Przez Morze Czerwone

"Zdrowy nacjonalizm" Prymasa Stefana Wyszyńskiego

Mocna formacja duchowa i intelektualna (w tym biegłość w katolickiej nauce społecznej) przygotowała ks. kard. Stefana Wyszyńskiego do pełnienia posługi prymasowskiej w Polsce zniewolonej przez komunistów. Jego żywa świadomość tego, że katolicyzm w Polsce nie przetrwa we wrogim otoczeniu społecznym i politycznym (innymi słowy, że oprócz pielęgnowania katolickiej pobożności konieczne jest również pielęgnowanie wymiaru społecznego katolicyzmu) umożliwiła nam przejście przez Morze Czerwone.

W okresie komunistycznej dyktatury ateistyczny reżim całkowicie opanował instytucje życia publicznego. Pozostawały jednak dwie najważniejsze kategorie życia społecznego - Naród i rodzina - o które należało walczyć, których nie wolno było pod żadnym pozorem oddać komunistycznemu bezbożnictwu. Całe trzydziestotrzyletnie prymasowskie posługiwanie ks. kard. Stefana Wyszyńskiego jest dowodem jego żywej świadomości wagi tego zadania.

"Rodzina i naród - pisał Prymas Tysiąclecia - to nie są instytucje, to są organizmy żywe, mające swoją własną dynamikę i przejawy biologicznego bytowania. Poza nimi wszystkie inne formy bytowania, takie jak państwo, rząd, partia - mają wymiar instytucji. Naród i rodzina musza istnieć, a tamte instytucje mogą istnieć lub nie".

Jak mówił w 1957 roku w jednej ze swoich homilii, "rozkład więzi społecznych grozi również religii". Jako najlepsze antidotum wskazywał na konieczność pielęgnowania cnoty rozumnego miłowania narodu w duchu katolickiego ordo caritatis (ładu miłości). Niegdyś zasadę tę streścił ks. kard. August Hlond, pisząc w liście "O chrześcijańskie zasady życia państwowego" (1932), że przede wszystkim należy kochać własny naród, alenikogo nie wolno nienawidzić. Powracał do niej niejednokrotnie Prymas Wyszyński. W 1957 roku, przypominając o spoczywającym na katolikach obowiązku przeciwstawiania się "próbom dezintegracji narodu", a w 1968 roku podczas spotkania z posłami koła "Znak", których zachęcał do tego samego, mówiąc: "Działajcie w duchu zdrowego nacjonalizmu. Nie szowinizmu, ale właśnie zdrowego nacjonalizmu, to jest umiłowania Narodu i służby jemu".

Najpierw praca nad zbawieniem

Prymas Polski nigdy jednak nie tracił z pola widzenia najważniejszego zadania Kościoła - także tego istniejącego na polskiej ziemi - jakim jest prowadzenie ludzi do zbawienia. Miał świadomość "narodowych obowiązków" Kościoła, tj. występowania sytuacji, w których - jak mówił w grudniu 1980 roku - "Kościół musi podejmować opuszczone [narodowe] zadania", dodawał zaraz jednak, że "zawsze uważał", że jego najważniejszym "zadaniem jest modlitwa i nauczanie".

W pełnieniu tej najważniejszej misji nie może być miejsca na żadne kompromisy. Jak pisał w październiku 1954 roku, będąc więźniem komunistycznego reżimu i nie będąc pewnym, co przyniosą następne dni: "Największym brakiem apostoła jest lęk. Bo on budzi nieufność do potęgi Mistrza, ściska serce i kurczy gardło. Apostoł już nie  wyznaje. Czyż jest jeszcze apostołem? Uczniowie, którzy opuścili Mistrza, już Go nie wyznawali. Dodali odwagi oprawcom. Każdy, kto milknie wobec nieprzyjaciół sprawy, rozzuchwala ich. Lęk apostoła jest pierwszym sprzymierzeńcem nieprzyjaciół sprawy" (Stoczek Warmiński, 5 października 1954).

Słowa te Prymas Polski napisał półtora roku po tym, jak rzucił komunistom w twarz swoje"non possumus", gdy reżim ogłosił 9 lutego 1953 roku dekret "o obsadzeniu stanowisk kościelnych", który był próba całkowitego podporządkowania Kościoła w Polsce ateistycznej władzy sterowanej z moskiewskiej centrali. Ta bezkompromisowość w bronieniu dobra Kościoła (a nie jego dóbr) ściągnęła na Prymasa karę ponad trzyletniego uwięzienia.

Z kolei prymas "modlitwy i nauczania" w posłudze ks. kard. Wyszyńskiego doskonale widać przy okazji przygotowań do obchodów Milenium Chrztu Polski w 1966 roku. Zostały one - jak wiemy - poprzedzone wielkimi narodowymi rekolekcjami, których program, przebywając jeszcze w więzieniu, opracował sam Prymas. Rekolekcje, które miały miejsce w latach 1957-1965, przeszły do historii jako Wielka Nowenna. Dzisiaj wiemy, że zawarty w niej program walki z wadami narodowymi (m. in. z pijaństwem czy rozwiązłością) budził szczególny niepokój komunistycznej władzy jako podważanie  "dorobku moralności socjalistycznej" (czytaj: systemowej demoralizacji).

Prymas był jednak człowiekiem katolickiej syntezy, szczęśliwej dla Kościoła, i dla Narodu. To, co zaczęło się jako wielka narodowa katecheza, jako wielkie wezwanie do usilnej pracy (także w wymiarze społecznym) Polaków nad sobą, znalazło swoją kulminację w pierwszym "wielkim liczeniu się Polaków", którzy wbrew komunistycznej władzy milionami gromadzili się w 1966 roku na szlakach obchodów milenijnych i towarzyszyli peregrynacji kopii Cudownego Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej (a po jego aresztowaniu przez bezpiekę gromadzili się przy pustych ramach). To był spektakularny przejaw skutecznej walki z podejmowanymi przez komunistyczny reżim próbami dezintegracji Narodu. Jednak ten "zdrowy nacjonalizm" nie byłoby możliwy bez wcześniej odbytych narodowych rekolekcji (Wielkiej Nowenny).

"Praprawnuk" świętego Papieża

Trzeba pamiętać o tej właściwej hierarchii rzeczy. Gorliwie jej strzegł Czcigodny Sługa Boży ks. kard. Stefan Wyszyński. Czyż jednak mogło być inaczej, skoro mieliśmy do czynienia z "praprawnikuem św. Piusa X". Jak pisał Prymas w Komańczy we wspomnienia tego świętego Papieża, niezłomnego obrońcy wiary: "Święty Pius X konsekrował Adama Sapiehę, biskupa krakowskiego; a Adam konsekrował Teodora Kubinę, biskupa częstochowskiego; biskup Teodor konsekrował Stanisława Czajkę, swego sufragana; biskup sufragan częstochowski, współkonsekrował Stefana, biskupa lubelskiego. Jestem więc w sukcesji apostolskiej praprawnukiem świętego Piusa X" (Komańcza, 3 września 1956).

za: Prof. Grzegorz Kucharczyk, Przez Morze Czerwone, w: Nasz Dziennik nr 37/2019, s. 37.