Zwycięski plan – jedność i katolicyzm masowy

 
Ewa K. Czaczkowska

Do postaci Prymasa odwołują się ci, którzy tęsknią za wyrazistym liderem Kościoła
Prymas istotnie był nim. Był, jak mówi prof. Jan Żaryn, władcą absolutnym Kościoła w Polsce. Składało się na to kilka elementów, w których oprócz osobowości ważne były czas i okoliczności. Prymas nie miał bowiem charakteru autokraty, ale ponosił odpowiedzialność za los Kościoła w trudnym momencie jego dziejów.
Przede wszystkim miał wizję Kościoła na ten czas, potrafił ułożyć program, który tę wizję realizował, i miał wreszcie siłę i determinację, aby ten program zrealizować. To wszystko dawało mu pozycję niekwestionowanego lidera Kościoła w Polsce.

Specjalne uprawnienia
Warto pamiętać, że kard. Wyszyński stał się nim dopiero po 1956 r., czyli po wyjściu z więzienia. Gdy w lutym 1949 roku objął katedry w Gnieźnie i Warszawie, był najmłodszym polskim hierarchą, któremu brakowało autorytetu. Do momentu uwięzienia budował swoją pozycję w episkopacie i w Kościele przede wszystkim na specjalnych pełnomocnictwach Watykanu, tzw. facultates specialissimae.
Uprawnienia te dawały mu, jak wcześniej prymasowi Hlondowi, możliwość regulowania – w imieniu Stolicy Apostolskiej – wszelkich spraw, które były do załatwienia w Polsce, z wyłączeniem zawierania porozumień międzypaństwowych. Dawały w efekcie pozycję rzeczywistej głowy Kościoła w Polsce.
To na podstawie tych uprawnień Prymas – a wbrew opinii wielu biskupów, którzy krytykowali jego ustępstwa w rozmowach z komunistami – mógł w kwietniu 1950 r. zawrzeć z komunistami porozumienie. Zdaniem jednych było ono zwycięstwem Prymasa, gdyż o trzy lata odłożyło zasadnicze uderzenie w Kościół, zdaniem innych – klęską, a propagandowym zwycięstwem komunistów.
Wydaje się, że niezrealizowanie przez komunistów zapisów porozumienia było osobistą klęską Prymasa. Do tego bowiem momentu wierzył, że z komunistami można się porozumieć w sposób trwały, a komunizm w Polsce nie musi mieć ateistycznego oblicza.
Po wyjściu na wolność Wyszyński korzystał już nie tylko ze specjalnych uprawnień, ale i z autorytetu, jaki dawała mu sława bohaterskiego więźnia stalinizmu. W tym momencie, jak wspominał nieżyjący już bp Ignacy Jeż, zniknęły wszelkie zastrzeżenia, jakie mieli wobec jego wcześniejszej polityki biskupi, księża, wierni.

Życiowe zadanie
Trzyletnie uwięzienie było dla prymasa, jak sam o tym mówił, okresem rekolekcji, w czasie których dokonał aktu osobistego oddania się Matce Bożej. Na ten wzór przygotował rekolekcje dla całego narodu rządzonego przez komunistów, których celem było zniszczenie polskiej tożsamości, wiary i narzucenie nowych kulturowych wzorców, w których nie było miejsca na Boga. Celem Prymasa i jego wielkiej duszpasterskiej ofensywy ujętej w ramy Wielkiej Nowenny było coś przeciwnego: wzmocnienie wiary i moralności Polaków. Realizacja Wielkiej Nowenny miała sprawić, że w drugie tysiąclecie chrześcijaństwa w ojczyźnie Polska wejdzie jako kraj katolicki, a Kościół – silny.
Prymas postawił w Wielkiej Nowennie na szerokie masy wierzących w przekonaniu, że tylko oni mogą stać się żywą tamą, która zatrzyma rozlewanie się bezbożnictwa. Dlatego postawił na rozwijanie bliskich ludowi form pobożności, czyli na tzw. pobożność masową, której ważnym elementem jest kult maryjny z jego uczuciowością oraz przywiązanie do wiary ojców.
W centrum realizacji programu Wielkiej Nowenny postawił więc Maryję i Jasną Górę. Zdecydował się na rozwój pielgrzymek, wielkich celebracji religijnych, na peregrynację kopii obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej.
Pod koniec 1966 roku, czyli roku millennium chrztu Polski, prymas pisał, że swoje życiowe zadanie uważa za zakończone. Wiedział, że wprowadza Polskę w drugie tysiąclecie chrześcijaństwa jako kraj ludzi wierzących. Ale mówił też: „Jak Polska się uchrześcijani, stanie się wielką siłą moralną, komunizm sam przez się upadnie".

Jedność twierdzy
Warunkiem skutecznej realizacji programu Wielkiej Nowenny była dla kard. Wyszyńskiego jedność Kościoła – jedność między biskupami, jedność biskupów z księżmi oraz duchowieństwa ze świeckimi. To z tego powodu, gdy w październiku 1956 r. wyszedł na wolność, nie rozliczał biskupów, którzy, jak pisał, „zachowali się zbyt miękko" wobec władzy, dając się jej zastraszyć. Postanowił uratować jedność biskupów nawet „własnym kosztem".
Wbrew formułowanym niekiedy opiniom Prymas nie zarzucił jednak zupełnie wymierzania sprawiedliwości księżom-patriotom czy generalnie księżom, którzy poszli na zbyt daleką współpracę z władzą. W Gnieźnie odwołał wikariusza generalnego ks. Stanisława Brossa, który przekonany, że prymas nie wróci już z więzienia, używał jego mitry, a w całym kraju na przełomie lat 1957 i 1958 kard. Wyszyński wymienił 35 proc. proboszczów i administratorów parafii.
Prymas zarówno przed uwięzieniem, jak i po nim uważał, iż sytuacja zewnętrzna jest tak groźna dla Kościoła, że należy zewrzeć szyki, odłożyć na bok wewnętrzne spory i polemiki i bronić się przed atakami ateistycznej władzy. Niczym w oblężonej twierdzy, jak z czasem nazwano Kościół prowadzony przez Wyszyńskiego.
Jego wizja kłóciła się z oczekiwaniami inteligencji katolickiej skupionej w środowisku Znaku niezamierzającej rezygnować z prawa do debaty, wolności dyskusji, szczególnie po Soborze Watykańskim II (1962 –1965), który otworzył Kościół na dialog ze światem oraz umocnił w świeckich przekonanie o ważnej roli, jaką laikat ma do odegrania w misji Kościoła. Powodem napięć było również tempo wprowadzania reform soborowych w Polsce.

Odnowa dostosowana
W przekonaniu prymasa, który uczestniczył w Soborze Watykańskim II, wprowadzenie jego reform w Polsce powinno uwzględniać warunki, w tym polityczne, w jakich żył Kościół w Polsce. Dlatego, jak mówił, winna być to „odnowa dostosowana". Prymas się obawiał, że zamieszanie spowodowane zmianami osłabi spójność wewnętrzną Kościoła, którą od lat budował, co natychmiast wykorzystają komuniści do uderzenia od zewnątrz i wewnątrz.
Zdaniem prof. Stefana Swieżawskiego, wybitnego filozofa, który był audytorem soboru, prymas zdawał sobie także sprawę z tego, że polski katolicyzm, nawet ten ludowy, wzmocniony w czasie Wielkiej Nowenny jest i tak zbyt słaby, by pokonać poprzeczkę wysoko ustawioną przez sobór. Wyszyński się obawiał, że słaba świadomość religijna katolików sprawi, że gdy odbierze im się tradycyjne, znane od dzieciństwa formy pobożności, poczują się zagubieni.
Prymas był też przekonany, że Kościół w takim kształcie, jaki był w Polsce, scentralizowany i sklerykalizowany, najlepiej odpowiada pobożności ludowej i skuteczniej może stawić czoło ateizacji. W efekcie reforma liturgiczna w Polsce została wprowadzona później niż w innych Kościołach.

Charyzmatyczny lider
Obraz Prymasa – biskupa i pasterza – byłby mocno niepełny, gdyby choć nie wspomnieć o jego silnej wierze, o zawierzeniu całego życia Bogu i Maryi. To dlatego wbrew własnym pragnieniom zgodził się zostać biskupem i prymasem. I to zawierzenie go prowadziło, z niego wypływały wszelkie decyzje.
W prowadzeniu Kościoła pomagała mu bez wątpienia charyzma, której ulegali też jego wrogowie, i która przyciągała tłumy wszędzie tam, gdzie się pojawił. A że był do tego znakomitym mówcą, Prymas twardy i konsekwentny w działaniu był też przystępny i ojcowski dla księży.
Kiedy przy okazji 20-lecia sakry biskupiej ks. Jan Sikorski powiedział kard. Stefanowi Wyszyńskiemu, że to wielkie szczęście być biskupem i przeżywać taki jubileusz, Prymas, ku jego zaskoczeniu, odpowiedział: „pamiętaj, że to były lata wielkich ofiar, cierpień i upokorzeń".

Rzeczpospolita

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz