Kamyk w mozaikowym obrazie działalności Prymasa Tysiąclecia
Wydaje mi się, że jestem w pracowni, gdzie powstają mozaikowe arcydzieła. Z tego miejsca przemawiali już różni mówcy. Podobnie jak artysta mozaiki wkłada przeróżne kamyki do obrazu, tak każdy z przemawiających stąd stara się wnieść jakiś element do sylwetki wielkiego Prymasa Tysiąclecia, księdza kardynała Stefana Wyszyńskiego.
Zostałem dziś wyrwany przez Księdza Prałata z innego zebrania, aby tu przybyć i aby chociaż mały kamyczek nałożyć na ten obraz, który ukaże sylwetkę Prymasa Tysiąclecia.
Od 1961 roku jestem zatrudniony w Sekretariacie Episkopatu. Pełniłem różne funkcje. Ks. Bronisław Dąbrowski, późniejszy biskup, współpracownik biskupa Zygmunta Choromańskiego, sekretarza Episkopatu, przedstawił mnie Księdzu Prymasowi. Tak się zaczęła nasza współpraca. Pierwszych lat już dobrze nie pamiętam. Był to okres próby, jakby terminowania, to było siedem lat. W życiu młodego człowieka to spory okres. Stopniowo zostałem wprowadzony w problemy Kościoła w Polsce, w prace Sekretariatu Episkopatu, który jest zawsze do dyspozycji dla tej ważnej w życiu Kościoła instytucji, jaką jest Konferencja Episkopatu.
Początkowo pracowałem w dziale informacji prasowej. Chodziło o rozpoznanie, jakie opinie o pracy Kościoła w Polsce upowszechniane są w środkach masowego przekazu w kraju i za granicą. I w tym dziale informacji, nie „szpiegostwa", pracowałem i zyskiwałem zaufanie. W 1968 roku powstała koncepcja powołania Biura Prasowego Konferencji Episkopatu. Takiej instytucji dotychczas nie było. Podejmowano przed wieloma laty wysiłki utworzenia Biura Prasowego. Jednak po kilku spotkaniach inicjatywa taka okazała się na tamtym etapie niemożliwa. Rok 1968 był już innym etapem w życiu Kościoła w Polsce. Zadaniem Biura Prasowego miało być informowanie duchowieństwa i wiernych o pracach Kościoła, Episkopatu i poszczególnych diecezji. Ksiądz Prymas chętnie podjął myśl stworzenia tej instytucji. I nie tytko ją podjął, ale za nią stanął całym swym autorytetem. Polecił mi najpierw opracować koncepcje Biura Prasowego Episkopatu i przygotować próbny numer Biuletynu Informacyjnego, który do dziś wychodzi pod tytułem „Pismo Okólne". Jest to dzisiaj półoficjalny organ Konferencji Episkopatu. Oczywiście biuletyn ten mógł wtedy być wydawany tylko w maszynopisach. Urządzeniami powielającymi były zwykle maszyny do pisania. Trzeba było je kupić. Ksiądz Prymas na wszystko znalazł środki, aby jak najszybciej uruchomić Biuro i aby mógł ukazać się pierwszy numer biuletynu. Zaprezentowałem go na Wielkanoc 1968 roku. Zanim jednak ukazał się ten numer, trwały dyskusje. W zasadzie pismo zostało zaakceptowane przez Księdza Prymasa, ale polecił mi on zaprosić zainteresowanych biskupów i sam przybył na spotkanie organizacyjne do budynku Nuncjatury Apostolskiej przy Al. I Armii Wojska Polskiego 12. Zaproszeni zostali m.in. na Szucha (Al. I Armii WP 12) ówczesny arcybiskup Bolesław Kominek metropolita wrocławski oraz wydelegowani przez kurie biskupie księża referenci, którzy mieli zostać korespondentami diecezjalnymi Biura Prasowego. Tam też odbyła się pierwsza narada, zebranie niejako redakcji i wytyczenie kierunku działalności Biura Prasowego. Był to byt — wedle tamtych czasów — wewnątrzkościelny. Jako Biuro Prasowe został on uznany przez władze państwowe dopiero w dwa lata później. Dekretem z 18 września 1968 r. zostałem mianowany przez kardynała Wyszyńskiego, jako przewodniczącego Konferencji Episkopatu, Kierownikiem Biura Prasowego Episkopatu.
Ale do zadań, jakie powierzył mi Ksiądz Prymas, nie należała tylko informacja prasowa, ale także inne kwestie z zakresu spraw publicznych: stosunków Kościół-Państwo, stosunków Episkopat Polski-Stolica Apostolska. Czasy były różne. Wiatry wiały czasem chłodniejsze, czasem zimne. W roku 1971 powierzono mi prowadzenie, razem z drugim dyrektorem w Sekretariacie Episkopatu, rozmów w sprawie uwłaszczenia Kościoła na Ziemiach Zachodnich. Oczywiście Ksiądz Prymas był w tych sprawach instytucją zasadniczą. Kiedyś przyszliśmy do niego i mówimy: „Jest tyle wniosków o zwroty nieruchomości, że niektórzy się niepokoją. Na przykład ci, którzy mieszkają w budynkach, które kiedyś należały do Kościoła, a zostały przejęte przez władze i zamieszkałe przez lokatorów. Powstał niepokój, że oni będą musieli opuścić swoje mieszkania". Ksiądz Prymas wtedy powiedział: „Wydajcie oświadczenie, że tam gdzie w budynkach są lokatorzy, nikt nie będzie usunięty, nie będzie naruszony niczyj stan posiadania". Oczywiście wykonaliśmy jego polecenie.
Drugi taki niepokój. Na Warmii, a także w Szczecińskiem i Wrocławskiem były budynki, które nie były we władaniu Kościoła katolickiego. Nie były w niczyim władaniu, stały opuszczone. Ale niektóre wyznania zgłaszały pretensje, że te świątynie do nich należą, bo kiedyś były ich własnością, choć nawet klucza nie mieli do tych opuszczonych świątyń o zardzewiałych zamkach. Były wnioski ze strony niektórych biskupów katolickich i ze strony wiernych, aby te świątynie przekazać na własność Kościoła katolickiego. Był to bowiem obszar północny, zamieszkiwała go ludność przesiedlona z Wileńszczyzny. Wielu ludzi mówiło: „Obiecano nam, gdy opuszczaliśmy nasze tereny, nasze świątynie, że my tu będziemy mieli świątynie na miejscu. A teraz mamy daleko do kościoła parafialnego. Blisko nas stoi natomiast pusta świątynia, która należała do protestantów". I wtedy kardynał Wyszyński polecił nam złożyć wobec władz oświadczenie, że Kościół katolicki nie będzie powiększał swojego stanu posiadania kosztem innych wyznań. I takie oświadczenie złożyliśmy. Zostało ono zapisane do protokołu i pozytywnie przyjęte przez władze.
Nie wszyscy wierni, nie wyłączając duchownych, byli z tego oświadczenia zadowoleni.
Od roku 1968, później w latach siedemdziesiątych, coraz bardziej byłem wprowadzany przez Księdza Prymasa do prac Konferencji Episkopatu. Pomagałem księdzu biskupowi Bronisławowi Dąbrowskiemu — sekretarzowi Konferencji Episkopatu.
Chciałbym chociaż krótko powiedzieć o stylu kierowania posiedzeniem Konferencji Plenarnej Episkopatu przez Prymasa Tysiąclecia. Ksiądz Prymas Stefan Kardynał Wyszynski często zapraszał przed Konferencją i spotkaniem Rady Głównej najpierw arcybiskupa Bronisława Dąbrowskiego, a potem także mnie. Prowadził z nami rozmowy dotyczące jasnego rozeznania problemów Kościoła, stosunków Kościół-Państwo. Sam przygotowywał projekt porządku obrad, rozdzielał zadania. To wszystko było bardzo usystematyzowane. Na posiedzenia sesji plenarnych przychodził zawsze przygotowany. Okazywał niezmierny takt w kierowaniu Konferencją, w rozdzielaniu głosów, w przeprowadzaniu uchwał, w prezentacji projektów dokumentów. Nigdy niczego nie chciał przeprowadzić na siłę.
Każda Konferencja Plenarna Episkopatu była bardzo ciekawa, dlatego że była żywa wymiana zdań. Najczęściej były to wypowiedzi uczestników Konferencji, a nie tylko teksty pisane. Dopiero z tej żywej dyskusji powstawały później dokumenty. Tak kształtowały się np. komunikaty z Konferencji Plenarnej Episkopatu. Ten styl został zachowany do dzisiaj.
Chciałbym nawiązać jeszcze do dwóch scen, które mi bardzo utkwiły w świadomości. Otóż był to dzień 26 sierpnia 1980 roku. Znajdowaliśmy się na Jasnej Górze. Znamy wszyscy słynne kazanie Księdza Prymasa Wyszyńskiego wygłoszone tego dnia. Po południu brałem udział w spotkaniu księży biskupów. Sytuacja, jak wiemy, była wtedy napięta. Różne były wieści, obawy, leki. Ja wtedy powiedziałem: „Może my tak nie przesadzajmy z tymi lękami, że ktoś do nas wejdzie". I wtedy spotkałem się z bardzo karcącym wzrokiem i żywą reakcją: „Jeśli my ponosimy odpowiedzialność za losy kraju, to nam nie wolno niczego ryzykować". Oczywiście przyjąłem ten głos wielkiej roztropności i poczucia odpowiedzialności za Ojczyznę. Potem jeszcze zabierałem głos, ale widziałem, że Ksiądz Prymas spoglądał na mnie surowym okiem.
Rok 1981, 6 maja. Zostaliśmy zaproszeni przez Księdza Prymasa: kardynał Franciszek Macharski, bp Bronisław Dąbrowski i ja. Ksiądz Prymas przyjął nas najpierw w holu przed kaplicą na pierwszym piętrze w swojej rezydencji na Miodowej 17. Był ubrany jak zawsze, w sutannę, a przecież to był już czas ciężkiej choroby — 22 dni do śmierci. Wyszedł do nas, jak zwykle, pogodny, wyprostowany i mówi: „No i co, bracia, przychodzicie jak do Hioba? Powiedzcie, jak się sprawy publiczne przedstawiają". Tymi sprawami żył ustawicznie do końca. Czytał prasę, słuchał różnych sprawozdań, ale chciał posłuchać jeszcze i naszych opinii. Za czasów Księdza Prymasa Wyszyńskiego zaczęto się rozglądać w 1977 roku za budową domu na siedzibę Sekretariatu Episkopatu. Wydawało się wtedy, że już niedługo nadejdzie czas, że do Polski przybędzie przedstawiciel Stolicy Apostolskiej i w związku z tym trzeba będzie opuścić budynek Nuncjatury Apostolskiej przy Al. I Armii Wojska Polskiego w Warszawie. Powracała myśl, aby wszystkie agendy Konferencji Episkopatu zgromadzić w jedno miejsce. Ja miałem powierzone zadanie koordynacji budowy nowej siedziby. I właśnie wtedy w dniu 6 maja Ksiądz Prymas zapytał mnie: „Jak daleko jesteście zbudową? Kiedy odbędzie się tam pierwsza Konferencja Plenarna Episkopatu. Czy macie na to środki?" O to nas często pytał. „Eminencjo, jeszcze mamy, ale jak nie będziemy mieli, to na pewno przyjdziemy" — odpowiedziałem.
Wszystko to pokazuje, jak ten człowiek, mając świadomość, że odchodzi, interesował się do końca zarówno sprawami Kościoła, jako instytucji, jak i sprawami kraju.
Ta sylwetka Księdza Prymasa z 6 maja zostanie mi na długo w pamięci. Podsumowując, chciałbym powiedzieć, iż jestem przekonany, że to Ksiądz Prymas Stefan Kardynał Wyszynski wyniósł urząd Prymasa Polski do takiej rangi, że głos Prymasa to głos Kościoła w Polsce, to głos Narodu polskiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz