludziom. I tam w tym kościele tak mi coś cichutko w sercu powiedziało: „Nie płacz, a poleć tę sprawę Ks. Kard. Stefanowi".
Uczepiłam się tej myśli dosłownie jak „tonący brzytwy". Zanim zaczęłam zażywać leki, uklękłam i tak jak dziecko powiedziałam: „Chryste, niech się stanie Twoja wola, Ty najlepiej wiesz, czego mi potrzeba. Przez wstawiennictwo i przyczynę Twego Sługi, który już dawno jest w niebie, będę Cię błagać o pomoc i ratunek". Znalazłam obrazeczek Kard. Stefana z modlitwą o Jego beatyfikację. Wymyśliłam sobie taką „nowennę". Codziennie odmówić tę właśnie modlitwę i dziesiątek różańca, tajemnica dźwigania krzyża o wyniesienie na ołtarze i dołożyć jakąś litanię. O ile nie będzie się pogarszać, to napiszę list.
Od stycznia ub. roku, co dwa miesiące musiałam zgłaszać się do przychodni onkologicznej na kontrolę. Od kwietnia guz zaczął się pomaleńku zmniejszać. W czerwcu ordynator oddziału onkologicznego orzekł, że „gdyby się działo coś poważnego to proszę się pokazać". Dzisiaj siedzę przy telefonie na dyżurce w hospicjum i piszę.
Od czerwca w przychodni nie byłam, ból piersi się usunął, guz zniknął, to wszystko zawdzięczam najdroższemu mojemu Ojcu Kard. Stefanowi. Wiem, że się mną opiekuje, czuwa nade mną i stale mi pomaga. „Nowennę" zaś odmawiam codziennie, aż do dnia wyniesienia Kard. Stefana na ołtarze. Cieszyłabym się, gdyby ten list dotarł we właściwe ręce i był małym dowodem wdzięczności, a zarazem dowodem, jak bardzo Bóg kocha swojego Prymasa i za Jego wstawiennictwem pomaga ludziom.
Bielsko-Biała, 1995 r. Maria K.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz