Wspomnienia: Prof. dr Zdzisław Łapiński - Lekarz warszawski.

Człowiek, którego czas nigdy nie oddali

Jestem wzruszony, że w kościele Zbawiciela, który odwiedzam od 56 lat, bo wtedy przyjechałem na studia lekarskie w Uniwersytecie Warszawskim, mogę przemawiać. Proszę Państwa, zawsze w zdarzenia ludzkie wkracza los. Mnie los niespodziewanie połączył z Księdzem Kardynałem Prymasem. Stało się lo w 1977 roku.

Zostałem zaproszony na Miodową na konsylium. Po zbadaniu ustaliliśmy, że konieczna jest operacja. Ja już wiedziałem, że będę musiał ją wykonać. Od początku czułem, że spotykam si§ z Człowiekiem, który jest wielkim przewodnikiem Kościoła w Polsce, nauczycielem narodu, sławnym nie tylko w Ojczyźnie, ale znanym na całym świecie. Mając laką świadomość wiedziałem, że los na moje barki włożył wielką odpowiedzial­ność. Wprawdzie każdy człowiek jest takim samym pacjentem i zdrowie dla każdego jest równie ważne, jednak osobowość tego Pacjenta mogła wywoływać — nawet w mocnym człowieku — dużo emocji.

O dziwo. Pierwsze spotkanie było bardzo przyjemne. Okazało się, że Ksiądz Prymas jest człowiekiem bezpośrednim, przyjaznym, łatwo nawiązującym kontakt. Bardzo zżyłem się z nim przez ostatnie cztery lata jego życia, ponieważ byłem w tym okresie odpowiedzialny za jego leczenie — operowałem, kierowałem leczeniem zwołując konsylium, kiedy było to potrzebne. Sposób bycia Księdza Prymasa był niesłychanie prosty, niekrępujący, nie odsuwający nikogo na dystans. Bardzo serdecznie umiał z każdym rozmawiać.

Tematy rozmów były różne. Ksiądz Prymas był znawcą filozofii, począwszy od filozofii pogańskiej, chrześcijańskiej, marksistowskiej itd. Skończył studia socjologiczne, był znawcą problemów społecznych. Łatwo przerzucał się z tematu na temat, prowadząc rozmowę w niesłychanie barwny i uspokajający sposób, bez żadnego zadrażniania. To jest bardzo ważne. To jesl niezwykła umiejętność mówiąca o kolosalnym wyrobieniu naukowym, społecznym, świadcząca o wielkim duchu człowieka.

Kiedyś w rozmowie na Miodowej opowiadał mi jak został zaproszony przez pierwszego sekretarza Gomułkę na rozmowę. Chciał on pewnych wyjaśnień co do kazań Księdza Prymasa, jakoby były nie lojalne. Był to jakiś zimowy miesiąc, siedzieli przy olwartym oknie. Pierwszy Sekretarz miał przed sobą rozmaite akta i między innymi teksty kazań. Stawiał zarzuty. Ksiądz Prymas poprosił, aby Gomułka wskazał jakiś konkretny przykład zarzucanej nielojalności. Pierwszy Sekretarz zaczął nerwowo przerzucać leżącą przed nim górę pism, ale nie znalazł. W spotkaniu uczestniczył również Premier, który jadł kanapki, pił herbatę i nie odzywał się.


Ksiądz Prymas w każdej sytuacji umiał się znaleźć, a gdy chodzi o podstawy filozofii marksistowskiej powiedział sam, będąc bardzoskromnym człowiekiem, że może bez trudu stanąć do dyskusji z każdym,najbardziej uczonym marksistą. Doskonale znał „Kapitał" Marksa,pozycje, której wielu jego rozmówców nawet nie przeczytało. Po to, żebyumieć tak się obracać w świecie, w różnych układach społecznych, jak to czynił Ksiądz Prymas, wiadoma rzecz, że trzeba mieć ogromną,wszechstronną wiedzę.

Były to bardzo ciekawe rozmowy, gdy niejednokrotnie ukazywał nam te wszystkie niuanse filozofii i dialektyki marksistowskiej.

Ksiądz Prymas niesłychanie dbał o godność człowieka. Uważał, że pomimo trudnych warunków ekonomicznych, stanie godzinami w kolejkach jest poniżaniem godności zarówno robotnika, jak i pracownika umysłowego. Opowiadał, jak kiedyś wracając do Warszawy, zatrzymał się przy sklepie mięsnym. Podszedł do ludzi stojących w kolejce. Część z nich poznała, kim jest, cześć nie. Niektórzy pytali: Czy ksiądz też chce stanąć w kolejce? Coś kupić? Wtedy Ksiądz Prymas powiedział: Nie. Ja chciałem was tylko pocieszyć — chociaż teraz jest wam trudno, to wszystko kiedyś się skończy pomyślnie dla was.

Ksiądz Prymas nie uznawał dzielonej na różne kategorie moralności. Uważał, że jest tylko jedna moralność wrodzona naturalna, pochodząca od Boga. Innych właściwie nie ma. W rozmowach z nami często podkreślał, że praca uświęca człowieka.

Był wzorem pracy i zdyscyplinowania. Ile razy musieliśmy prosić Księdza Kardynała, żeby coś niecoś ze swoich planów —- obciążających go strasznie—wykreślił, zawsze uważał, że musi pracować bez względu na lo, jak to się odbija na jego zdrowiu. A było coraz gorzej.

Następne spostrzeżenie — lo szacunek Księdza Prymasa dla prawdy. Opowiadał mi, jak w dniu przed aresztowaniem odwiedził go pewien wysoki działacz społeczny, który mienił się katolikiem, ale rozmowa nie kleiła się. Ksiądz Prymas mówi: „Zauważyłem, że on nie jest szczery, bo patrzył w bok, zamiast patrzeć mi w oczy. Prawda zawsze patrzy w oczy. I oczekiwał ode mnie — opowiadał dalej Ksiądz Prymas — że ja wiedząc, iż grozi mi aresztowanie, poproszę go, aby wstawił się za mną.
Czekał na to, ale nie doczekał się. To byłoby poniżej mojej godności".Tak zakończył Ksiądz Prymas. I tu znów bardzo uczciwa ocena człowieka nie według zewnętrznych kryteriów podziału na złych

i dobrych. Niejednokrotnie ci, którzy na co dzień uważali się za katolików i to praktykujących, nie przynosili pomocy Kościołowi w ciężkich sytuacjach. Ksiądz Prymas wiedział, że to jest nieszczerość, bo „modli się pod figurą, ale diabła ma za skórą". Nie dawał się wprowadzić w błąd przez takie postępowanie.

Dowody szczerego patriotyzmu i głębokiego umiłowania narodu dawał Ksiądz Prymas swoim postępowaniem przez całe lata na najwyższym stanowisku zajmowanym w Kościele. Wszystko, co czynił, nacechowane było autentyzmem.

Przypomina mi się pobyt z Księdzem Prymasem w Rzymie. To był koniec listopada, początek grudnia. Akurat była piękna jesień, ciepło, śliczne słoneczne dni. Pojechaliśmy kiedyś do Ogrodów Watykańskich. Ksiądz Prymas znał je doskonale, a ja nie. Spacerując doszliśmy do okrągłej wieży. Tam bardzo lubił pracować papież Jan XXIII. Podczas tego uroczystego spaceru Ksiądz Prymas opowiadał mi, jak kiedyś chodząc tymi alejkami spotkał staruszka, prymasa węgierskiego, kardynała Mindszentego, który — jak państwo pamiętacie z historii — zamknął się w czasie rozruchów na Węgrzech w ambasadzie amerykańskiej, która potem przekazała go za jego zgodą do Watykanu, gdzie był gościem Papieża, aż do śmierci. „Spotkałem kardynała węgierskiego — mówił Ksiądz Prymas — a ten w pewnym momencie przystanął i pyta mnie: «Eminencjo! Czy Eminencja tak samo by postąpił w tych ciężkich chwilach dla mnie w 1956 roku i później? Czy Eminencja postąpiłby tak jak ja?» Ksiądz Prymas Wyszyński wspominając to spotkanie zwrócił się do mnie i mówi: „Proszę sobie wyobrazić: Staruszek! Żal mi go było. Ale ja nie umiem mówić nieprawdy. Musiałem mu zadać ten ból i powiedziałem: Nie, Eminencjo! Ja bym został ze swoim narodem". To był patriotyzm Księdza Prymasa. To tylko jeden z takich momentów.

A teraz skromność. Ba! Nawet pokora. Zawsze Ksiądz Prymas był niesłychanie gościnny, uprzejmy, zabawiający rozmową w sytuacjach pozalekarskich. W 1981 — to znaczy w rok śmierci Kardynała — w marcu przyszła ciężka nieuleczalana choroba. Właściwie wtedy byłem u niego co dzień razem z konsylium. Trzeba było wtedy zasięgać opinii różnych specjalistów. Był to przecież starszy człowiek. Chciałem, żeby miał jak najlepszą opiekę.

Kiedyś, gdy Ksiądz Prymas czuł się nieźle, wszedłem do jego gabinetu. Położył się do badania na swoim tapczanie. Ja podszedłem, usiadłem przy nim. O czymś zaczęliśmy mówić. Ksiądz Prymas przerywa i mówi: „Bracie, jak ja ci się odwdzięczę za to, co dla mnie robisz?" Chwycił mnie za rękę i pocałował. Natychmast zrobiłem to samo. To przecież był gest nie tylko skromności, ale pokory. Wielkiej, głębokiej... Ksiądz Prymas mógł uczynić to z wdzęczności. Za co? Przecież to było moim obowiązkiem, zaszczytnym dla mnie. Spotykało to mnie drugi raz w życiu. Pierwszy raz zdarzyło mi się to, gdy byłem w Anglii. Krótko Państwu to opowiem. Znajomi prosili mnie, żebym zbadał Polaka, który jest tam od czasów wojny. Był bosmanem na polskim okręcie. W Anglii był operowany. Nie był zadowolony z tej operacji. A w ogóle wszystko mu w Anglii nie dogadzało, mimo że był tam już kilkadziesiąt lat. Zapytał mnie, czy może przyjechać do mnie, do kliniki w Warszawie. Powiedziałem, że bardzo proszę, tylko chciałbym mieć trochę danych z tamtej kliniki. Po przylocie do Warszawy zadzwonił do mnie. Oczywiście choroba była nieuleczalna, dlatego i po tej operacji źle się czuł. On o tym wiedział. Kiedy pewnego dnia było już coraz gorzej — bo choroba postępowała bardzo szybko—usiadłem przy nim na łóżku, on chwycił mnie za rękę, pocałował i powiedział: „Jestem Panu głęboko wdzięczny, że mogę umierać w Polsce". Czytałem o podobnych faktach wiele razy w poezji, w literaturze, ale pierwszy raz widziałem człowieka, który śmiertelnie chory przyjechał do kraju, aby tu umrzeć. Był wdzięczny, że oddychał tym samym powietrzem, że mógł się porozumieć tym samym językiem, że czuł zapach drzew ojczystych, inny aniżeli w Anglii.

Ksiądz Prymas jeszcze inaczej okazał rni swoją życzliwość—osobiście złożył mi wizytę w moim domu. Wiedziałem, że jest to sytuacja wyjątkowa. Przybył razem z księdzem prałatem Bronisławem Piaseckim. Był to dla mnie i dla mojej rodziny zaszczyt ogromny.

Co chciałbym jeszcze pokreślić — to dobroć serca Księdza Kardynała. Miałem pewne zmartwienie rodzinne, o którym się dowiedział. Było to zmartwienie bardzo poważne. Chodziło o najdroższą mi w życiu osobę, właśnie dlatego, że była chora. Ksiądz Kardynał dowiedział się o tym. Zaczął się modlić, odprawiać Msze święte. Innych prosił o modlitwę. Może ktoś wierzyć czy nie. Ja jestem lekarzem, ale wiem, że dobroć ludzka, wspólna myśl, życzenie jest może ważniejsze niż lekarstwa, niż wszystko. Sprawa zakończyła się pomyślnie. Do dzisiaj jestem przekonany, że zawdzięczam to Prymasowi Polski, który tyle serca mi wtedy okazał.

Wzruszający był dla mnie zawsze kult Księdza Prymasa do Najświętrzej Maryi Panny, bo przecież my wszyscy wyrośliśmy w tradycji polskiej. I ja od dziecka, kiedy hasałem na bosaka po polach, spotykałem kapliczki przy drogach i na drzewach. Ileż ciepła szło ze spotkania tych znaków ściśle naszych, polskich, których nic nie może zniszczyć To jest Naród polski. Wiara łączy się z patriotyzmem. Dla mnie zawsze był czarujący i niemal poetycki ten szczery kult maryjny Księdza Prymasa.

I może jeszcze jeden przejaw skromności wielkiego Prymasa. Wiele miałem do czynienia z różnymi dostojnikami. Tam, gdy konieczna była jakaś poważniejsza operacja, oczywiście zaraz wyjazd za granicę. W przypadku Księdza Prymasa sprawa była jasna, ale przecież był to człowiek znany na całym świecie. Miał prawo sprowadzić konsylium z zagranicy do Warszawy albo pojechać do Instytutu w Rzymie. Porozumiałem się z kolegami i zaproponowałem to Księdzu Prymasowi. Powiedział: „Nie, mam zaufanie do was, moi drodzy". A więc znów niesłychana skromność, żeby, broń Boże, nie wydać na niego pieniędzy, bo przecież wiedział, że społeczeństwo pokrywałoby te wydatki.

Mija trzy lata od śmierci Księdza Kardynała. To wszytko się przyobleka w jakąś mgiełkę, która przysłania jego osobowość i jak gdyby nieco oddala. Moim zdaniem ona tylko łagodzi linie zarysu jego charakteru, ale nigdy go nie oddala i nie oddali. I po to jest nasze dzisiejsze spotkanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz