Odrodzić Polskę z Prymasem Tysiąclecia

NASZ DZIENNIK

Sobota-Niedziela, 28-29 maja 2011, Nr 123 (4054)

Wiara Ojców

Interes narodowy, racja stanu, dobro wspólne, pomyślność Narodu pożarły dziś postpolityka i propaganda zwana PR. Poraża atrofia aspiracji obozu władzy, recydywa metod rządzenia rodem z głębokiego PRL, powrót mentalności totalitarnej. Hegemonia Platformy Obywatelskiej na scenie politycznej niszczy Polskę we wszystkich wymiarach. Afera hazardowa, zawłaszczanie i rozkład państwa przez nową oligarchię, wymieranie Narodu, degradacja rodziny, stygmatyzowanie i wykluczanie elektoratu prawicowo-katolickiego, powrót "układu" biznesowo-medialnego ze służbami w tle - tym kończą się rządy Donalda Tuska, dla którego "polskość to nienormalność". Nie takiej Polski wypatrywał ks. kard. Stefan Wyszyński.

Obrońca wiary i ojciec Ojczyzny, bohater narodowy i święty - zmarły 30 lat temu ks. kard. Stefan Wyszyński godzien jest wielkich słów. Czas nie umniejszył jego zasług, nie osłabił pamięci. Przeciwnie - po beatyfikacji Jana Pawła II i ks. Jerzego Popiełuszki - dwóch wielkich synów Polski, a zarazem duchowych dziedziców Prymasa Tysiąclecia, jego spiżowa postać jaśnieje coraz większym blaskiem. Jak patrzyłby na dzisiejszą Polskę? Co chciałby powiedzieć Narodowi, rządzącym, Kościołowi?
Jego pamiętne "non possumus" z 1953 r., rzucone uzurpatorskiej władzy, uratowało wolność Kościoła i ducha Narodu. Ksiądz Prymas był wtedy naszym "antemurale" - prawdziwym przedmurzem - wiedział, że komunizm może pokonać tylko katolicyzm, a los bezbożnej ideologii rozstrzygnie się w Polsce. Kościół i Naród - nigdy nie rozdzielał tych dwóch rzeczywistości, bo jako wytrawny znawca historii i duszy polskiej rozumiał ten związek jako jedność. By ocalić tę więź, zagrożoną przez kurs na publiczny ateizm przyjęty po 1944 r., podjął swoje wiekopomne inicjatywy: Śluby Jasnogórskie, Wielką Nowennę, peregrynację Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej, Sacrum Poloniae Millennium, Społeczną Krucjatę Miłości. Dzięki owocom tych dzieł nasz katolicyzm jest wciąż dynamiczny i silny, a Kościół pozostaje - mimo zakusów jego nieprzyjaciół - nieusuwalną częścią życia publicznego. A przecież, według demiurgów "nowej wiary", miało być zupełnie inaczej...
Czym byłaby Polska, gdyby Prymas Tysiąclecia "nie mieszał się" do polityki? Gdyby nie wsłuchiwał się w głos Narodu, nie identyfikował z jego bólami i nadziejami? Politykę pojmował na sposób klasyczny - jako roztropną troskę o dobro wspólne i obowiązek każdego, kto poczuwa się do odpowiedzialności za sprawy publiczne. On sam z racji swego urzędu uważał się za ojca wszystkich Polaków, również "braci komunistów". Dlatego za swoje najważniejsze zadanie uznał budowanie jedności na fundamencie Ewangelii i odnowę moralną Narodu. Jako przenikliwy znawca systemów totalitarnych wskazywał, że ład w Ojczyźnie nastąpi wtedy, gdy uszanowane będzie prawo Boga do serc ludzi, prawo człowieka do Boga, gdy rodzina wyzwolona zostanie z ideologicznych okowów. Za trwałe punkty odniesienia w polskiej rzeczywistości uznawał Naród, Kościół i rodzinę - reszta, zwłaszcza partie polityczne, to ruchome piaski, na których nie można budować. Swój program odrodzenia zawarł w słowach: "Kocham Ojczyznę więcej niż własne serce, i wszystko, co czynię dla Kościoła, czynię dla niej". Żył sprawami Polaków, boleśnie odczuwając wszystko, co godziło w dobro Narodu, zwłaszcza w jego kondycję duchową i moralną. Z największym cierpieniem patrzył, jak pod rządami ustawy umożliwiającej zabijanie dzieci poczętych polska ziemia spływa krwią, od której czerwienieją wody Wisły. Niestety, wtedy był to głos wołającego na puszczy... Prorokował, że jeżeli nie zostanie natychmiast zniesiona zbrodnicza ustawa, Naród przestanie istnieć, a bruki Warszawy porosną trawą. Można być pewnym, że i dziś piętnowałby bezczynność Platformy Obywatelskiej w obliczu zapaści demograficznej - w szybkim tempie zmierzamy do zaplanowanych przez Klub Rzymski w 1972 r. 15 milionów Polaków, planowe niszczenie rodziny przez podcinanie podstaw bytu ekonomicznego, narzucanie procedury in vitro i jej refundację, brak pełnej ochrony życia od poczęcia do naturalnej śmierci, otwieranie drogi związkom homoseksualnym.
Prymas Tysiąclecia uważał, że polską racją stanu jest 80 milionów Polaków, bo żyjemy między dwoma molochami: Moskwą i Berlinem - w tym miejscu Europy ostoi się tylko Naród silny liczebnie, zwarty, trzymający się ziemi, która z łatwością może wyżywić nie tylko Polskę, ale i inne kraje. Rząd Donalda Tuska ma rolników w pogardzie, nie walczy o równe dopłaty unijne, nie inwestuje w ścianę wschodnią, zamykając perspektywy rozwoju dla mieszkańców. Nie wykazuje troski o zabezpieczenie naszego stanu posiadania na ziemiach zachodnich. Niszczycielska furia tego rządu dosięga każdego odcinka życia publicznego: Platforma doprowadziła państwo do rozkładu, niebywałej zapaści finansowej, nie działają podstawowe instytucje konieczne do przetrwania tkanki narodowej. W XXI wieku Polacy pozbawieni są dostępu do służby zdrowia z prawdziwego zdarzenia. Szkoła zamiast uczyć i wychowywać, indoktrynuje w duchu europejskiej poprawności, zamiast patriotyzmu szerzy nihilizm. Wśród "młodych wykształconych z wielkich miast" panuje największe bezrobocie; PO zamiast tworzyć miejsca pracy w kraju, wypycha ludzi na emigrację zarobkową na Zachód, by pracowali na pomyślność tamtejszych społeczeństw, tylko nie Polski. To są działania obliczone na niszczenie Narodu, jak chce ideologia Nowej Lewicy, czyli marksizm w nowych szatach, ale z tą samą nienawiścią do Kościoła i Pana Boga.
Polska wciąż nie jest tą Ojczyzną, o której marzył, dla której cierpiał Prymas Tysiąclecia. Dziś bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy jego odwagi, mądrości i wiary, wskazówek i rad zawartych w nauczaniu. Gdy podejmiemy to dziedzictwo, nadejdzie wyczekiwane "nowych ludzi plemię" i odrodzi Polskę.

Małgorzata Rutkowska
www.naszdziennik.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz