Wspomnienia: Marek Kośmicki - Lekarz warszawski

Coraz bliżej Prymasa

Należę do pokolenia, które wzrastało i dojrzewało za czasów prymasowstwa kardynała Stefana Wyszyńskiego.

O nim, o jego wielkich kazaniach czy listach pasterskich, mówiło się często w naszym domu. Mój ojciec, ilekroć przychodziły momenty kryzysowe, kolejne ostre zakręty w życiu naszego społeczeństwa, bardzo poważnie brał pod uwagę i niemal że utożsamiał się ze stanowiskiem Prymasa — niepisanego monarchy kraju. Miał niemal kult dla jego Osoby. W takiej atmosferze wzrastałem.

W latach studenckich miałem możność bliższego kontaktu z Księdzem Prymasem. Były to czasy, kiedy Kościołowi nie żyło się w naszym kraju najłatwiej, ale Duszpasterstwo Akademickie, z którym się wówczas związałem, było bardzo aktywne. Podejmowaliśmy różne inicjatywy. Wśród nich spotkania z Księdzem Prymasem.

Z tych spotkań przypominam sobie szczególnie jedno, kiedy zebrani w gronie kilkudziesięciu studentów w zakrystii kościoła św. Anny mogliśmy zadawać Księdzu Kardynałowi pytania. Jedno z tych pytań wiązało się z zagadnieniem legalności przerywania ciąży w naszym kraju, i wówczas ktoś z nas zapytał Prymasa, czy widzi realną możliwość zmiany w tej sprawie. Kardynał Wyszyński nie odpowiedział wprost. Uświadomił nam natomiast, ile rozmów z najwyższymi przedstawicielami władzy państwowej przeprowadził, żeby do wprowadzenia ustawy nie dopuścić, a potem aby wprowadzoną ustawę unieważnić. Jego argumentacja zaczynała się od tego, że obrona życia nienarodzonego człowieka nie jest zagadnieniem religijnym. Jest to sprawa humanistycznego, nie tylko — humanitarnego czy religijnego podejścia do drugiego człowieka. W czasie jednego ze spotkań z przedstawicielem władz politycznych w odpowiedzi na tę argumentację najwyższy wówczas dostojnik państwowy zapytał Księdza Prymasa:

— A kto głównie, jeżeli nie praktykujący katolicy, przerywają ciążę w tym kraju?... Jeśli powtarza się to kilkaset tysięcy razy rok w rok?... Jeżeli przytłaczająca większość mieszkańców Polski to właśnie praktykujący katolicy?...

Prymas wówczas zamilkł i to swoje milczenie nam przekazał. Dzisiaj myślę, że chciał dać nam do zrozumienia, że samo istnienie ustawy jest wprawdzie sprawą ważną, ale może nie najważniejszą. Przecież można żyć tak, jak by tej ustawy nie było. Kto wie, może o tym właśnie myślał Prymas, kiedy zapanowało na sali milczenie po jego gorzkim oświadczeniu?

Skończyłem studia i zostałem lekarzem. Niezwykły splot okoliczności sprawił, że należałem do grona trzech lekarzy, którzy współpracując z konsylium profesorów pełnili stałe dyżury przy Księdzu Prymasie

w ostatnich tygodniach jego życia. Dało mi to możliwość bliskiego kontaktu i wielu osobistych rozmów...

Kiedy zostałem zaproszony do dyżurowania, Kardynał samodzielnie już nie wstawał z łóżka, ale umysł zachował jasny.

Unieruchomienie w pokoju powodowało, że pozostawaliśmy w kręgu wspomnień inspirowanych przez przedmioty z najbliższego otoczenia.

Na szafce przy łóżku chorego stała kopia twarzy Madonny Częstochowskiej. Spojrzenie na ten obraz przywoływało wspomnienia: Ksiądz Prymas mówił, jak żywy był kult maryjny w jego domu rodzinnym. Przywiązanie do Matki Bożej szło dwoma równoległymi torami — ku Jasnej Górze i Ostrej Bramie. Każdy z rodziców miał swoje ulubione sanktuarium. Tuż obok obrazu Matki Boskiej stała rodzinna fotografia. Spojrzenie na nią wyzwalało dramatyczne wspomnienie z najwcześniejszych lat dzieciństwa. „Pewnego razu — mówił Prymas — stałem na brzegu rzeki z matką, a na przeciwległym brzegu konni kozacy bili brutalnie bezbronną ludność. Tego dnia i przez kilka następnych nie mogłem zasnąć i wiele razy pytałem matkę: «Nie przyjdą» zapewniała i wtedy spokojnie zasypiałem".

Na ścianie wisiał obraz „Zdjęcie z Krzyża" zawieszony przez Kardynała na kilkanaście godzin przed aresztowaniem. O aresztowaniu i jego następstwach Prymas niewiele mówił. Doświadczałem prawdziwej jego troski o ludzi — pytał, czy domownicy i goście już spożyli posiłek.

Obserwowałem nieprzepartą chęć spojrzenia jeszcze raz z bliska na ogród, chociażby z wózka prowadzonego przez swojego kapelana, a potem choćby tylko przez okno. Żywo interesował się pogodą. Nawet wtedy, gdy jego stan był już krytyczny, myślał o zbliżających się zbiorach. Nasuwało mi to porównanie z gospodarzem z „Chłopów" Reymonta. Obraz umierającego Boryny stawał wyraźnie w ostatnich dniach życia Prymasa przed moimi oczami.

Na ścianie za łóżkiem — można było dostrzec małą reprodukcję „Uwolnienia Świętego Piotra" Rafaela. Patrzyłem na ten znaczący w tym miejscu symbol, kiedy już Prymas tracił nieodwracalnie przytomność, kiedy moja rola jako lekarza kończyła się...

Potem przyszły wielkie uroczystości pogrzebowe. Obserwowałem je tylko fragmentarycznie w telewizji. Miałem kolejny dyżur w klinice. Nagle wezwano mnie do reanimacji, trzeba było wracać do zwyczajnego życia...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz