Od dnia 21 IV 1998 r. przebywałem na Oddziale Neurochirurgii Szpitala Wojewódzkiego w Elblągu, mając poddać się kolejnej operacji kręgosłupa, którą przeprowadzono w dniu 30 IV 1998 r., po czym znalazłem się na sali pooperacyjnej nr 7.
W dniu l V 1998 r. przywieziono na tę salę chorego z ciężkim urazem głowy po przeszło pięciogodzinnej operacji. Chory ten po ułożeniu na łóżku zaczął się rzucać i zrywać wszystkie pozakładane dreny i opatrunki, w związku z czym, wobec takiej reakcji, podano mu środki uspokajające i przy braku widocznej poprawy w zachowaniu przywiązano go za ręce do brzegów łóżka.
Następnego dnia (2 V 1998 r.) ja zostałem przeniesiony na normalną salę, czekając na zagojenie się ran i zdjęcie szwów przed wyjściem ze szpitala, planowanym na 8 V 1998 r. Spacerując korytarzem zaglądałem na salę pooperacyjną i parę razy widziałem jak ranny w głowę rzucał się przez kolejne dni na łóżku, a wszelkie prośby odwiązania go pełzły na niczym tak, że musiano mu dla bezpieczeństwa obandażować mimo przywiązania całe dłonie.
W dniu 7 V 1998 r. między godziną 21.30 a 22.00, spacerując po korytarzu zauważyłem jak przywiązany chory wykręcał się z trudem na łóżku. Wszedłem na salę i zacząłem zagadywać do niego pytając, czego mu potrzeba? Z powodu urazu głowy chory jedynie bełkotał. Zapytałem, czy sprowadzić pielęgniarkę lub czy ma inne potrzeby, ale z bełkotu nie można było niczego zrozumieć. Z mrugnięcia oczu wyczytałem, że chce on pić. Poprosiłem pielęgniarkę o udzielenie pomocy „biedakowi", po czym wróciłem do siebie, wziąłem otrzymany od kapelana szpitala, księdza Stanisława, obrazek Stefana Kardynała Wyszyń-skiego i zacząłem się modlić, prosząc Go o wstawiennictwo dla tego „biedaka" i bym ja mógł jeszcze przed wyjściem ze szpitala (następnego dnia) doczekać, że będzie on mógł być traktowany jak człowiek, a nie obwiązany jak groźne zwierzę.
W dniu następnym (8 V 1998 r.), w dniu mojego wyjścia ze szpitala, idąc rano korytarzem usłyszałem z sali pooperacyjnej wołanie kolegi R., którego położono tam również po operacji głowy, a z którym wcześniej leżeliśmy na jednej sali, o zrobienie mu herbaty. Wykonując prośbę kolegi wszedłem na salę pooperacyjną. Z pewnym zdziwieniem, ale i radością zauważyłem, że opisywany chory po urazie głowy leży na łóżku całkowicie rozwiązany, zupełnie spokojny, skulony jak dziecko, a nawet rąk nie ma obandażowanych. Tego samego dnia około południa wożony byt na wózku po korytarzu całkowicie spokojny.
Jestem głęboko przekonany, że dokonało się to w sposób cudowny za wstawiennictwem Księdza Prymasa Stefana Kardynała Wyszyńskiego, widziałem bowiem wszystkie wcześniej podejmowane bezskuteczne działania.
Wierząc, że tak się stało ponownie wróciłem na salę pooperacyjną i spisałem dane chorego z tabliczki informacyjnej przy łóżku.
Zaświadczając o powyższym modlę się nadal o wstawiennictwo Sługi Bożego Stefana Kardynała Wyszyńskiego.
Pruszcz Gdański, 13 V 1998 r. Jerzy R.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz