Mam 11 lat, jest upalne popołudnie. Ciocia zwolniła się wcześniej z pracy, od dawna zapowiadała, że zabierze mnie na „specjalną uroczystość”, bo „każdy Polak tam powinien być”. Jesteśmy więc obie na placu Zamkowym króla Zygmunta, w gęstym tłumie. Jestem mała, nic nie widzę zza pleców ludzi, jedynie kolumnę i dalekie zwieńczenie dachu katedry św. Jana. Duszno. Bolą nogi od tego stania. Godzina, może już dwie…
Ciocia mocno trzyma mnie za rękę, więc staram się nie kręcić i coś zapamiętać ze słów płynących z głośników. Mówi On, Prymas. Nie pamiętam Jego słów, tyle już lat minęło, ale do dziś została we mnie siłą miejsca i wyjątkowa moc Jego głosu. Moc głosu Człowieka, który wie tak wiele, który naucza ten tłum. Zapamiętałam też na resztę życia gorejący wzrok mojej cioci, wpatrzonej bez ruchu w głośnik, wychwytującej w uwielbieniu każde słowo, jakby chciała je zapisać w swoim sercu i pamięci. Pamiętam też cioci łzy, płynące po policzkach, gdy zaczęto śpiewać pieśń „Boże, coś Polskę”. I szloch ludzi… I przerażenie w ich oczach, niepojęte wtedy dla mnie, jakby bali się, że za ten ich śpiew mogą zostać rozstrzelani!
Potem już nigdy nie słyszałam Prymasa. Dopiero rok temu, z radiowych nagrań, z archiwum. Ta scena z placu Zamkowego w Warszawie sprzed ponad 40 lat nagle wróciła do mnie z całą mocą. Oto ja, ta 11-letnia warszawianka wytrwale stojąca na obolałych nożynach w wielkim tłumie, mam teraz możliwość realizować dokumentalny, godzinny film poświęcony postaci Ojca, Prymasa Stefana Wyszyńskiego.
Pisząc scenariusz, oczywiście starałam się przeczytać wszystko, co drukiem jest dostępne w bibliotekach w kraju. Przejrzałam wszystkie dokumentalne filmy o Nim nagrane już wcześniej. Ten film miał być jednak wręcz „sensacyjny”, bo nakręcony w oparciu o dokumenty nigdy dotąd niepublikowane – teczki UB i SB gromadzone przez te służby od zakończenia II wojny światowej.
Instytut Pamięci Narodowej podjął na rzecz mego filmu specjalną, wyjątkową kwerendę.
Przydzielono mi historyka, archiwistów, opiekunem całości był dyrektor Biura Edukacji Publicznej dr hab. Jan Żaryn. Czułam się więc – jako nie historyk – zupełnie bezpiecznie. Zaczęła mnie ogarniać nawet jakaś pewnego rodzaju zawodowa próżność, ot, co to takiego, te trochę teczek, wystarczy sfilmować kilkadziesiąt szokujących dokumentów… i tłumy widzów zapewnione.
Chcieli wiedzieć wszystko
Wrzesień 2007 roku. Zaczynam lekturę teczek Prymasa Tysiąclecia w czytelni IPN przy ul. Towarowej w Warszawie. Pierwsze przerażenie: teczek są setki! Wielkie pudła pełne donosów na Niego! Na stole – już przygotowane – pierwsze opasłe tomy. Pożółkłe, nigdy niedotykane przez „zwykłego obywatela”. Otwieram tom. To uczucie, że dotykam kartek po ubeckich paluchach. Odraza… I znowu wstrząs: w teczce jest… praca magisterska o Prymasie Wyszyńskim, gruby tom w różowej oprawie, z nadrukiem „Ministerstwo Spraw Wewnętrznych”, autor – porucznik Waldemar Chmielewski! Sprawdzam daty. I znowu wstrząs – tytuł magistra otrzymał Chmielewski we wrześniu 1984 r., a w październiku 1984 r. uczestniczył w morderstwie na księdzu Jerzym Popiełuszce…
Zawartość pracy – spisane kazania Prymasa, nagrywane wcześniej przez innych ubeków, z opracowanym życiorysem ks. kard. Wyszyńskiego i zjadliwymi cytatami z komentarzy czy to z KC PZPR, czy to z „Trybuny Ludu”. „Magister”…
Na kolejne teczki patrzyłam z przerażeniem, jak ja dam sobie radę, jak zdołam przygotować na ich podstawie jakiekolwiek informacje nieumniejszające godności Kardynała? Jak cytować w filmie te donosy i obłudne raporty? Byłam bliska rezygnacji z filmu. Tak bardzo bałam się, że mogę wyrządzić jakąś krzywdę dobremu imieniu Prymasa. Zdecydowałam się przeczytać wszystkie teczki, każdą kartkę, by zbudować swój własny pogląd, by móc odpowiedzialnie jedne eliminować z filmu, a drugie koniecznie wyjaśnić widzom, by ich przygotować nawet na najgorsze. Tego „najgorszego” była niemal już pewna – że przecież w takiej ilości donosów „oni” musieli na czymś Prymasa złapać, na jakiejś słabostce, na jakimś błędzie. Teraz moja rola – uprzedzić, złagodzić, obronić Go, na ile mi się uda.
Na okładkach tych wszystkich teczek – napis czarnym atramentem: „Kryptonim Prorok”. To teczki operacyjne. Albo „materiały biura ds. Prorok”, czyli – mieli specjalne biuro, zatrudniali specjalnych oficerów (mój Boże, jakże można o nich tka mówić godnie?!), wręcz sztab ludzi, do śledzenia Prymasa Polski. W pewnych okresach niemal 60 esbeków jednocześnie inwigilowało Kardynała Wyszyńskiego. Ileż na to wydano pieniędzy z naszej pracy, z naszych pensji, z emerytur, i rent. Nigdy tego już nikt nam nie zwróci, nie wyrówna krzywd tysiącom ubogich Polaków, z małymi rentami, których ograbiano w ten sposób, szkalując ich świętość, niszcząc przez ponad pół wieku prawo do wiary, prawo do autorytetów narodowych.
Są też teczki o kryptonimie „Cyrk” Tysiące donosów dotyczących najbliższych współpracowników Prymasa, Jego przyjaciół, wszystkich, nawet najdalszych członków rodziny czy też hierarchów – kuria, Episkopat…
Celem tych działań „operacyjnych” było gromadzenie wszelkich informacji o osobie Prymasa, o Jego każdym planie, ruchu, spotkaniu, zbierano tam wszelkie listy wysyłane z biura i sekretariatu, i wszelkie listy tam przychodzące! Zdawałoby się, że nic się nie mogło ukryć. I tak w rzeczywistości było – Prymas Wyszyński przeżył życie pod całkowitą obserwacją służb, nie pod polską ochroną, ale pod kontrolą w każdym mgnieniu życia, pod kontrolą demonów na służbie Moskwy.
Zapisywano rozmowy nawet w prywatnym pokoju czy w sypialni! Bo – może jednak Prymas popełni błąd, okaże jakąś słabość i będzie można tym Go zniszczyć w oczach całego Narodu. Oni, esbecy, na to liczyli.
Bez lęku opierał się złu
Przebijałam się trzy miesiące przez te setki tysięcy stron, te „raporty demonów” – tak o nich zaczęłam myśleć, gdy w moich rękach znalazły się odbitki recept i analiz lekarskich wykonanych już ciężko choremu Ojcu – każdy detal Jego choroby zapisany przez esbeków. Moje napięcie rosło z każdym kolejnym tomem, aż nagle zaczął spływać niezwykły spokój, nagle to „szpiegowanie” zaczęło się przeradzać w… cudowną nowinę! Wręcz z radością biegłam do czytelni IPN każdego kolejnego ranka. Tak! Bo te teczki zaczęły się składać w wyrafinowany dowód, w zapis świętości Prymasa Wyszyńskiego! Dokumenty te potwierdzają każdym zdaniem, słowem, załączonym dowodem, że to, co czyste – dostawało szczególnego blasku; mądrość, roztropność, odwaga, niezłomność pozostawały nienaruszone. Żadna akcja operacyjna SB wokół Prymasa nie spowodowała najmniejszego uszczerbku na Jego osobie, żaden misterny plan tych demonów zła nie rzucił cienia na tego świętego Polaka.
Byli TW, czyli tajni współpracownicy, nawet wśród najbliższego otoczenia Prymasa. Jeden z nich, ksiądz, szykanowany i wyniszczony doprowadzeniem do choroby psychicznej bliskiej osoby, przyznał się Prymasowi do swej zdrady. Ojciec – rozgrzeszył! I w absolutnej tajemnicy aprobował wspieranie tej chorej osoby, udzielanie jej pomocy w leczeniu.
Po lekturze teczek z grozą odkryłam, że wokół Prymasa MSW i tajne służby prowadziły… szkolenia, trening, a potem selekcjonowały najbardziej oddanych tym działaniom, nienawidzących wiary i Boga funkcjonariuszy, których gromadzono w nowo tworzonym zespole do zadań specjalnych – Grupie „D”. Można się domyślać, że do planowanych wkrótce morderstw na księżach. Pojawiają się nazwiska: Chmielewski, Płatek, Pietruszka, Pękala… Za prowadzeniem inwigilacji Prymasa i Jego bliskich byli szybko awansowani, nagradzani.
I jeszcze – akcja „Kryptonim – Kir 81” . To obstawianie wszelkich uczestników pogrzebu Prymasa w 1981 roku. Gdy tylko zmarł, w tej samem minucie esbek pisał donos, jacy goście i gdzie będą spać, kto i gdzie otrzyma miejsce w katedrze w czasie uroczystości pogrzebowych. I dodaje: „Testamentu Proroka jeszcze nie znam”. Podpisano: „TW Ludny”. Było to w kilka chwil po śmierci Ojca. Wprost z Jego pokoju!
Uroczystości pogrzebowe „obstawiał ppłk Adam Pietruszka. Ten sam, który uczestniczył w zbrodni na ks. Jerzym Popiełuszce. W orszaku pogrzebowym, już na placu Zwycięstwa (dziś Piłsudskiego) na licznych zdjęciach SB pojawia się nowa twarz – młody działacz partyjny Aleksander Kwaśniewski…
Mój Prymas – poznałam Go jak nikt w Polsce, to heroiczny Ojciec, dzielny, niezłomny, niezachwiany, bez lęku. Żywy dowód na zwycięstwo prawdy. Gdy nie mamy nic na sumieniu, możemy niczego nie ukrywać i niczego nie znajdą nawet demony. Ojciec, który na rzesze donosicieli i kapusiów miał jedną receptę: wierność Bogu, Ojczyźnie i samemu sobie.
Wartość lustracji jawi się właśnie w tej prawdzie – diament po wydobyciu nawet z błotnistej gleby pozostaje przejrzysty. A jego światło rozświetli mroki nawet esbeckiej ciemności.
Nasz Dziennik, czwartek 5 lutego 2009 r., s. 18
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz