Krótkotrwały sojusz

Mało kto wie, że czterokrotnie spotkali się osobiście na długich rozmowach. Sojusz prymasa Stefana Wyszyńskiego i I sekretarza Władysława Gomułki, który uratował nas przed najgorszym w 1956 r., nie mógł jednak przetrwać próby czasu.

Warszawa chyba nigdy wcześniej nie widziała takiego tłumu. 24. października 1956 r., w mglisty jesienny dzień, na placu Defilad zgromadziły się setki tysięcy ludzi. Nastrój był radosny, choć dało się odczuć napięcie. Ludzka rzesza falowała, zrywały się śpiewy, skandowano okrzyki. To, co śpiewano i co krzyczano, może dziś zaskakiwać. Rozbrzmiewało na przemian "Boże coś Polskę" i "Międzynarodówka", skandowano "Wiesław, Wiesław" i "Wyszyński, Wyszyński". Niektórzy wołali nawet: "Wyszyński do Biura", Politycznego oczywiście. Ten paradoksalny entuzjazm nie jest dziś łatwy do zrozumienia, był bowiem przejawem emocji chwilowych i szybko zawiedzionych. Emocji, które nigdy nie miały się już w takiej formie powtórzyć.

Społeczeństwo zgnębione stalinowskim terrorem uwierzyło, że nowy przywódca partii, Władysław Gomułka, też przecież stalinowski więzień, jest autentycznym przywódcą narodu, nowym wcieleniem Konrada Wallenroda, który, ukrywając swoją autentyczną tożsamość, wyprowadzi nas z "czerwonej niewoli". Prymas Stefan Wyszyński, wciąż internowany w bieszczadzkiej Komańczy, był wtedy dla Polaków największym autorytetem moralnym, symbolem oporu i etycznej jednoznaczności. W dniach Października 1956 r. rozpalone emocje społeczne kazały ich obu postrzegać jako żołnierzy jednaj sprawy - Polski i jej wolności. Polacy szybko jednak stracili entuzjazm do "Wiesława" i jakkolwiek doceniali "małą stabilizację", którą przyniosły jego rządy, to nie widzieli już w nim nowego Kościuszki.

GASZENIE POŻARU

Jednak te październikowe dni i kilka następnych tygodni pokazały, że prymas i sekretarz potrafili zawrzeć swoisty sojusz, który być może uchronił Polskę przed losem, jaki spotkał wówczas Węgry. Uspokajanie nastrojów, gaszenie emocji, realizm, który kazał prymasowi wezwać Polaków do udziału w wyborach do Sejmu PRL w styczniu 1957 r., zgoda Gomułki na powrót religii do szkół, na budowę nowych świątyń i wiele innych ustępstw wobec Kościoła zdawały się stwarzać nadzieję, że zły czas prześladowań się skończył. Ekscesy stalinizmu rzeczywiście już się nie powtórzyły.

Gomułka nie miał jednak zamiaru uszanować podstawowych zasad wolności religijnej i już wkrótce rozpoczął nową fazę konfliktu z Kościołem, której apogeum stały się wydarzenia lat 1965-1966, czyli sprawa listu biskupów polskich do niemieckich i obchodów Millennium Chrztu Polski. Gomułka absolutnie nie zamierzał zrezygnować z dążenia do tego, aby "ścieżki do kościołów zarosły trawą", jak zwykł był mawiać. Chwilowy i taktyczny sojusz prymasa i sekretarza, który uratował nas przed najgorszym w 1956 r., nie mógł przetrwać próby czasu. Przede wszystkim dlatego, że taka była natura komunistycznego totalitaryzmu nieznoszącego istnienia żadnej niezależnej struktury. Ale również dlatego, że z czasem zaczął się coraz wyraźniej ujawniać antagonizm tych dwu osobowości, poglądów, priorytetów i wizji Polski. Trudno byłoby znaleźć światy tak osobne i nieprzystawalne jak Kościół i komunistyczna partia, ich przywódców winno dzielić w zasadzie wszystko. Dzieje sporu Wyszyńskiego i Gomułki zdają się tę zasadę potwierdzać. Czy jednak jest to obraz prawdziwy?

Na szlak wątpliwości wprowadzają nas słowa Jerzego Andrzejewskiego, który obserwując narastający w latach 60. konflikt państwa i Kościoła, nieco złośliwie zauważył: "Mamy dwu proboszczów w stylu Piotra Skargi". Mówił oczywiście o prymasie i sekretarzu, dostrzegając pewne podobieństwa, które zaogniały spór pomiędzy nimi. Byli z jednego pokolenia, ostatniego, które pamiętało jeszcze realia kraju pod zaborami, obaj wyrośli w rodzinach raczej prostych, na głębokiej prowincji. Gomułce nie udało się zdobyć wykształcenia, skończył zaledwie cztery klasy szkoły ludowej, wiele czytał, samodzielnie uzupełniał wiedzę, ale pozostał typem samouka, niechętnego intelektualistom, pełnym pogardy dla wiedzy teoretycznej. Wyszyński, inaczej, ukończył gimnazjum, później studia na KUL, wreszcie obronił pracę doktorską. Nie był jednak typem intelektualisty, realizował się w pracy społecznej, organizował robotników i wykładał społeczną naukę Kościoła. O dziwo, podobnie jak Gomułka, nie miał zaufania do chwiejnej i rozdyskutowanej inteligencji, nadzieję pokładał w ludzie i jego prostej, trwałej wierze i przywiązaniu do Kościoła. Oczywiście ich drogi życiowe i światopogląd ukształtowały się całkowicie odmiennie. Prymas wyrósł w rzeczywistości kościelno-narodowej jedności, symbioza polskości i katolicyzmu była dlań czymś oczywistym. Gomułka szybko związał się z ruchem komunistycznym i stał się wrogiem tej formy państwowości, jaką była II Rzeczypospolita. Po dojściu komunistów do władzy obaj osiągnęli najwyższe szczeble w hierarchii swych środowisk. "Wiesław" został I sekretarzem PPR, Wyszyński biskupem lubelskim, a później arcybiskupem Gniezna i Warszawy, prymasem Polski.

CIĘŻAR ODPOWIEDZIALNOŚCI

Stalinizm była dla obu próbą. Gomułka, pozbawiony stanowiska przez własnych współtowarzyszy partyjnych, została w 1951 r. uwięziony. Uwolniono go dopiero po trzech latach. Trzyletni epizod izolacji przeżył również prymas. Obu otoczył nimb prześladowania, wzmacniający ich autorytet w społeczeństwie. To utwierdziło ich w przekonaniu, że niosą szczególne brzemię odpowiedzialności za los Polski i Polaków. Obaj uznali, że w ich rękach powinien znaleźć się rząd dusz.

Gomułka nie był typem komunisty, który całkowicie lekceważy narodowe odrębności i dąży do utworzenia wielkiej światowej republiki rad. Cechował go, swoiście rozumiany, polski patriotyzm, dążył do utrzymania i poszerzenia polskiej autonomii w ramach sowieckiego bloku, gdyż była to, jak sądził, jedyna możliwa i wyobrażalna forma polskiej państwowości po II wojnie światowej. Ustrój komunistyczny, w którego słuszność szczerze wierzył, miał być według niego realizowany we własnym, polskim państwie z uwzględnieniem polskiej specyfiki. "Polska droga do socjalizmu", jak zwykł był mawiać.

Prymasowska wizja Polski wychodziła oczywiście z całkowicie różnych założeń, ale wcale nie była w absolutnej sprzeczności wobec wyznawanej przez Gomułkę. Wyszyński był człowiekiem o dużej wrażliwości społecznej, II RP nie była dla niego absolutnie żadnym pozytywnym wzorcem, był skłonny zaakceptować, a nawet pochwalić wiele aspektów polityki władz PRL, które niwelowały społeczne nierówności. Nie mógł jednak zaakceptować ich totalitarnych zapędów, a przede wszystkim walki z wolnością religijną, którą pojmował jako najważniejsze z praw człowieka. Trudno przypuszczać, że podobała mu się zależność Polski od ZSRR, ale akceptował powojenne realia i podkreślał, że Kościół może funkcjonować w każdym systemie politycznym z żadnym się nie identyfikując. Pozornie można by sądzić, że istniała podstawa, na której sekretarz i prymas mogliby się dogadać. Dlaczego się nie udało?

ODMIENNE WIZJE

Udać się nie mogło ze względu na to, że wedle fundamentalnych zasad systemu, którego wyznawcą był "Wiesław", Kościół mógł wegetować jedynie w formie instytucji całkowicie podporządkowanej państwu, pozbawionej autonomii i wyrugowanej ze sfery publicznej. Z takim kształtem obecności Kościoła jak w Czechosłowacji, na Węgrzech czy w NRD Gomułka zapewne by się pogodził. Dla prymasa było to nie do przyjęcia. Gwarancję realizacji misji Kościoła widział on w jego autonomii i głębokim zakorzenieniu wśród ludu. Walczył o to, wdrażając po 1956 r. "Wielką Nowennę", program przygotowań do obchodów milenijnych. Istota sporu między nimi leżała również w sposobie postrzegania świata. Obaj byli na swój sposób religijni, choć w przypadku Gomułki była to rzecz jasna religia pozbawiona Boga, oparta na dogmatach marksizmu leninizmu. "Gomułka na pewno jest apostołem swej idei", zanotował prymas po spotkaniu 9 stycznia 1958 r. Prymas postrzegał Polskę, jej przeszłość i teraźniejszość w perspektywie nadprzyrodzonej, kierował się "teologią narodu", zakładającą, że człowiek realizuje swe życiowe zadania nie tylko jako jednostka, ale również jako członek narodowej wspólnoty. Naród był dla niego bytem, który funkcjonuje jako niezbędny element Bożego planu zbawienia. Prymas i sekretarz byli patriotami, obaj mieli religijną mentalność, ale ich rozumienie patriotyzmu i religijności były całkowicie odmienne.

Mało kto wie, że czterokrotnie spotkali się osobiści na wielogodzinnych rozmowach, które ciągnęły się nieraz długo w noc. Znamy stenogramy z tych rozmów, są to dokumenty niezwykle ciekawe, niekiedy zaskakujące, zdarzały się w nich momenty dramatyczne, gdy obaj przemawiali podniesionymi głosami. "Ja nie będę się z panem kłócił na temat, czy pan Polskę bardziej kocha, czy ja ją bardziej kocham. Ja się z panem godzę, że pan ją lepiej kocha, ale proszę nie odmawiać tego, że i ja ją kocham" - mówił prymas do Gomułki, broniąc się przed zarzutem szkodzenia polskiej racji stanu. "Proszę pana, ja nie występuję przeciwko partii, nie występuję przeciwko sekretarzowi, nie występuję przeciwko rządowi, ale jak mnie w gębę biją, to się też muszę bronić" - odpowiadał na jego ataki. Spór o zasady ustępował jednak niekiedy miejsca targom o konkretne przejawy sporu państwa i Kościoła. Niektórzy mogą się zgorszyć, śledząc targi np. o przyszłość wyjątkowo przez władze znienawidzonego biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka. Wyszyński tłumaczy Gomułce, że chce wysłać niepokornego hierarchę do Rzymu, "żeby nie wrócił", i prosi o dyskrecję, "bo przecież ja o tym nie mogę mówić, to są rzeczy delikatne". Obrońca zasad i pragmatyczny polityk dążący do osiągnięcia tego, co realne, splatały się w nim w sposób trudny do rozdzielenia.

Obaj uważali, że mają prawo wypowiadać się w imieniu narodu, obaj sądzili, że winni mieć monopol na rząd dusz. Mieli podobne charaktery, zdecydowane, twarde, nieskłonne do kompromisu. Gdy podjęli decyzję, nie tolerowali żadnej dyskusji. Obu cechował daleko idący purytanizm obyczajowy. Jednak prymas działał i myślał w perspektywie tysiąca lat dziejów Polski i dwu tysięcy lat istnienia chrześcijaństwa, sekretarz zaś próbował narzucić rodakom wizję opartą na obcej im idei, pozbawioną zakorzenienia w dziejach i tradycji narodu. Rezultat ich sporu był przesądzony.

za: P. Stachowiak, Krótkotrwały sojusz, w: Przewodnik Katolicki nr 42/2017, s. 52-54.