Mówiłam do niego "tateńku"

NASZ DZIENNIK

Sobota-Niedziela, 28-29 maja 2011, Nr 123 (4054)

Ojciec Narodu - 30. rocznica śmierci ks. Prymasa kard. Stefana Wyszyńskiego

Z Marią Okońską, założycielką Instytutu Prymasa Wyszyńskiego i wieloletnią współpracowniczką Prymasa Tysiąclecia, rozmawia Bogusław Rąpała

W czasie II wojny światowej planowała Pani utworzenie tzw. miasta dziewcząt. Od tego zaczęła się Pani droga z ks. kard. Stefanem Wyszyńskim?
- Myśląc wówczas o wolnej Polsce, postanowiłam, że po wojnie założę ośrodek dla dziewcząt pochodzących z różnych środowisk: z kręgów arystokratycznych, z miasta i ze wsi. Chciałam zebrać je w jednym miejscu i stworzyć miasto, w którym mogłyby rządzić.

Co wspólnego z tym przedsięwzięciem miał ks. kard. Wyszyński?
- Szukałam informacji dotyczących katolickiej nauki społecznej. Wiedziałam, że ks. prof. Stefan Wyszyński, przebywający w Laskach, jest wykładowcą tego przedmiotu. Dlatego postanowiłam się do niego wybrać. 1 listopada 1942 r. razem z koleżankami wzięłyśmy udział we Mszy Świętej sprawowanej przez ks. Wyszyńskiego. Tworzyłyśmy już wówczas wspólnotę, tzw. Ósemkę, gdyż za cel obrałyśmy sobie realizację ośmiu błogosławieństw. Dlatego bardzo przeżyłyśmy fakt, że Ewangelia w tym dniu dotyczyła właśnie tych Bożych obietnic. Po Mszy Świętej ksiądz profesor zaprosił nas na śniadanie (zawsze dbał o to, abyśmy nie byli głodni), a następnie zapytał, w jakim celu przyjechałyśmy.

Wtedy opowiedziała mu Pani o swoim pomyśle utworzenia "miasta dziewcząt"?
- Wyjaśniłyśmy, że pragniemy po katolicku wychowywać dziewczęta, które potem, jako tzw. apostołki środowiska, wrócą tam, skąd przybyły. Ksiądz Wyszyński zdziwił się i zapytał: "Co wam przyszło do głowy? Apostołki środowiska to wyrażenie z katolickiej nauki społecznej. Skąd wy to wiecie?". Odparłam: "Proszę księdza, z Ducha Świętego". Po czym trochę się zawstydziłam, ale on odrzekł: "No tak, chyba że tak...". Zapytał nas również, czy czytałyśmy papieskie encykliki społeczne. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że nie. Ku mojemu zdumieniu był bardzo zadowolony z mojej odpowiedzi. Z tego, że byłyśmy z nim szczere.

Potem powstał Instytut Prymasowski. Pani była jego współtwórczynią. Na jakie potrzeby Kościoła odpowiadał?
- Nadal dążyłyśmy do utworzenia "miasta dziewcząt" w Warszawie, ale w czasie wojny było to niemożliwe. Powstał więc Instytut, ale jego losy były wówczas bardzo niepewne. Pojawiały się nawet takie momenty, gdy nasza pierwsza "Ósemka" obawiała się, że wszystko się rozpadnie, zwłaszcza kiedy ks. prof. Wyszyński został biskupem lubelskim. Wtedy ks. kard. August Hlond, który był wielkim przyjacielem ks. kard. Stefana Wyszyńskiego, uspokoił nas, mówiąc, że na pewno ojciec nas nie zostawi, ponieważ przy biskupie potrzebni są ludzie świeccy.

I nie zostawił. Ksiądz kardynał Wyszyński był wierny ludziom, ale przede wszystkim Bogu i Maryi, której poświęcił całe swoje życie. Jego hasło biskupie brzmiało: "Wszystko postawiłem na Maryję".
- Matka Boża, zaraz po Chrystusie, odgrywała w jego życiu ogromną rolę. Ksiądz Prymas ukochał Maryję tak bardzo, jak kochał swoją matkę, która wcześnie zmarła. Całe jego życie było maryjne. Wszystko zawierzył Maryi. To była jego miłość do ostatniego tchnienia. Jeszcze na łożu śmierci oddawał się w opiekę Niepokalanej, modląc się do Niej.

Kardynał Wyszyński chciał tę miłość do Matki Bożej rozlać na całą Polskę. Pani pomagała mu w realizacji jego programu maryjnego?
- Ksiądz Prymas stworzył ideę Wielkiej Nowenny. Po wojnie zamieszkałyśmy na Jasnej Górze i pomagałyśmy Ojcom Paulinom w duszpasterstwie maryjnym - przygotowywałyśmy wystawy oraz materiały na spotkania parafialne. W ten sposób zamieniłyśmy "miasto dziewcząt", którego nie mogłyśmy założyć, na "miasto Boże" (civitas Dei). Stała się nim Jasna Góra. Pragnęłyśmy całą Polskę skierować do Matki Bożej Częstochowskiej. Związać Polaków z Maryją. I rzeczywiście tak się stało.

To Pani skłoniła księdza Prymasa do napisania treści ślubów, które stały się potem programem Wielkiej Nowenny?
- 26 sierpnia 1956 r. razem z Janeczką Michalską zostałyśmy wydelegowane przez paulinów do Komańczy, gdzie więziony był ksiądz Prymas, ażeby wymodlić mu łaskę napisania tekstu Ślubów Jasnogórskich dla Narodu Polskiego. Ale ksiądz Prymas początkowo opierał się, mówiąc: "Gdyby Matka Boża chciała, żebym te śluby napisał, to byłbym wolny. A więzień milczy. Nie zrobię niczego, czego Ona nie chce". Wtedy powiedziałam: "Ojcze, przecież św. Paweł Apostoł pisał listy pasterskie do wiernych z więzienia. Dlaczego Ojciec tego nie chce zrobić?". Na co on poderwał się z krzesła i odparł: "Rzeczywiście, masz rację". I napisał. To było wielkie wydarzenie. Treść tych ślubów nosił w swoim sercu i szukał sposobności do ich napisania. Na drugi dzień rano, w święto Andrzeja Boboli, śluby były już gotowe. Janeczka wzięła je pod pazuchę i zawiozła na Jasną Górę.

Jako Prymas Polski ks. kard. Wyszyński miał swoją siedzibę na ul. Miodowej, a Pani wraz ze swoimi towarzyszkami pomagała mu w pracy. Jaki był ksiądz Prymas dla współpracowników?
- Był otwarty na innych ludzi. Zawsze miał dla nich czas. Ksiądz kardynał Wyszyński zastąpił mi ojca, gdyż mój tata, który był wielkim patriotą, zginął, bijąc się o wolną Polskę, kiedy byłam małym dzieckiem. Bardzo mi go brakowało. Do końca wierzyłyśmy razem z mamą, że wróci. Ale nie wrócił. Miłość do Ojczyzny wyssałam z mlekiem mamy i z ducha mojego taty, którego nawet nie pamiętam. Do księdza Prymasa zwracałyśmy się, mówiąc: "ojcze", a ja nawet mówiłam: "tateńku". Był uosobieniem wszelkich moich tęsknot za ojcostwem. To był ojciec całej naszej "Ósemki". Najlepszy tata.

Prymas był również otwarty na spotkania z politykami reprezentującymi wrogi Kościołowi system komunistyczny. Jak przeżywał te rozmowy? Przygotowywał się do nich w jakiś szczególny sposób?
- Przede wszystkim znał dzieła stanowiące bazę teoretyczną komunizmu, np. "Kapitał" Karola Marksa. Twierdził, że większość komunistów nie zna tej literatury, bo jej nie czyta. Ojciec ich po prostu - jak to się potocznie mówi - "zaginał". Oni tak naprawdę niewiele wiedzieli o ideologii systemu, który reprezentowali. Ponadto ksiądz Prymas znał bardzo dobrze katolicką naukę społeczną. Nie stronił od rozmów z politykami. Na dodatek bardzo ich szanował. Nigdy nie pozwolił powiedzieć o nich złego słowa. Szanował wszystkich ludzi, niezależnie od tego, czy byli bogaci, czy biedni, wykształceni czy prości. Ale był też bardzo stanowczy. Kiedy przyszła taka potrzeba, miał odwagę powiedzieć im: "Non possumus!".

Jak wyglądała strategia księdza Prymasa w walce z komunizmem?
- W 1950 r. podpisał porozumienie między państwem komunistycznym a Kościołem katolickim. To było zupełne novum w historii Europy i Kościoła. Decydując się na to, Ojciec wykazał się dużą odwagą. Stało się to nawet wbrew ks. kard. Adamowi Sapiesze, który twierdził, że z komunistami należy rozmawiać, ale nie wolno podpisywać z nimi żadnych układów. Ale ksiądz Prymas chciał wykorzystać tamten czas i dać im ostatnią szansę. Nie zamykał im drogi do siebie. Rozmowy z Władysławem Gomułką, Bolesławem Bierutem czy Edwardem Gierkiem trwały nieraz do czwartej nad ranem. Spotykali się albo w Klarysewie, albo w Warszawie. Kiedy Gomułka został aresztowany, a potem wyszedł z więzienia, również kontaktował się z księdzem Prymasem. Ale nie był życzliwie nastawiony. Mówił np., że nie będzie Kościoła w Polsce. Wszystkie ścieżki do kościołów wkrótce zarosną.

Ksiądz Prymas Wyszyński był niezłomnym obrońcą życia poczętego. Jak wyglądało jego zaangażowanie na tym polu?
- Pisał memoriały do rządu w tej sprawie. Gomułka powiedział kiedyś: "A czemu ksiądz Prymas tak się tym martwi? Kobiety, które są wierzące, będą wiedziały, że nie wolno im dokonywać aborcji". Ale ks. kard. Wyszyński był nieprzejednany. Jak lew bronił życia poczętego. W 1956 r., wraz z uchwaleniem ustawy zezwalającej na aborcję, rozpoczął się dramat Polski. Ksiądz Prymas bardzo cierpiał z tego powodu.

Do historii przeszedł również jego niezwykły szacunek do kobiet...
- Okazywał ogromną cześć kobietom. Gdy wchodziły, on zawsze wstawał. Kiedyś weszła siostra Kleofasa, która paliła w piecu w domu prymasowskim. Ojciec wstał. Zapytałam go: "Ojcze, dlaczego ojciec tak postępuje?". A on mi odpowiedział: "Bo w każdej kobiecie jest coś z Matki Najświętszej".

Obrona życia poczętego i godności kobiety to wartości, które były ważne zarówno dla ks. kard. Wyszyńskiego, jak i dla ks. kard. Karola Wojtyły, późniejszego Papieża. Wiele ich łączyło...
- Byli sobie bardzo bliscy. To była wielka przyjaźń i wzajemna miłość. Ksiądz kardynał Wojtyła miał do Prymasa Wyszyńskiego ogromne zaufanie. Zaczęło się od chwili, kiedy ks. Wojtyła kilka lat po święceniach został opiekunem służby zdrowia i na Jasnej Górze wysłuchał kazania ks. kard. Wyszyńskiego o ascezie zamkniętych oczu. Zachwycił się jego słowami. "Ciągniemy Kościół jak dwa konie" - mówili o sobie. To byli prawdziwi bohaterowie, którzy nie dali się złamać i potrafili oprzeć się niewoli komunistycznej.

Był stanowczy w tym, co głosił, ale z jego twarzy przebijała łagodność, cecha ludzi świętych.
- Świetnie wyczuwały to szczególnie dzieci. W ogóle się go nie bały. Pamiętam sytuację, gdy pewna mała dziewczynka uciekła swojej mamie, wdrapała się na podium, gdzie siedział ksiądz Prymas, i powiedziała do niego, sepleniąc: "Ty, ty mi się podobas". Ksiądz Prymas odpowiedział jej: "Ty mi też". Na co ona: "Daj obrazek". Dostała, ale prosiła dalej: "Jesce jeden, dla blaciska". Po czym zadowolona pobiegła z powrotem do swojej mamy, która stała z dziecinnym wózkiem. Ojciec umiał rozmawiać ze wszystkimi: z dziećmi, robotnikami, profesorami i politykami.

Jakiego księdza Prymasa Wyszyńskiego Pani zapamiętała?
- To był wyjątkowy człowiek. Prawdziwy mąż stanu i Polak z krwi i kości. Książę Kościoła. Już podczas pobytu w Laskach był bardzo sławny w Warszawie. Inteligencja ze stolicy ciągnęła do niego. Wygłaszał dla niej wykłady i rozmawiał z nią. Mówię często, że dawał się ludziom, a ludzie go "rozrywali". Był dla nich niezwykle serdeczny i życzliwy. Ale też bardzo konkretny i wymagający. Wymagał od siebie i od innych. Imponował nam swoją odwagą. Jeśli był przekonany, że jego decyzja jest słuszna, potrafił się sprzeciwić i zdecydowanie bronić swojego stanowiska. A potem zawsze okazywało się, że miał rację. Ksiądz Prymas cieszył się ogromnym autorytetem w Narodzie. Polacy go kochali. Miał niezwykły urok osobisty. Garnęli się do niego nawet komuniści. I jeszcze do tego miał niesamowite poczucie humoru. Zawsze podczas posiłków starał się nas rozweselić. Na przykład opowiadał różne śmieszne wydarzenia z wizytacji parafialnych, jak chociażby anegdotę, kiedy jakiś człowiek przywitał go słowami: "Najprzystojniejsza ewidencjo". Ojciec był nadzwyczajny. Jestem pewna, że wkrótce zostanie błogosławionym.

Dziękuję za rozmowę.
www.naszdziennik.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz