Wspomnienia: (†) Ksiądz Andrzej Świętochowski — senior, kapłan diecezji warszawskiej

Kochałem tego człowieka

Osoba zmarłego Kardynała wywarła na moje życie ogromny wpływ. Urzekła mnie jego postawa — urzekła mnie jego wielkość i ojcostwo w stosunku do innych ludzi. Widziałem go zawsze w jakimś blasku, aureoli. Pogrzeb przeżywałem tak, jakbym żegnał kogoś z najbliższej rodziny, a jednocześnie osobę stanowiącą o epoce, odchodzącej od nas bezpowrotnie.
Na pogrzebie ciągle musiałem powstrzymywać się od łez.
Kiedy szedłem na spotkanie z Księdzem Prymasem z okazji opłatka, imienin czy jakiejś uroczystości kościelnej, uprzednio spowiadałem się, abym mógł śmiało patrzeć mu w oczy czy rozmawiać, jeśli mnie zagadnie. Ten jego wzrok oddziaływał przedziwnie. Wydawało mi się, że widzi moje wnętrze. Nawet troszkę się tego bałem. Był majestatyczny, ale po zetknięciu się bezpośrednim, po usłyszeniu jego głosu, pełnego ciepła, ustępował lęk. Ten człowiek mnie rozbrajał i napełniał dziecięcym oddaniem i szczęściem.
Przemówienia, jakie wygłaszał, były potem dostępne w maszynopisie lub w druku. Nabywałem je i czytałem rozważając. Poznałem jego sposób myślenia i mówienia. Czasami idąc na uroczystość kościelną, podczas której miał przemawiać Ksiądz Prymas, domyślałem się, co może dziś powiedzieć. Miałem oczywiście na uwadze liturgię dnia oraz wydarzenia w Kościele lub w Ojczyźnie. Przyznam, że często mnie zaskakiwał. Ogromnie interesowała mnie jego niekonwencjonalna, zawsze odkrywcza mowa, oryginalne sformułowania, sentencje. Mogłem słuchać i słuchać nie bacząc na uciekający czas, a nieraz mówił godzinę i dłużej. Czas mój się wtedy jakby zatrzymywał. Czekałem, kiedy będzie puenta, coś oryginalnego, niepowtarzalnego... i zawsze się doczekałem. Kochałem tego człowieka, podziwiałem go, byłem mu po synowsku oddany, mimo że jakby na odległość, bo przecież bliskich i częstych kontaktów z nim nie miałem.
A teraz przejdę do szczegółów. Zacznę od początku. Bliżej zacząłem interesować się Księdzem Prymasem będąc w Seminarium Duchownym Warszawskim na Krakowskim Przedmieściu. Wtedy przeżywałem jego aresztowanie. W seminarium było wielkie poruszenie. Ksiądz viceregens Szlenk biegał; stało się coś bardzo poważnego. Dowiedzieliśmy się, że Ksiądz Prymas został aresztowany. Bardzo to przeżyłem. Pewnego razu miałem sen, że w czasie wykładów Ksiądz Prymas przyszedł do nas kleryków i kazał wszystkim położyć się krzyżem. Usiłowałem położyć się między ławkami. Było mi bardzo niewygodnie i długo się męczyłem, aż wreszcie kazał nam wstać. Poszedłem potem z tym snem do ojca duchowego. Kazał mi się modlić za Księdza Prymasa.
Po aresztowaniu Księdza Prymasa słuchałem, co opowiadał o nim w czasie wykładów ksiądz Władysław Padacz. Czekaliśmy na te wiadomości, nasłuchiwaliśmy.
Potem przeżywałem, będąc jeszcze w seminarium, wypuszczenie Księdza Prymasa na wolność. Co za radość. Październik. Odwilż. Ksiądz rektor Władysław Miziołek polecił mi zrobić dekorację. Starałem się wyrazić w niej wszystkie łaski, jakie Ojczyzna otrzymała w tym czasie. Ksiądz Prymas przyszedł do kaplicy. Było wielu księży. Słyszałem, jak wtedy mówił z nutą przebaczenia, a jednocześnie ubolewania. „Non vos me elegistis, sed ego elegi vos".
Pamiętam oczywiście doskonale swoje święcenia kapłańskie. Najpierw była wizyta na Miodowej i rozmowa bardzo szczegółowa. Patrzył w pisma seminaryjne i pytał o moje trudności z tego okresu życia. Zakończył słowami: — Spotkamy się jutro przy ołtarzu...
Pamiętam słowa Księdza Prymasa z przemówienia w czasie tej uroczystości. Pamiętam też jego przemówienie w refektarzu, gdzie byłem z najbliższą rodziną. Był tam zupełnie inny, rozluźniony, żartował, był bardzo ojcowski. Żartował z księdza Sitkowskiego, że niby żuraw zapuszczał się dokładnie nad rytuałem, aby nas mógł dobrze i ważnie wyświęcić.
Mocno przeżywałem dziesięciolecie swego kapłaństwa. Urządziliśmy je w Laskach pod Warszawą. Poszliśmy zaprosić Księdza Prymasa. Przemawiając w imieniu kolegów wyraziłem mu cześć i podziękowanie za święcenia. Ksiądz Prymas, niestety, nie mógł do nas przybyć. Coś bardzo ważnego zdarzyło się w kraju. A na moje słowa, że możemy brać z niego przykład w kapłańskim życiu i pracy, odpowiedział:
— Nie trzeba mnie naśladować. Każdy człowiek ma wzór w Jezusie Chrystusie, od Boga ma pewien plan do spełnienia i powinien go wypełnić. Wówczas realizuje wolę Bożą. Każdy człowiek powinien być sobą i nie powinien naśladować nikogo...
Był ze mną ksiądz Król i ksiądz Kędziora. Bardzo nam się te słowa podobały. Jechaliśmy do Lasek i w drodze podziwialiśmy swego biskupa. Podziwialiśmy jego wielkość i mądrość. Mówiliśmy o jego twórczości, zwłaszcza o książce „Duch pracy ludzkiej".
Milenium. Ten okres przeżyłem najbardziej. Wszystkim uroczystościom przewodniczył Ksiądz Prymas. Byłem wówczas w parafii przy ul. Opaczewskiej w Warszawie. Brałem udział we wszystkich uroczystościach Milenium Stolicy. Widziałem bojówki, niby robotnicze. Słyszałem wrogie hasła wznoszone przeciwko Kardynałowi, kiedy biskupi procesjonalnie przechodzili z kościoła św. Anny do katedry. Bojówkarze stali wśród wiernego ludu, pili, palili papierosy. Zauważyłem, że mieli jakieś „szklane" oczy. Kiedy Ksiądz Prymas błogosławił wszystkim, jeden z tych panów głośno wykrzykiwał: „Prymas, precz od polityki!" — jego pobłogosławił oddzielnie. Miał wtedy nasz Ojciec twarz bardzo zbolałą, ale jednocześnie pełen był przeżyć z obchodzonych uroczystości milenijnych.
Przemawiał w katedrze. Jego głos „przeszywał". Nawoływał do przebaczenia, do miłości wobec niewierzących i złych ludzi. Były to dostojne, wiekopomne słowa. Na końcu, przy wyjściu, bojówki urządziły prowokację. Zatarasowały przejście i wyjście na zewnątrz. Biskupi wracali od ołtarza bocznym wyjściem. Wychodzili w stronę Rynku Starego Miasta. Potem bocznymi ulicami wracali do domu arcybiskupów warszawskich.
Wyszedłem i ja tą drogą. Stanęliśmy naprzeciw jednej z grup protestującej i śpiewaliśmy „Serdeczna Matko, zlituj się". Potem rozeszliśmy się w pokoju. Lud był świadomy chwili dziejowej, przejęty duchem przebaczenia i odpowiedzialności, nie dał się sprowokować.
Postawa Księdza Prymasa udzielała się nam wszystkim. Czuło się jego działanie. Gdy słuchałem go na drugi dzień, był opanowany, spokojny, a nawet żartował. To tylko mały obrazek Warszawy z 1966 roku. A wiemy przecież, że uroczystości milenijne trwały cały rok i objęły wszystkie diecezje i katedry. Wszędzie były antyuroczystości rządowe i szykany przeciwko Prymasowi. Znosił to wszystko mężnie, z pewnością dzięki modlitwie i świętości. To była łaska stanu. Dowiedziałem się potem, że przeżywał wszystko ogromnie.
Podziwiałem przez całe swoje kapłańskie życie moc jego słowa. Wspominam wizytację biskupią w Imielinie. Odsłaniano wtedy obraz Matki Bożej. Widziałem łzy w oczach Prymasa. Wizytacja ta wypadła wspaniale, po ojcowsku, z wielką kulturą. Potem w pięknym słońcu robiliśmy zdjęcia. Rozczuliłem się, bo wówczas przygarnął mnie ramieniem mocno do siebie i ucałował. Któż bowiem do tej pory ucałował księdza, po tylu latach pracy. Któż okazał serce ojcowskie? Tylko ten człowiek.
Można by mówić bardzo długo i bardzo wzniosie. Moje wspomnienia są krótkie, ale serdeczne i żarliwe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz