Wujek zawsze o nas pamiętał
Jestem drugą z kolei w starszeństwie siostrzenicą księdza kardynała Wyszyńskiego. Jest nas w rodzinie kilka osób młodszego pokolenia.
Chciałabym Państwu opowiedzieć o stosunku Wujka, Księdza Prymasa, do nas, swoich siostrzeńców. Przez to, że Wujek był Księciem Kościoła, poświęconym i oddanym całkowicie służbie ludziom, którzy mieli do niego różne sprawy osobiste i duchowe, oczywistym dla nas było, że nam najbliższym zostawało niewiele miejsca i czasu. Musieliśmy stać nieco na uboczu. Niemniej jednak Wujek znajdował dla nas trochę czasu. Spotykaliśmy się zawsze w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy oraz w dniu Jego imienin. Przychodziła cała rodzina i wtedy był dla nas miłym Wujkiem, Bratem i Gospodarzem, służącym nam swoim sercem, dłońmi i wszystkim, co posiadał.
Zawsze o nas pamiętał. Pamiętał o naszych imieninach, wiernie przesyłał nam życzenia, otrzymywaliśmy też kartki z Rzymu, a przecież było tam zawsze mnóstwo pracy.
Może tak najbardziej mieliśmy Wujka w dzieciństwie, kiedy nas odwiedzał, ilekroć był w Warszawie. Mieszkaliśmy wtedy na Brodnic. Przyjeżdżał do nas, do najstarszej siostry Anastazji — mojej matki. Zawsze to dla nas była wielka radość. Nigdy nie przyjeżdżał z pustymi rękami. My dzieci bardzo cieszyliśmy się z tego, były zabawki, słodycze, później stosowne dla nas książki.
W okresie okupacji, kiedy nie było kontaktu z najbliższymi, przeżywaliśmy smutny okres. Wujek musiał się ukrywać. W początkach listopada 1939 roku przyszedł do nas, żeby się dowiedzieć, jak przeżyliśmy wojnę. W tym czasie przyszła wiadomość od biskupa włocławskiego, że Wujkowi nie wolno wracać do Włocławka. W jego mieszkaniu było gestapo. Wszystko z jego domu zostało zabrane, mieszkanie zapieczętowane, książki wywiezione. Księża profesorowie seminarium zostali aresztowani. Tę wiadomość przyniósł nasz sąsiad, kolejarz, któremu przekazali ją koledzy — kolejarze, wracający z tamtych stron z podróży. I chyba od nas Wujek pojechał do Wrociszewa. Skonfrontowałam to z braćmi, którzy mają dobrą pamięć w tym względzie. W okresie okupacji mieliśmy rzadkie kontakty z Wujkiem.
Kiedy jako Prymas, po dwóch latach uwięzienia, Wujek został przewieziony do Komańczy, mimo iż trzeba było starać się na milicji o przepustkę, to jednak mieliśmy z nim kontakt. Ja miałam to szczęście, że mogłam być tam około pięciu miesięcy. Powiedział kiedyś:
— To jest Danka, która ze mną siedziała w Komańczy.
Pierwszy raz pojechałam na jeden czy dwa dni z moją matką, gdy Wujek w bardzo delikatny sposób zwrócił się do mojej mamy z prośbą, żeby mi pozwoliła przyjechać do niego na dłużej, jeżeli tylko dostanę przepustkę. Oczywiście, moja mama radośnie się na to zgodziła, ja także.
W tym czasie nie pracowałam zawodowo. Zaraz po aresztowaniu Wujka zostaliśmy zwolnieni z pracy. Mimo że byliśmy ludźmi z pełnym wyższym wykształceniem — dla nas nie było pracy. Istniała bowiem zbiorowa odpowiedzialność. W tamtym okresie Prymas był „zły" dla Polski Ludowej, „zła" była też jego rodzina, ale dlatego mogłam pojechać do Komańczy.
Pod koniec stycznia zabrałam ze sobą maszynę do pisania, żeby pracować razem z Wujkiem. Przepisywałam w Komańczy „Zapiski więzienne". One stanowiły fragment notatek zwanych „Pro memoria", które Wujek prowadził. Pisałam także wiele innych rzeczy. Byłam wtedy półtora miesiąca.
Ponownie pojechałam do Komańczy 6 maja 1956 roku. Dostałam przepustkę na trzy miesiące. Znowu był to okres, kiedy wspólnie pracowaliśmy. Wujek pracował twórczo, a ja to wszystko przepisywałam. W tym okresie między majem a sierpniem powstał tekst Ślubów Jasnogórskich. Wyjeżdżając 6 sierpnia dostałam od Wujka szarą kopertę, w której był tekst Ślubów Jasnogórskich. Wujek prosił, żebym dostarczyła ja na Jasną Górę. Kopertę oddałam przeorowi klasztoru, o. Jerzemu Tomzińskiemu. Nie wiedziałam wówczas, co wiozę. Wiedziałam tylko tyle, że są to bardzo ważne papiery.
Raz jeszcze pojechałam do Wujka — dosłownie na kilka dni. Było to na krótko przed zwolnieniem go z więzienia - - 24 X 1956 r. Dostałam przepustkę na trzy miesiące. Pojechałam oczywiście z wiadomościami o rodzinie, o sytuacji w Warszawie, o tym, że robotnicy z Żerania domagają się wypuszczenia Prymasa Polski z więzienia. Bardzo żywa była już wtedy nadzieja na to, że jego powrót do Warszawy jest bliski. Rzeczywiście, zaraz następnego dnia przyjechał biskup Zygmunt Choromański z biskupem Michałem Klepaczem. Powiadomili Wujka, że przedstawiciele rządu proszą o rozmowę. Pytali, czy ich przyjmie. Wujek po rozmowie z biskupami zgodził się na przyjęcie delegacji rządowej, 26 października przybył Zenon Kliszko i Władysław Bierikowski. Dwa dni później Wujek odjechał z Komańczy do Warszawy.
Bardzo niepokoiliśmy się w klasztorze o los tej podróży. Nie dowierzaliśmy, czy to jest prawda, czy może tylko następna zmiana miejsca. Ale wszystko potoczyło się dobrze. Dostaliśmy następnego dnia telegram. Wujek wiedział, że martwiliśmy się o niego.
Jeszcze w Komańczy l stycznia 1956 roku odbył się ślub mego starszego brata Zdzisława. Udzielał go Wujek. W księgach parafialnych jest akt ślubu z podpisem Wujka: „Stephanus Cardinalis Wyszyński, Primas Poloniae in exilio" („Prymas Polski na wygnaniu"). Jest to jedyny tego rodzaju dokument z tamtych lat.
Jakim Wujek był dla nas? Zawsze nas kochał. Nie zawsze miał dla nas czas. Często z tego powodu mówił do mnie: — Widzisz, jakiego masz niedobrego Wujka...
Wtedy przestawałam mieć jakikolwiek żal. Wiedziałam, jak bardzo
pochłonięty jest pracą. Ale mimo wszystko pamiętał o nas. Zawsze znalazł czas, żeby nas odwiedzić, czy przyjechać na imieniny, na święta.
Okazywał dużo serca, zwłaszcza wtedy, kiedy mieliśmy ciężkie chwile i przeżycia w rodzinie. Na przykład podczas śmiertelnej choroby mojej mamy. Był obecny zarówno na pogrzebie mojego ojca, jak i matki. Tak się złożyło, że moi rodzice umarli w podobnych okolicznościach w okresie Wielkiejnocy, kiedy Wujek wyjeżdżał do Gniezna. Ojciec umarł 20 kwietnia 1965 roku, matka zaś 22 kwietnia 1974 roku. Pomimo że Wujek miał w tym czasie zaplanowane prace w Gnieźnie, nie zawahał się ich odłożyć i przyjechać do Warszawy. Chciał być z nami...
W stosunku do nas był bardzo delikatny. Nigdy nie narzucał swego zdania i swojej myśli. Liczył się z nami. Przytoczę Państwu jeden przykład. Mojemu starszemu bratu — Zdzisławowi, po wielu latach małżeństwa urodził się synek. Wszyscy cieszyliśmy się ogromnie. Omawiałam z Wujkiem dzień jego chrztu. Wujek powiedział do mnie:
— Zapytaj rodziców Marcinka, czy mógłbym mu dodać do imion
Marcin, Tomasz jeszcze Maria, żeby miał opiekę Matki Bożej.
Choroba i śmierć Wujka była dla nas bardzo ciężkim przeżyciem. Ostatni raz rozmawiałam z Wujkiem 16 maja, trzy dni po zamachu na Ojca Świętego. Mówiłam, że modlimy się o zdrowie Wujka. Wtedy powiedział:
— Teraz wszystko za Ojca Świętego. Módlcie się o zdrowie dla Ojca
Świętego, bo teraz wszystko za niego.
Ponieważ zakręciły mi się łzy w oczach i głos mi się zaczął łamać, Wujek powiedział do mnie:
— Nie płacz. Rodzinie Prymasa nie wolno płakać.
Musiałam więc być dzielna i teraz też muszę być dzielna. Ale Wujek opiekuje się nami. Jestem o tym głęboko przekonana.
Kiedyś, kilka miesięcy po śmierci Wujka, 20 września 1981 roku, jadąc do mojego brata księdza Włodzimierza skręciłam bardzo poważnie nogę. Mimo robienia okładów nie mogłam stanąć. Rano jednak wstałam i z trudem dotarłam do kuchni. Tu usiadłam, rozpłakałam się i powiedziałam:
— Widzisz, Wujku, jaką jestem niezdarą. Muszę iść do kościoła i do
cioci Stasi, która leży w szpitalu. Więc mi jakoś pomóż, zrób coś!!!
Posiedziałam jeszcze chwilę, po czym delikatnie postawiłam nogę na podłodze, stanęłam i ze zdumieniem stwierdziłam, że noga mnie wcale nie boli. Poszłam do kościoła, po czym pojechałam do szpitala do cioci. Jestem przekonana, że moja skarga do Wujka spowodowała, iż on rzeczywiście wstawił się za mną. Myślę, że będzie się dalej nami opiekował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz