Tak jak trudno było znaleźć pierwszy element historii o uwięzieniu prymasa Wyszyńskiego, tak i początek końca tej historii znaleźć niełatwo.
Uznajmy, że historia zwolnienia kardynała z Komańczy zaczyna się 26 sierpnia 1956 r. na Jasnej Górze. To wtedy złożone zostały napisane przez niego w więzieniu Jasnogórskie Śluby Narodu. Na pustym fotelu prymasa leżały biało-czerwone kwiaty.
Gomułka się bał
Śluby były iskrą, wyzwalającą w ludziach ogromną siłę. Zobaczyli się razem, razem się modlili. Razem coraz głośniej domagali się uwolnienia prymasa. Komunistyczna władza, rozdarta wewnętrznymi konfliktami, nie miała siły, żeby zdecydowanie przeciwstawić się żądaniom ludzi. Gdy podczas wielotysięcznego wiecu w Warszawie 2 października tłum zaczął skandować "Wyszyński do Biura Politycznego, rozdrażniony I sekretarz KC Wiesław Gomułka opuścił trybunę na placu Defilad. Czy to mogło wpłynąć na jego decyzję? Wytrawny polityk nie kieruje się emocjami. Gomułka zapewne nie zareagowałby na okrzyki, gdyby nie to, co dzień wcześniej wydarzyło się na Węgrzech. Tam społeczny protest przeciwko reżimowi Erno Gero przerodził się w antykomunistyczne powstanie.
Gero próbował nad nim zapanować, ale ostatecznie musiał uciekać do Związku Radzieckiego. Do walki z powstańcami stanęła Armia Radziecka. Nic dziwnego, że Gomułka się bał. Zależało mu na tym, żeby obniżyć poziom napięcia społecznego, uniknąć użycia siły, a jednocześnie samemu utrzymać pozycję nowoczesnego, reformatorskiego przywódcy.
Gero próbował nad nim zapanować, ale ostatecznie musiał uciekać do Związku Radzieckiego. Do walki z powstańcami stanęła Armia Radziecka. Nic dziwnego, że Gomułka się bał. Zależało mu na tym, żeby obniżyć poziom napięcia społecznego, uniknąć użycia siły, a jednocześnie samemu utrzymać pozycję nowoczesnego, reformatorskiego przywódcy.
Kościół jako taki towarzysza Wiesława nie interesował. Nie interesowały go prawdziwe relacje z Kościołem, nie widział w nim partnera. Ale rozumiał, że może wykorzystać Kościół jako miejsce, które stanie się wentylem bezpieczeństwa. Postanowił iść na rękę Kościołowi w tych kwestiach, które sprawią, że ludzie otrzymają złudzenie odzyskiwania wolności. Najważniejsza i najpilniejsza była oczywiście kwestia uwolnienia prymasa - dopóki pozostawał internowany, nawet najbardziej naiwny człowiek nie był w stanie uwierzyć w dobra wolę komunistycznej władzy.
Moim obowiązkiem jest wracać
26 października do Komańczy pojechali dwaj bliscy współpracownicy Gomułki: poseł Władysław Bieńkowski i wiceminister sprawiedliwości Zenon Kliszka. Ich zadaniem było wybadać nastawienie prymasa do władzy. W klasztorze Nazaretanek pojawili się o 9 rano i przez dwie godziny rozmawiali z kard. Wyszyńskim. Powiedzieli mu, że Gomułka opowiada się za tym, by prymas jak najszybciej wrócił do Warszawy. "Jestem tego zdania od trzech lat, że miejsce prymasa polski jest w Warszawie" - odpowiedział.
Prymas był świadomy zarówno sytuacji w Polsce, jak i kontekstu węgierskiego. Wiedział, że od niego zależy, co dalej stanie się z Polską. Rozumiał, że dzięki jego zwolnieniu władza chce się legitymizować i umocnić swoją pozycję. Zgoda na to, by Gomułka wykorzystał jego zwolnienie dla celów propagandowych, mogła ściągnąć na niego krytykę i oskarżenia, że idzie na ustępstwa wobec władz. Polacy lepiej rozumieli konteksty wydarzeń, ale niuanse polityki wschodniej dla Stolicy Apostolskiej były mniej czytelne. Prymas ryzykował. Mimo to zdecydował się poprzeć Gomułkę, oczywiście na tyle, na ile było to możliwe. Z tym równoznaczne było jego odzyskanie wolności, ale również uspokojenie tlącego się potężnego buntu społecznego. "Przyjechali prosić, bym zechciał wrócić do Warszawy. Sytuacja bowiem jest groźna. Tylko powrót może tę sytuację uratować" - mówił s. Stanisławie Niemeczek, nazaretance w Komańczy. "Pojedzie ojciec?" - pytała. "Moim obowiązkiem jest wracać" - odpowiedział.
Mniejsze zło
Czy decyzja, którą podjął, była dobra? Czasem człowiek staje w obliczu wyboru mniejszego zła. To zdecydowanie było tym mniejszym. Wyszyński mając do wyboru poparcie dla Gomułki i umocnienie jego władzy lub wybuch społeczny, wkroczenie radzieckich wojsk i rozlew krwi Polaków, wybrał to pierwsze. Ale nie przypadkiem był przecież również wytrawnym politykiem. Postawiony w sytuacji poparcia dla władzy, jednocześnie starał się uzyskać jak najwięcej korzyści dla Kościoła, by maksymalnie wzmocnić jego pozycję. Już w pierwszej rozmowie z Kliszką i Bieńkowskim postawił swoje warunki. Pierwszym z nich było zniesienie dekretu o obsadzaniu duchownych stanowisk kościelnych: prymas chciał odebrać tę władzę, którą rządzący sobie uzurpowali. Gomułka zgodził się na reaktywowanie Komisji Mieszanej, która na nowo miała opracować tę kwestię. Drugim warunkiem postawionym przez prymasa i według niego niezbędnym dla uspokojenia nastrojów społecznych było przywrócenie na stanowiska biskupów Stanisława Adamskiego i Czesława Kaczmarka oraz sufraganów gnieźnieńskich. Trzecim - usunięcie z Katowic i Wrocławia osadzonych tam przez władzę świecką ordynariuszy Pana Piskorza i Kazimierza Lagosza. Czwartym wreszcie warunkiem było przywrócenie w pełni niezależnej prasy katolickiej. Władza zobowiązała się również, że nie będzie utrudniać katolikom praktyk religijnych, że działać będzie mógł Katolicki Uniwersytet Lubelski, że Kościół będzie mógł opiekować się chorymi w państwowych szpitalach, prowadzić działalność charytatywną, że będzie mógł organizować pielgrzymki i procesje.
Jeden duch
O wynikach rozmów wysłannicy Gomułki poinformowali szefa telefonicznie. Ten zgodził się na postawione przez Wyszyńskiego warunki. Jeszcze tego samego dnia, 26 października, Biuro Polityczne przyjęło uchwałę o powrocie prymasa na poprzednie stanowisko.
Pozornie niezależnie od tego, co prymas ustalił w rozmowie z Bieńkowskim i Kliszką, 27 października bp Choromański i bp Klepacz w imieniu Episkopatu wysłali do Gomułki list, w którym dopominali się likwidacji dekretu o obsadzaniu stanowisk kościelnych, przywrócenia lekcji religii w szkole, przywrócenia usuniętych biskupów, uwolnienia z internowania prymasa, wypuszczenia z więzienia i obozów pracy księży i sióstr zakonnych. Zbieżność żądań zapewne nie była przypadkowa i biskupi ustalili je zapewne wcześniej, jeszcze w Komańczy.
28 października rano Wyszyński wyjechał z Komańczy w stronę Warszawy. Władzom zależało, żeby nie jechał bezpośrednio na Jasną Górę, by jego powrót nie przerodził się w manifestację - ostatecznie udało mu się dotrzeć dopiero 2 listopada. 28 października wieczorem błogosławił wiernych z balkonu pałacu prymasowskiego na Miodowej w Warszawie. Kilka dni później na Jasnej Górze mówił: "Jeśli do tego, co zrobiliście na waszym posterunku, dorzucimy nasz dorobek - trzylecie trudu i cierpienia - który ze sobą przywozimy, to myślę, ze będzie on również miał wartość w obliczu Boga, dla triumfu Matki naszej. Bo w Kościele Bożym tak bywa, że jedni pracują na ambonach, i przy ołtarzu, inni na kolanach, inni w konfesjonale, jeszcze inni w więzieniach - a wszystko czyni jeden i ten sam Duch Boży. Kościół jest budową społeczną, a owoce jego pracy są w duszach".
za: Monika Białkowska, Prymas wolny!, za: Przewodnik Katolicki nr 42/2017, s. 6-7.