„Miał otwarte oczy i serce dla wszystkich"
„Chrystus otwiera ci oczy serca na ludzi i uczy, jak ich miłować". Były to słowa wypowiedziane przez Księdza Prymasa kardynała Stefana Wyszyńskiego w 1980 roku na zakończenie rekolekcji dla służby zdrowia. Słowa te były zasadą jego własnego postępowania.
Przez 20 lat bez mała miałam zaszczyt być domowym lekarzem stomatologiem ukochanego Księdza Prymasa. Wszyscy najbliżsi, i nie tylko, nazywali go po prostu Ojcem, bo sam się nim czuł — każde przemówienie z ambony do wiernych zaczynał słowami: „Dzieci Boże, Dzieci moje".
Miałam szczęście w ciągu tych lat w różnych porach dnia służyć Ojcu opieką w ramach mojej specjalności. Dodatkowym ułatwieniem częstych spotkań z Ojcem było moje zaangażowanie w organizowanie i rozwój duszpasterstwa pracowników lecznictwa. Nawiasem mówiąc duszpasterstwo to w zalążkach spotkań, rekolekcji, a szczególnie pielgrzymek na Jasną Górę trwało już od roku 1936.
Wracając jednak do osobistych przeżyć i wrażeń związanych z moją częstą obecnością w rezydencji Ojca na Miodowej, od pierwszych momentów uderzała mnie precyzyjna organizacja jego zajęć i niezwykła punktualność. Jego duży notes-terminarz, z którym się nigdy nie rozstawał, zapisany od wczesnych porannych godzin, jest świadectwem nawału spraw, spotkań, przemówień itp. Niespodziewane okoliczności czy hierarchia wynikłych nowych konieczności często jednak zmieniały ustalony harmonogram.
Miał zawsze otwarte oczy i serce dla wszystkich, których po drodze spotkał. Jeśli nie szepnął jakichś serdecznych, dobrych słów, to uśmiechem i spojrzeniem ogarniał każdego z nas, włączając wierną gromadkę, jakby umieszczał nas i nasze sprawy w swoim dobrym, kochającym sercu, aby je przedstawić Bogu Najwyższemu w czasie rannej Mszy świętej. Gdy wypowiadał słowa: „Módlcie się, bracia i siostry, aby moją i waszą ofiarę przyjął Bóg Ojciec Wszechmogący", każdy z nas, obejmowany jego szeroko otwartymi ramionami, czuł niemal namacalnie jakąś nieprzepartą siłę, która promieniując od Ojca, włączała nas w sprawowanie Najświętszej Ofiary. To było autentyczne uczestnictwo, modlitewna łączność z tym wielkim kapłanem, a przez niego z Chrystusem. Łaska obecności na Mszy świętej, sprawowanej przez Ojca o godz. 7.30 rano, była bardzo głębokim przeżyciem dla wszystkich obecnych, nawet dla dzieci zaproszonych z rodzicami.
Dobre ojcowskie poranne powitania, nawet bez słów, budziły zawsze mój podziw. Często przecież wstajemy rano, jak to się mówi „nie w humorze'', nie wypoczęci, wyczerpani troskami, zmartwieniami, pełni niepokoju o spełnienie naszych planów. A Ojciec, mając ich tak wiele i tak bardzo ważnych, dotyczących ogromu spraw Kościoła i Ojczyzny, a często nawet poszczególnych ludzi, umiał zebrać siły, obdarować nas uśmiechem czy dobrym słowem. Nawiązałam do tego kiedyś może zbyt odważnie. Odpowiedział mi, że otwierając drzwi swojego pokoju czuje potrzebę naładowania wszystkich dobrym nastrojem, pogodą, spokojem, nadzieją pokonywania trudności nadchodzącego, pracowitego dnia.
W postępowaniu Ojca nigdy nie było pośpiechu, zniecierpliwienia. Zawsze ujawniała się wielka moc, zniewalająca do dobroci, cierpliwości, a szczególnie do odpowiedzialnego spełniania obowiązków i lo nie z przymusu, ale z pełności serca.
Ojciec umiał zawsze znaleźć chwile czasu na kontakty z domownikami — jak nas nazywał. Odwiedzał siostry przy pracy, w zajęciach gospodarskich, np. przy gotowaniu, robieniu zapasów, wyrażał współczucie dla ich ciężkich prac. Tak, Ksiądz Prymas — dostojnik, hierarcha Kościoła — umiał jednocześnie być wspaniałym gospodarzem. Chciałoby się rzec, panem domu i jednocześnie naczelnym dyrektorem poważnej instytucji, jaką była jego rezydencja i Sekretariat Prymasa Polski.
A przy tym był zawsze najlepszym Ojcem. Troszczył się także o sprawy rodzinne i domowe wielu z nas. Cieszył się radościami naszych rodzin, pokrzepiał w kłopolach. Wiele osób wychodziło z jego domu umocnionych i uodpornionych na przeciwności.
Ojciec wyjątkowo kochał dzieci i młodzież. Zawsze odpowiadał na ich listy. W ogóle prowadził bardzo szeroką korespondencje. Nawet będąc za granicą przesyłał stówa błogosławieństwa i wyrazy pamięci. Tak jak był bliski wszystkim w swoim domu, tak starał się zbliżać i nawiązywać kontakty z całym społeczeństwem, zwłaszcza z poszczególnymi środowiskami, poprzez swoje niezwykle cenne wystąpienia publiczne i kazania. Bardzo chciał rodakom przybliżyć Boga, Jego Matkę, Panią Jasnogórską, odnowić moralne oblicze Narodu, którego był przecież najlepszym synem.
U Prymasa Tysiąclecia uderzająca była niewytłumaczalna wprost i zniewalająca pokora. Pewnego razu Ojciec polecił mi, a właściwie delikatnie zaproponował, żebym poinformowała pewne poważne gremium o istnieniu i celach pierwszej w Polsce poradni życia rodzinnego „Ognisko", której byłam prezesem. Inicjatywa ta, aprobowana przez Ojca J z jego błogosławieństwem, zrealizowana została przez grono specjalistów z zakresu medycyny, prawa i socjologii. Służyła potrzebom rodziny wielodzietnej, samotnym matkom, ludziom starszym, opuszczonym, często zapomnianym, a przede wszystkim obronie życia, nienarodzonych. Czując się zażenowana odpowiedzialnością prosiłam Ojca o zwolnienie mniej z tej wypowiedzi. Wówczas Ksiądz Prymas rozejrzał się po swojej audiencjonalnej sali i z ogromną prostotą powiedział, że i on nieraz zastanawiał się, jak i dlaczego tu się znalazł; że nigdy przedtem nie przypuszczał, że Bóg powoła go do służby Kościołowi i Ojczyźnie na tak odpowiedzialnym stanowisku. Pozostawało mi więc tylko ugiąć kolana przed wielkim dostojeństwem bijącym z jego postaci i zapewnić o jak naj staranniejszy m wykonaniu polecenia.
Ojciec Prymas był bardzo prosty w obcowaniu z ludźmi i udzielaniu im wszelkiej pomocy. Ufał wszystkim. Twierdził, że lepiej być niewłaściwie wykorzystanym przez dziesięciu niż poprzez nieufność skrzywdzić i odesłać bez wsparcia jednego potrzebującego człowieka. Wszelkie dobro, duchowe pociechy, rady przepływały nieustannie przez jego dobre, naprawdę ojcowskie dłonie.
Popierał wszelkie inicjatywy służące bliźnim. Wspierał w trudnościach najrozmaitszymi sposobami. Doradzał, okazywał zainteresowanie i cieszył się osiągnięciami. Często zapraszał do swego stotu, aby ośmielić, związać ze sobą, a potem wysłuchać ludzkich spraw, cierpliwie, z ogromną delikatnością.
Wieczerza u Ojca była dla uczestników radością, zaszczytem, a także prawdziwym relaksem. Po całym dniu pracy znajdował siły, aby przekazać swoje wspomnienia czy to z lat dziecinnych, uczniowskich, warszawskich, czy opowiadać zdarzenia sprzed wielu lat z domu rodzinnego, czule wspominając przestrogi i nauki ukochanych rodziców, czy nawet pożartować. Chłonęliśmy te wspomnienia z różnych okresów jego bogatego i pracowitego życia, wrażenia z wielokrotnych podróży. Często czynił smutne spostrzeżenia, przewidując skutki wielu posunięć gospodarczych, które w przyszłości odbiły się dotkliwie na życiu naszego społeczeństwa. Polskie drogi przemierzał wszerz i wzdłuż, kilkakrotnie nawet będąc narażony na niebezpieczeństwo utraty życia. Jednak czuwania jasnogórskie wypraszały łaski dla Ojca Narodu.
Z przejęciem słuchaliśmy też opowiadań o spotkaniach z Ojcem świętym Janem XXIII, którym był urzeczony, i Pawłem VI, bardzo oddanym polskim sprawom.
Ksiądz Kardynał Prymas miał doskonałą pamięć, a sposób narracji fascynujący. Niezapomniane są godziny wspomnień, myśli, rozmów,
przeżyć z lat, kiedy byt uwięziony, kiedy bolał nad tym, że jest pozbawiony opieki nad swoja owczarnią. A jednak i tam, w odosobnieniu zabójczym dla swego zdrowia, pracował, a przede wszystkim wymadlał u Boga i Jego Matki laski dla Kościoła i Ojczyzny.
Wiele osób przewijało się przez dom Ojca. Miały one szczęście wsłuchiwać się w te, często bardzo osobiste, zwierzenia. Po wyjściu na wolność w 1956 roku Ksiądz Prymas otaczał się coraz szerszymi kręgami ludzi z różnych środowisk. Spotykał się z ich przedstawicielami. Niezapomniane są opłatki dla różnych środowisk. Zawsze uczestniczyły w nich tłumy ludzi z poszczególnych pionów zawodowych.
Żadna dziedzina życia społecznego nie była Ojcu obca. Cenił specjalistów, ekspertów, ludzi nauki. Potrafił stawiać przed nimi ważkie problemy moralne i społeczne. Miał ogromne zaufanie do polskich lekarzy, a w chorobie mimo cierpień i bólów posłusznie spełniał ich zalecenia.
Moja specjalność — stomatologia — jest często, niestety, postrachem pacjentów. Ojciec, mimo przykrości związanych z zabiegami, raczej rozładowywał zalęknionego lekarza, speszonego koniecznością zadania bólu. Zawsze był opanowany, choć nie taił. że cierpi.
Był we wszystkim ogromnie ludzki, do ostatniej chwili ufny. Odchodząc z tej ziemi zostawił w smutku i żałobie cały Naród, tak boleśnie doświadczony i tak potrzebujący jego wielkiego autorytetu. Wszyscy, zarówno ci, którzy go uznawali, jak i zwalczający go, chylili czoła przed nim. Gdy przyszedł czas jego odejścia do Stwórcy na wieczny spoczynek, ukochane przez niego dłonie Bogurodzicy na pewno poprowadziły go do Bożego Ironu.
Niezapomniany Ojcze! Wierząc głęboko w Świętych Obcowanie czujemy, że jesteś z nami, że słyszysz nas. Błagamy, wypraszaj u Boga łaski dla naszego Narodu, wspieraj w wysiłkach, umacniaj w czynieniu dobra, wspomagaj życie w prawdzie, sprawiedliwości, rozpalaj miłość wzajemna.
My zaś prosimy Ducha Świętego o wysłuchanie naszych wspólnych modłów, abyśmy mogli jak najszybciej być świadkami wyniesienia cię na ołtarze!
Są to wspomnienia moje i mego męża Tadeusza z lat 1960-1981.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz