POSŁUGIWANIE PRYMASOWSKIE
Miłośnik piastowskiego Gniezna
Gdy w tej świątyni wspominamy niektóre momenty z życia Kardynała Stefana i przez to jeszcze bardziej wiążemy się z nim duchowo, me można pominąć Gniezna. Wojciechowe Gniezno, a szczególnie katedra, to wielki rozdział w historii chrześcijaństwa i Narodu, ale także rozdziały w życiu Kardynała Stefana.
Prymas Tysiąclecia opowiadał nam nieraz pewien szczegół z wczesnych lat dziecięcych. Jego ojciec brał do ręki ilustrowaną historię Polski pod tytułem' Dwadzieścia cztery obrazki" i pokazując ją synowi Stefanowi opowiadał mu o legendarnym Lechu i o Gnieźnie, skąd wywodzi się ród Polan. A działo się to hen - nad brzegiem Bugu. Do tego wydarzenia z lat dziecięcych Ksiądz Prymas wracał często.
Polak bowiem zawsze wraca do źródeł swej świadomości narodowej i państwowej, do korzeni narodowej kultury, do starego, legendą owianego Gniezna. Wyraz tej więzi dał też Papież Jan Paweł II w dniu 3 czerwca 1979 r. w Gnieźnie:
„/.../ witam ze czcią samo Gniezno piastowskie, początek dziejów
Ojczyzny, a równocześnie kolebkę Kościoła, w którym praojcowie
zjednoczyli się jednością wiary z Ojcem, Synem i Duchem Świętym.
Witam te więź! Ze czcią ją witam głęboką, bo sięga ona samego
początku dziejów, a po tysiącu lat dalej trwa nienaruszona".
Również Prymas Tysiąclecia uległ tej tęsknocie od wczesnej młodości i już nigdy nie uwolnił się od uroku piastowskiego Gniezna. Jednakże z samym Gnieznem, kolebką Narodu, zetknął się znacznie później. Przeżycia swej młodości wypowiedział w kazaniu wygłoszonym w Gnieźnie w dniu 14 listopada 1956 r. Oddajmy głos Księdzu Prymasowi:
„Byłem bardzo młodym jeszcze kapłanem, gdy po raz pierwszy zwiedzałem Gniezno i tę katedrę. Już wtedy nabrałem dla tych zabytkowych murów, dla pamiątek tu nagromadzonych, dla tchnącej z każdego kamienia tradycji wielkiej czci. Chodziłem po tych przestronnych nawach jak urzeczony.
Zachowałem do dziś dnia nieśmiałość, ilekroć wchodziłem w te mury, bo czułem, że tędy przeszedł pierwszy Arcybiskup Gnieźnieński, Wojciechowy brat — święty Radzym, że przez te mury przewinęły się święte członki pierwszych męczenników na ziemiach polskich, tak zwanych Braci Polskich, że te mury przyjmowały w swe objęcia, w najrozmaitszych momentach dziejowych Narodu polskiego, przedstawicieli najwyższych godności w tym Narodzie, bo przyjmowały książąt i królów polskich, że te mury przetrwały najtrudniejsze chwile. I chwile wielkich bólów, i cierpień, i chwile radości...".
Prymas Tysiąclecia bywał w Gnieźnie zapewne i później, lecz te momenty nie zapisały się w jego pamięci tak żywo, jak pierwsze spotkanie z katedrą. Osobiście pamiętam przyjazd Księdza Prymasa w 1948 r., wówczas biskupa lubelskiego, i jego kazanie na odpuście świętego Wojciecha. Był to miesiąc kwiecień, a w listopadzie tegoż roku otrzymał wezwanie Ojca Świętego, by objął osieroconą stolicę świętego Wojciecha. Z opowiadań Księdza Prymasa pamiętam, że nie od razu poddał się decyzji papieskiej i usiłował wybronić się przed godnością arcybiskupa Gniezna i Warszawy. Bał się Gniezna, a motywy tego lęku wypowiedział w kazaniu w dniu 14 listopada 1956 r.
„... Ktokolwiek jest powołany na tron Prymasów Polski, ten musi czuć na sobie wielkie brzemię, wielki ciężar dziejowej kultury katolickiej i narodowej. To jest ciężar niezwykły — odpowiedzialność za godność Kościoła świętego w Polsce. Odpowiedzialność wielka wysokiej dostojności Prymasów Polski, którzy zawsze byli i są ośrodkiem zjednoczenia Narodu i tradycji jedności Kościoła katolickiego w Polsce..."
Był jednak człowiekiem głębokiej wiary i w ponaglającej decyzji Ojca Świętego doszukał się wyraźnej woli Bożej. Mówił o niej podczas ingresu do Warszawy:
„Gdym patrzył z prymasowskiego tronu gnieźnieńskiej stolicy, w pełni zrozumiałem powagę dostojeństwa wieków naszych dziejów. Gdym przyglądał się pomnikom prymasów polskich, klęcząc przed prochami świętego Wojciecha, oddając cześć sercu pierwszego Prymasa Warszawy, tam, Drogie Dzieci zrozumiałem, jak wspaniały w swej przeszłości jest nasz Naród. Nie jest on Narodem od wczoraj, choć jest dziwnie młodym ludem. Jak Chrystus, Ojciec przyszłego wieku, tak i Naród, gdy z Chrystusem, Ojcem przyszłych wieków, żyje. Dostojeństwo dziejów Narodu czuje się w Gnieźnie.
I ten powiew wieków przywiozłem do Stolicy odbudowującej się, do Stolicy przedziwnego entuzjazmu, do Stolicy wszystkich możliwości, do Stolicy, której mury kwitną życiem, do Stolicy młodzieży ukochanej, dziatwy szkolnej, akademickiej młodzieży. Tutaj przywiozłem ducha Gniezna, ducha Wojciechowskiego, jako pocałunek pokoju.
Teraz dopiero rozumiem w pełni myśl Ojca Świętego, myśl przez pierwszego Prymasa Stolicy urzeczywistnioną: Gniezno z Warszawą mają być zespolone w jednych dłoniach. Może mojej młodości nie było dane zrozumieć tego od razu, może poddałem się mojej dziecięcej lękliwości — boć brzemię wielkie. Nie czułem się godny. W woli głosu Rzymu rozumiem znaczenie i wymowę dziejową zaślubin wznoszącej się z gruzów Stolicy z odwiecznie żyjącą w pokoju chrześcijańską stolicą duchową—Gnieznem. Zrozumiałem, iż tak być musi."
Z Lublina poprzez Włocławek i Toruń zdążał Ksiądz Prymas ku Gnieznu. Trudna to była droga w owych pamiętnych dniach l i 2 lutego 1949 r. Piętrzyły się przeszkody, szczególnie aministracyjne. Taka była ówczesna rzeczywistość polska.
Natomiast Kościół gnieźnieński przyjmował swego Pasterza z radością i pokochał go od pierwszego spotkania. Ujął nas swoją pokorą, serdecznym słowem i ojcowską życzliwością. Tak się zaczęło i tak pozostało aż do naszych dni. Była to miłość obopólna.
Ksiądz Prymas zatroszczył się przede wszystkim o odbudowę katedry, zniszczonej na skutek działań wojennych w 1954 r. Pragnął ją regotyzować i nadać jej taki wygląd, jaki miała przed 600 laty. Z przedromańskiej Mieszka I, a później romańskiej z czasów króla Bolesława Chrobrego, przeszła w gotyk za arcybiskupa Bogoryi Skotnickiego, który był bliskim współpracownikiem króla Kazimierza Wielkiego. Król ten był częstym gościem arcybiskupa w Gnieźnie. Bogoryja Skotnicki, arcybiskup i mąż stanu, przebudowywał katedrę gnieźnieńską z tą myślą, że dokona w niej koronacji króla polskiego, Ludwika Węgierskiego, który po śmierci Kazimierza Wielkiego objął tron polski. Katedra gnieźnieńska była od początku miejscem koronacji królów polskich. Koronowano w niej: Bolesława Chrobrego (1025), Mieszka II (1025), Bolesława Śmiałego (1976), Przemysława II (1295), Wacława II (1300).
Stąd ta katedra królewska i prymasowska jest miejscem uświęconym dla Narodu. Zmarłemu Prymasowi nie odpowiadał jej wystrój barokowy.
Gdy przyszło mu odbudowywać ją z gruzów, przemyśliwał i przygotowywał swoje otoczenie do zamierzonej regotyzacji. A miał sugestywny sposób przekonywania. Prace trwały kilkanaście lat. Ksiądz Prymas nie tylko interesował się nimi, ale wprost kierował ich przebiegiem. Przybywając z posługą pasterską do Gniezna, dopytywał się najpierw o stan prac w katedrze. A nawet wtedy, gdy przygodnie czy „służbowo" bywał ktoś z Gniezna w Warszawie, to zawsze niemal pierwsze pytanie było o postęp prac przy katedrze. Upust swej radości dał Ksiądz Prymas w listopadzie 1970 r. w kazaniu podczas nabożeństwa dziękczynnego:
„Chrystus poucza: «Od drzewa figowego uczcie się przez podobieństwo. Kiedy już jego gałąź nabiera soków i wypuszcza liście, poznajecie, że blisko jest lato» (Mk 13). I my dzisiaj, pełni dziękczynnych uczuć wobec Boga w Trójcy Świętej Jedynego za to, że dał nam łaskę odbudowy świątyni ku chwale Wniebowziętej Bogurodzicy, Bogiem sławionej Maryi, mówimy: nasze drzewo — Katedra — nabrało soków, wypuszcza liście, wyda też kwiat, który ukształtuje się w owoc. Spopielała od dymów i pożarów sędziwa Matka kościołów gnieźnieńskich—ożyła! I nadal, wzbijając się w niebo odbudowanymi hełmami szregerowskimi, porywa nasze serca. [...] Wszystko to przeżywamy na tle eschatologicznych wizji, wywołanych wspomnieniami kończącego się roku liturgicznego. Przeszły udręki nad Gnieznem. Zaćmiło się słońce od dymów płonącej Katedry. Ale udręki minęły, a pozostała nadzieja, znak Syna Człowieczego — Krzyż. Patrzymy ku przyszłości... Czujemy, że «zbliża się lato», zbliżają się lepsze dni. Ufamy i wierzymy, a potwierdza to nasza obecność. [...]
Na kopule, od strony miasta, od którego przychodziły na Katedrę pożary, ustawiliśmy Matkę Najświętszą — dar Ojców Franciszkanów gnieźnieńskich. Ustawiliśmy Ją tam, aby patrzyła na miasto, aby strzegła je od pożarów; aby miasto widziało znak wielki na niebie — Niewiastę obleczoną w słońce i znak Syna Człowieczego, jedyny znak nadziei dla świata.
Wśród niepokojów współczesnego świata, gdy lękamy się o przyszłość i pragniemy się ubezpieczyć za wszelką cenę, trzeba w tej chwili podnieść znaki naszej żywej wiary. Niech na polskim niebie będzie zawsze Bogurodzica Dziewica, Bogiem sławiona Maryja, która wydała światu Zbawiciela! Niech będzie znak Syna Człowieczego,
Był rok 1970, gdy Ksiądz Prymas wypowiedział te słowa. Ale prace trwały dalej i dotąd nie są ukończone. Trzeba było uporządkować Wzgórze Lecha, cały zespół budynków, co pochłaniało czas i fundusze, o które Ksiądz Prymas zabiegał osobiście.
Prymas Tysiąclecia był prawdziwym pasterzem dusz, bez reszty spalał się w posłudze. Szukał kontaktu z kapłanami i wiernymi. Na okres jego pasterzowania, trwającego ponad 32 lata, najdłuższego spośród wszystkich arcybiskupów Gniezna, przypadają regularne spotkania duchowieństwa tak w mieście, jak w różnych rejonach archidiecezji. Przewodniczył im słowem życzliwym, a jeszcze więcej swoim sposobem życia umacniał na duchu. Dla kapłanów był bratem i ojcem, który rozumiał troski kapłańskiego życia.
Dodajmy jeszcze liczne wizytacje i nawiedzenia parafii, które mobilizowały duchowo. W ramy prawne ujął pracę duszpasterską i katechetyczną. Szczególnie bliska była mu praca katechetyczna. Po usunięciu religii ze szkół polecił zorganizować ją przy kościele i zobowiązał kapłanów do regularnego nauczania. W pierwszych dniach jego pasterzowania, a był to rok 1949, ktoś z otoczenia gnieźnieńskiego zwierzył się Prymasowi, że najbliższe lata, a może miesiące rozwiążą zasadniczo sytuację w kraju. W odpowiedzi usłyszał, że nie do nas należy czekanie i budowanie przyszłości na przepowiedniach. Trzeba wytrwale pracować w takiej sytuacji, w jakiej nas Bóg umiejscowił. Nie wolno zaprzepaścić żadnej chwili. I miał racje ten dalekowzroczny i Bogu ufający Prymas.
Wspomnę jeszcze kongresy maryjne urządzane w różnych ośrodkach, do których parafie i to w szerokim zasięgu przygotowywały się przez misje, rekolekcje i dzieła miłosierdzia, koronacje łaskami słynących obrazów, a u nas mamy ich 10. Inne wielkie uroczystości maryjne to Wielka Nowenna zapoczątkowana w Gnieźnie, Sacrum Poloniae Millennium, Nawiedzenie Kopii Obrazu Jasnogórskiego.
Ale nie to jest treścią naszych rozważań, lecz osoba Prymasa Tysiąclecia oraz to, czym nas ubogacił duchowo w Kościele Gnieźnieńskim. Wspominamy go za to z wdzięcznością i niesłabnącą miłością i wiele trudnych spraw polecamy jego wstawiennictwu.
Po raz ostatni pożegnał się Prymas z Gnieznem w dniu 19 marca 1981 r. Opuszczał je pełen smutku, po dramatycznych wydarzeniach bydgoskich.
Był zatroskany.
Wzmagająca się choroba nie pozwoliła mu na udział w odpuście ku czci Świętego Wojciecha (26IV 1981 r.). Bezpośrednio po nim otrzymał ustne sprawozdanie (27 IV 1981 r.). Nie mógł poświęcić tablicy upamiętniającej pobyt Ojca świętego Jana Pawła II w Gnieźnie. Było to 25 kwietnia.
W dniu 12 maja uczestniczyłem we Mszy świętej sprawowanej przez Księdza Prymasa w jego kaplicy domowej. Był bardzo osłabiony. W rozmowie, po Mszy świętej, układał terminy przyjazdu do Gniezna, by dokonać zakończenia Synodu diecezjalnego, drugiego za jego pasterzowania. Jeszcze w dniu 19 maja 1981 r., w czasie odwiedzin gnieźnieńskich biskupów pomocniczych w Warszawie, wypowiadał nadzieje, że Gniezno zobaczy. Prosił o modlitwę i błogosławieństwo. Telefoniczną wiadomość o zgonie Prymasa Stefana otrzymaliśmy 28 maja, około godziny 6.00. Ten tak wczesny telefoniczny sygnał z Warszawy i znajomy głos informatora powiedział wszystko, jeszcze zanim podał wiadomość o śmierci. Bezpośrednio po tej wiadomości odezwał się dzwon Świętego Wojciecha, a wkrótce potem dzwony wszystkich kościołów. Duszpasterze bowiem byli niezwłocznie powiadomieni o bolesnej stracie. W wyprowadzeniu, które w tym dniu miało miejsce w Warszawie, uczestniczyła reprezentacja Prezbiterium (bp Jan Czemiak, ks. kanonik Edmund Palewodziński i ks. dr Bronisław Michalski), a w dniu 31 maja biskupi pomocniczy, kapituła oraz wielu kapłanów i wiernych.
W nabożeństwie żałobnym w Gnieźnie w dniu 2 czerwca 1981 r. daliśmy wyraz przekonaniu, że zmarły Prymas jest naszym Orędownikiem.
Upewnia nas o tym cała jego droga pasterska obserwowana w Kościele Gnieźnieńskim, jego pouczenia, jego postawa moralna pełna heroizmu na co dzień, jego „Zapiski więzienne", że przytoczę choćby jeden fragment z dnia 18 kwietnia 1955 r.:
„Nie wiem dlaczego, ale muszę to zapisać, choć tak bardzo się lękam. Ty mi nakazujesz, sam nie jestem zdolny. Nakazujesz mi chcieć i nakazujesz mi napisać, choć opieram się i jednemu, i drugiemu Twemu chceniu. A więc, prawdziwie: jeśli Ci, Ojcze, jest potrzeba coś więcej, niż dotychczas się dzieje ze mną, to czyń. Jeśli Ci jest potrzebne moje więzienie, piwnica dla mnie, udręki śledcze, procesy, widowisko z Twego sługi, oszczerstwa i pośmiewisko, wzgarda pospólstwa i wszystko, czego tylko zapragniesz... Otom ja!—Napisałem i... spadł mi ciężar z serca"
A oto jego słowa skierowane w dniu 22 maja 1981 r. do Rady Głównej:
,,[...]nigdy nie zgrzeszyłem żadnym aktem niewiary w moim życiu przeciwko Bogu, który jest dawcą życia i ma do niego prawo, zwłaszcza gdy tych lat dał tyle. Nigdy nie zgrzeszyłem przeciwko Jezusowi Chrystusowi, który jest — jako Wieczysty Kapłan — dawcą mojego kapłaństwa i ma do niego pełne prawo. Nigdy nie zgrzeszyłem przeciwko Kościołowi jako instytucji [...].
Do nikogo najmniejszego żalu. Na nikim najmniejszego zawodu. Wszystkim pozostawiam moje serce, które nie zabiera ze sobą żadnego zastrzeżenia w stosunku do żadnego z biskupów polskich, do kapłanów i ludu Bożego. Wszystkie nadzieje to Matka Najświętsza".
Tak może myśleć i mówić człowiek, który całkowicie zawierzył Bogu — święty.
Dał temu wyraz sam Papież w piśmie odczytanym w dniu pogrzebu na placu Zwycięstwa w Warszawie. Nazwał go „szczególnym Zwornikiem odzwierciedlającym siłę fundamentu Kościoła". A kardynał Agostino Casaroli w czasie Mszy świętej na placu Zwycięstwa mówił:
„Był człowiekiem niezłomnej nadziei, nadziei, która czerpała ożywcze siły z ufności pokładanej w cnotach własnego Narodu, a nade wszystko z wiary w Boga i z synowskiej miłości do Matki Chrystusa, która była mocą i słodyczą jego życia, życia tak bardzo wypełnionego czynem i tak często doświadczonego. Módlcie się dzisiaj za Niego! Módlmy się z Nim!..." Takie było powszechne odczucie ludu Bożego w Warszawie, w Gnieźnie, w kraju.
Takie było i jest przekonanie Kościoła Gnieźnieńskiego, w którym umocniliśmy się przez modlitwę na Jasnej Górze (wrzesień 1982).
Składając obecnemu Prymasowi — kardynałowi Józefowi Glempowi — życzenia na święta Bożego Narodzenia w Gnieźnie w 1982 r. prosiliśmy go o wszczęcie procesu informacyjnego, który by przebadał drogę życiową Kardynała Stefana tak pełną heroicznej miłości na co dzień — by on — Kardynał Stefan — mógł być uznanym przez Kościół Orędownikiem u Boga.
Pisemną prośbę w tej samej materii podpisaną przez gnieźnieńskich biskupów pomocniczych oraz reprezentujących Prezbiterium Gnieźnieńskie —Kapitułę i Kolegium Księży Dziekanów—złożyliśmy w dniu 31 maja 1983 r. w podziemiach katedry warszawskiej przy sarkofagu Księdza Prymasa.
Prośbę tę ponowiła dziś (28 maja 1984 r.) reprezentacja Kościoła Gnieźnieńskiego w katedrze warszawskiej, po wspólnej, odprawionej pod przewodnictwem księdza kardynała prymasa Glempa Mszy świętej. Po modlitwie przy sarkofagu w podziemiach katedry odśpiewaliśmy ulubioną przez Prymasa Tysiąclecia pieśń „Bogurodzica Dziewica, Bogiem sławiona Maryja".
W świadomości naszego pokolenia zmarły Prymas utrwalił się jako człowiek oddany bez reszty Bogu, który wszystko postawił na Maryję, Ojciec rodziny kapłańskiej, humanista całujący nogi człowiekowi w Wielki Czwartek, a czynił to z głębokią pokorą i ujmującą dobrocią, Wielki Prymas Tysiąclecia, Mąż Stanu i Mistyk zarazem, wymowny symbol tożsamości Narodu w wielce skomplikowanych dziejach naszej Ojczyzny, Człowiek Boży, Niewolnik Maryi, Żelazny Kardynał. „Bohater Kościoła naszych czasów" — jak nazwał go kardynał Casaroli. Dziś modlimy się za Niego, modlimy się z Nim, modlimy się do... który przemawia do nas z mocą wielką i majestatem, ale sercem braterskim nam mówi: «Nie bój się, maleńka trzódko». — «Jam zwyciężył świat». A mój a Matka otrzymała moc, by starła głowę węża. To wielkie tło ewangeliczne promieniuje z Bazyliki na miasto, archidiecezje i Polskę. Choćby wiec przyszłość wyglądała jak Kalwaria, gdzie Syn Boży, patrząc na dzieje ludzkości, powtarzał: «Wykonało sie», jednak zawsze będzie Ta, którą Chrystus w testamencie nazwał dla wszystkich: «Oto Matka cwoja». Ona patrzy na Gniezno i osłania odbudowaną Bazylikę."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz