„Gdy będę w więzieniu, a powiedzą Wam, że Prymas zdradził
sprawy Boże – nie wierzcie. Kocham Ojczyznę więcej niż własne serce i wszystko,
co czynię dla Kościoła, czynię dla niej” – mówił Prymas Wyszyński
Prymas Wyszyński spodziewał się uwięzienia. Miał nawet na
tę okoliczność przygotowane ciepłe buty i płaszcz. I rzeczywiście nie wynikło
ono nagle. Już bowiem po podpisaniu słynnego „Porozumienia Episkopatu z rządem”
w 1950 r., okazało się, że komuniści zaczynają je łamać. A kiedy pod koniec
stycznia 1952 r. został ogłoszony projekt nowej konstytucji Polski Ludowej,
stało się jasne, że pominięto w nim prawo obywateli do wolności religijnej,
wychowania i nauczania religii. Toteż Prymas Wyszyński projektowi się
sprzeciwił. Stanął w obronie zabezpieczenia praw Kościoła i katolików. Upomniał
się o wolność sumienia w wyznawaniu religii, o prawo do swobodnej działalności
duszpasterskiej i katechetycznej, domagał się uznania prawa obywateli do
wychowania religijnego dzieci i młodzieży, prawa do pracy, do bezpieczeństwa,
sprawiedliwej zapłaty.
Odpowiedzią władz było zwiększenie represji i nagonka na
Kościół. Zaczęły się aresztowania. Prof. Jan Żaryn szacuje, iż w połowie 1952
r. zostało uwięzionych około tysiąca kapłanów i sióstr zakonnych. Najbardziej
spektakularne były jednak procesy biskupie. W Katowicach przemocą usunięto
biskupa Adamskiego i jego sufraganów. W kurii krakowskiej aresztowano kanclerza
i notariuszy, i bez skrupułów samego biskupa archidiecezji krakowskiej
Eugeniusza Baziaka wraz z jego sufraganem biskupem Stanisławem Rospondem.
Prymas Wyszyński ostro się temu sprzeciwiał. Efekt był
taki, że nie uzyskał pozwolenia na wyjąc na konsystorz do Rzymu, gdzie miał
odebrać insygnia kardynalskie. Stosunki państwo-Kościół coraz stawały się coraz
bardziej napięte. Apogeum nastąpiło 9 lutego1953 r., kiedy to Rada Państwa
ogłosiła dekret o „obsadzaniu duchownych stanowisk kościelnych”.
„Państwo sięga po
to, co Boskie”
Na mocy dekretu, odtąd to rząd, nie Kościół, miał
dokonywać zmian na stanowiskach kościelnych, decydować o nominacjach i zwalnianiu
duchownych – od wikariusza do biskupa! To nie prymasowi mieli podlegać księża i
biskupi, lecz odpowiednim do tego wyznaczonym władzom partyjnym. To nie biskup
miał kierować diecezją, lecz prezydium wojewódzkie rady narodowej. Duchowni
mieli też ślubować wierność Polsce Ludowej. Rząd, nie papież, miał być teraz
najwyższą władzą kościelną w Polsce!
Takiego kuriozum jeszcze w Kościele nie było. Oczywiste
było, iż tego rodzaju zarządzeń Prymas nie mógł zaakceptować.
Sytuacja stawała się dramatyczna. Polska Zjednoczona
Partia Robotnicza – „przewodnia siła narodu”, była „wszechmocna”, stanowiła
narzędzie rozprzestrzeniania politycznej presji, szkalowała i korzystała z
dywersji wśród duchowieństwa. Partia miała do dyspozycji również prasę i radio.
Wykorzystywała do walki z Kościołem milicję i służby bezpieczeństwa. I
niestety, mogła liczyć na współpracę donosicieli i kolaborantów, na uległych
wobec nowej władzy „księży patriotów” (których zresztą Wyszyński obłożył
ekskomuniką).
Prymasowskie „non
possumus!”
Sprzeciw Wyszyńskiego wobec władz miała teraz przybrać
charakter ogólnokościelny. W maju 1953 r. na konferencji episkopatu Prymas
razem z biskupami sporządził odezwę do władz. W dokumencie, o słynnym tytule „non
possumus!”, czytamy: „Gdy cezar siada na ołtarzu, to mówimy krótko: „nie wolno”.
Rzeczy Bożych na ołtarzach Cezara składać nam nie wolno. Non possumus!”.
Oświadczyli dalej stanowczo, że „dziś protestuje cały
Episkopat Polski. W poczuciu apostolskiego naszego powołania, oświadczamy, w
sposób najbardziej stanowczy i uroczysty, że wymienionego dekretu, jako
sprzecznego z Konstytucją Rzeczypospolitej Ludowej i naruszającego prawa Boże i
kościelne, nie możemy uznać za prawomocny i wiążący. „Więcej trzeba słuchać
Boga i niż ludzi”.
Za te słowa przyszło Prymasowi zapłacić wysoką cenę.
Partia komunistyczna potraktowała je jako pretekst, aby rozprawić się z
Wyszyńskim. Uderzenie miało być mocne. Tym bardziej, że Wyszyński swoje
stanowisko potwierdził jeszcze raz – na procesji Bożego Ciała, 4 czerwca na
Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, kiedy przemawiał do ponad 200 tysięcznego
tłumu ludzi. Protestował wobec polityki komunistów prowadzącej do dyskryminacji
Kościoła: „kapłaństwo przestaje być wolne” – wołał. I zapewniał Polaków, że „Kościół
będzie bronić wolności kapłaństwa, nawet za cenę krwi. Gdy cezar siada na
ołtarzu, to mówimy krótko: „Nie wolno!”.
Te mocne, dramatyczne słowa Wyszyńskiego na dobre
uświadomiły Polakom wielkość Prymasa i – gwałtowne pogorszenie stosunków
państwo – Kościół. Teraz i dla władz stało się oczywiste, że Prymas nie
zrezygnuje z praw Kościoła, i że będzie o nie walczył.
Odtąd komunistyczna władza rozważała aresztowanie
Prymasa. Potrzeba było „tylko” zgody Moskwy.
Decyzja zapadła
Rząd polski po śmierci Stalina (1953 r.), po nowych
wyborach władz naczelnych w Moskwie (I sekretarzem ZSRR został Nikita
Chruszczow), przystąpił do ostatecznej rozgrywki z Kościołem. 14 września 1953
r., za zgodą Moskwy, rozpoczęto w Warszawie pokazowy proces przeciwko biskupowi
kieleckiemu Czesławowi Kaczmarkowi. Wraz z nim przed komunistycznym sądem
stanęło jeszcze trzech innych kapłanów, najbliższych współpracowników biskupa
oraz zakonnica. Oskarżonym postawiono zarzut „działalności szpiegowskiej na
rzecz Watykanu”, co było równoznaczne ze świadomym działaniem na szkodę
Rzeczypospolitej Ludowej. Prymasowi natomiast kazano podpisać się pod oświadczeniem
potępiającym szpiegowską działalność biskupa Kaczmarka. Miał uznać go winnym.
Poza tym miał też podpisać oświadczenie o odcięciu się Episkopatu od wszelkiej
działalności antypaństwowej.
Było oczywiste, że Wyszyński ani nie podpisze
oświadczenia, ani nie uzna winnym biskupa Kaczmarka. Tymczasem stanowcze „nie”
Prymasa było bym, o co władzy ludowej chodziło. Prymasowskie „nie” komuniści
wykorzystali jako bezpośredni powód do podjęcia decyzji o aresztowaniu
Wyszyńskiego.
Zgodę na uwięzienie Prymasa Polski wyrazili
przedstawiciele najwyższych władz państwowych: prezydent Bolesław Bierut,
premier Józef Cyrankiewicz, Franciszek Mazur, Edward Ochab i marszałek
Konstanty Rokossowski.
„Gdy będę w
więzieniu…”
Kilka dni przed aresztowaniem Prymas Wyszyński wizytował
jedną z warszawskich parafii. Wygłosił wtedy słynne dramatyczne kazanie: „Gdy
będę w więzieniu, a powiedzą Wam, że Prymas zdradził sprawy Boże – nie wierzcie.
Gdyby mówili, że Prymas ma nieczyste ręce – nie wierzcie. Gdyby mówili, że
Prymas stchórzył – nie wierzcie. Gdy będą mówili, że Prymas działa przeciwko
Narodowi i własnej Ojczyźnie – nie wierzcie. Kocham Ojczyznę więcej niż własne
serce i wszystko, co czynię dla Kościoła, czynię dla niej”. Mówił jak prorok.
Status liszeńca
Prymas Wyszyński został uwięziony, nie wiadomo na jak
długo, bez przysługujących mu praw więźnia, bez wyroku, bez aktu oskarżenia.
Zastosowano wobec Prymasa „system obozu koncentracyjnego” na oczach całej
Europy i przez Europę potępiony po II wojnie światowej.
- Mam uważać się za człowieka bez praw przysługujących
zwykłym więźniom. Słowem – bez wyroku sądowego zostałem skazany na śmierć
cywilną i sprowadzony do poziomu „liszeńca” – mówił Wyszyński.
W więzieniu rozpoczął pisanie swoich słynnych „Zapisków
więziennych”, które do czasów Solidarnośći, czyli lat 80. będą funkcjonować tylko
w drugim obiegu. Jako jedne z pierwszych zanotował słowa: „Większość księży i
biskupów, z którymi pracowałem, przeszła przez więzienia. Byłoby coś
niedojrzałego w tym, gdybym ja nie zaznał więzienia. Dzieje się więc coś bardzo
właściwego: nie mogę mieć żalu do nikogo. Chrystus nazwał Judasza „przyjacielem”.
Nie mogę mieć żalu do tych panów, którzy mnie otaczają…”.
Nie będzie go miał przez wszystkie lata „izolacyjnego
pobytu” w polskich komunistycznych więzieniach. Bo przecież, jak sam napisze, „Polacy
nie umieją nienawidzić: dzięki Bogu i Jego Ewangelii”. A on – był Polakiem.
Niedziela, nr 38/2013, 22 września 2013, s. IV-V.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz