Prof. Skibiński: Prymas Wyszyński to nie tylko wybitny mąż stanu, ale wzór świętości na dziś (wywiad)

- Jesteśmy przyzwyczajeni, by myśleć o kard. Wyszyńskim jako o wybitnym mężu stanu okresu walki z komunizmem – mówi prof. Paweł Skibiński. Dodaje, że Kościół beatyfikując Prymasa Tysiąclecia podpowiada nam wzór świętości na dziś oraz że powinniśmy naśladować go  w życiu duchowym i codziennym. Znawca nauczania kard. Wyszyńskiego kreśli w rozmowie z KAI jego duchową i intelektualną sylwetkę, znaczenie wielkich projektów duszpasterskich w okresie komunizmu, wartość „teologii narodu”, umiejętne wprowadzanie refom soborowych, zdolność do dialogu nawet z wrogami, i wreszcie inspirację w zakresie przygotowania pokojowego upadku komunizmu.

Maria Czerska, Marcin Przeciszewski (KAI): Dlaczego kard. Stefan Wyszyński jest nazywany Prymasem Tysiąclecia?

Prof. Paweł Skibiński: Tak wyrażał się o nim Jan Paweł II. Mówił o nim jako o człowieku, który prowadził obchody tysiąclecia chrztu Polski - największy w historii program  duszpasterski w dziejach Kościoła w Polsce. Jednak z czasem nabrało to innego znaczenia. Zostało zrozumiane – i nie mam wątpliwości, że słusznie – że był to najwybitniejszy prymas w historii Polski. 

KAI: O prymasie Wyszyńskim mówi się, że był „interrexem” i wybitnym mężem stanu. Czemu to zawdzięczał?  

- Tak go postrzegają nie tylko katolicy, ale w ogóle Polacy. Jesteśmy przyzwyczajeni, by myśleć o kard. Wyszyńskim jako o wybitnym mężu stanu okresu walki z komunizmem.  Prymas pełnił wówczas rolę jedynego publicznego autorytetu dla Polaków, a w czasie kiedy społeczeństwo było pozbawione możliwości  wyrażania swojej woli, to Prymas ją publicznie artykułował. 

Prymas Wyszyński pełnił też na swój sposób rolę „interrexa”, podobnie jak prymasi okresu I Rzeczypospolitej.  Trudno się dziwić, że podczas pogrzebu na jego trumnie w 1981 r. spoczywał wieniec  z szarfą: „Niekoronowanemu Królowi Polski”. 

Jednak byłoby błędem ograniczyć jego życie i znaczenie do tego wymiaru. Kościół beatyfikując Prymasa Tysiąclecia podpowiada nam, że powinniśmy mu być wdzięczni i naśladować go także w życiu duchowym i w życiu codziennym.

KAI: Prześledźmy więc poszczególne etapy życia kandydata na ołtarze. Dzieciństwo, młodość  - które elementy jego biografii miały szczególne znaczenie dla przyszłej jego formacji?

- Prymas Wyszyński wychował się w środowisku drobnej szlachty mazowieckiej. Jego ojciec nie posiadał gospodarstwa, lecz był organistą.  Przyszły kardynał wychowywał się na historycznym pograniczu Korony i Litwy. Mama była czcicielką Matki Bożej Ostrobramskiej a ojciec Częstochowskiej. W domu silnie kultywowano tradycje patriotyczne. Wyniesiona ze środowiska rodzinnego religijność Stefana Wyszyńskiego była dość prosta ale zarazem pogłębiona, z silna nutą maryjną. Ta właśnie nuta uległa wzmocnieniu po śmierci Matki (miał wtedy 11 lat), podobnie zresztą jak miało to miejsce w przypadku Karola Wojtyły, który także stracił matkę. 

Stefan wychował się w licznej rodzinie, gdyż jego ojciec wszedł w drugi związek małżeński. Miał dobre relacje z swoim przyrodnim rodzeństwem, którego nie odróżniał od rodzonego. Doskonały kontakt miał z ojcem. Wraz z nim uczestniczył w nielegalnej restauracji mogił powstańców styczniowych. Uczęszczał do dobrych polskich szkół, włącznie ze słynnym warszawskim gimnazjum Górskiego. Podczas nauki w Łomży wstąpił do powstającego harcerstwa, co miało duże znaczenie dla jego dalszej formacji. Należał do środowiska skautowego, które zainicjował w Łomży ks. Kazimierz Lutosławski, jedna z bardziej wybitnych postaci Kościoła warszawskiego, twórca Krzyża Harcerskiego, a po uzyskaniu niepodległości poseł z ramienia Narodowej Demokracji.  Podczas I wojny światowej za działalność harcerską Wyszyński został poddany karze chłosty przez Niemców, co traktował jako zasługę i później wielokrotnie wspominał. 

Od początku stawiał sobie wysokie wymagania. Kiedy zdecydował się na kapłaństwo, wybrał nie diecezjalne seminarium w Płocku, o średnim poziomie,  lecz ambitniej – seminarium we Włocławku. A było to wówczas intelektualne i duchowe centrum Kościoła w Polsce. Cechował je ferment intelektualny, ale zarazem wierność ortodoksji. Krótko mówiąc, w bardzo dojrzały sposób czuł się odpowiedzialny za realizację swego powołania. 

Warto pamiętać, że był człowiekiem słabego zdrowia, w co trudno jest nam uwierzyć, gdy weźmiemy pod uwagę intensywność późniejszego życia prymasa. Miał chore płuca, a kiedy kończył seminarium, wątpiono, czy warto go wyświęcać, gdyż może nie doczekać swej pierwszej mszy.  Został wyświęcony indywidualnie na mocy specjalnej decyzji biskupa. 

KAI: Kapłaństwo ks. Stefana Wyszyńskiego – które elementy jego pracy, które doświadczenia były kluczowe dla jego późniejszej służby w Kościele?

- Jako kapłan szybko rozpoczął obowiązki wykładowcy seminaryjnego oraz redaktora „Ateneum Kapłańskiego”, wówczas najwybitniejszego polskiego pisma formacyjnego dla kapłanów. Nadał mu specyficzny, społeczno-kulturalny profil. Było to wówczas pismo nowatorskie,  a jednocześnie zajmujące stanowisko w pełni zgodne z doktryną Kościoła - do czego Wyszyński przez cale życie przywiązywał dużą wagę. 

Równocześnie przygotowywał na KUL doktorat z katolickiej nauki społecznej. Doskonale poruszał się w środowisku lubelskim, w tym unikalnym miejscu, jakim była ta uczelnia. Wtedy istniały poza Rzymem zaledwie nieliczne uniwersytety katolickie, a Polska była ewenementem pod tym względem, zwłaszcza w naszej części Europy. W przyszłości jako biskup lubelski będzie Wielkim Kanclerzem KUL. 

Podczas pobytu na KUL związał się ze środowiskiem „Odrodzenia” (ruchu młodej inteligencji katolickiej), które zresztą towarzyszyć mu będzie przez całe życie. Nie było to środowisko jednorodne, jego warszawsko-lubelska część bardzo mocno zainteresowana była katolicyzmem społecznym, a znacznie mniej poszukiwaniami liturgicznymi jak np. koła krakowskie czy lwowskie. Dzięki „Odrodzeniu” zbliżył się do katolickiej inteligencji, z którą  bliskie kontakty utrzymywać będzie do śmierci. 

KAI: W latach trzydziestych ks. Wyszyński pisze książkę pt. „Inteligencja w straży przedniej komunizmu”.  Jak to należy rozumieć?

- Jego zdaniem, tym kto w Polsce jest najmniej odporny na kłamstwa propagandy komunistycznej, paradoksalnie są właśnie inteligenci. Tłumaczył to ich fatalnym przygotowaniem doktrynalno-formacyjnym w sferze religijnej. Zresztą sytuacja ówczesnej inteligencji bardzo różniła się od dzisiejszej. Duża część inteligencji, która była pochodzenia żydowskiego, formacji chrześcijańskiej nie posiadała, podobnie jak kręgi polskiej inteligencji lewicowej związanej z PPS. Katolikami byli inteligenci, głównie zwolennicy Narodowej Demokracji, ale ich formacja religijna też nierzadko pozostawiała wiele do życzenia.  

Sam ks. Wyszyński w okresie dwudziestolecia międzywojennego  nazywany bywał nawet „czerwonym księdzem”. Był bowiem w sporze ze środowiskami prawicowymi, głównie endeckimi. Ale obiektywnie patrząc, żadną „lewicą” Stefan Wyszyński nigdy nie był. Związany był najbardziej  ze społecznym nurtem Chrześcijańskiej Demokracji. I wraz z całą polską chadecją podzielał te wszystkie poglądy, które dziś nazwalibyśmy katolicko-narodowymi. 

Warto wyjaśnić, że od strony ideowej przedwojenna polska chadecja w sensie politycznym była bliska myśleniu endeckiemu, aczkolwiek z mocnym wychyleniem społecznym, inspirowanym katolicyzmem. Ich myśl społeczna sytuowała się w ramach pojęcia, które  Pius XI w encyklice „Quadragesimo anno” nazwał  korporacjonizmem. Było to poszukiwanie „trzeciej drogi” pomiędzy liberalnym kapitalizmem a kolektywistycznym socjalizmem, oczywiście z zachowaniem własności prywatnej. Młodego Wyszyńskiego charakteryzował też pewien twórczy niepokój społeczny. Zresztą do końca życia nie pogodził się z żadnym ustrojem społeczno-politycznym, w jakim żył. Szukał większej sprawiedliwości  i większej wolności człowieka, rozumianej po katolicku. Dzisiaj, myślę, że w tym sposobie myślenia byłby niezrozumiany.  

KAI: A jakich kard. Wyszyński miał duchowych mistrzów?

- Trudno jest wskazać ludzi, którzy w pełni ukształtowali prymasa. Był bardzo samodzielny. Różne elementy czerpał od różnych osób, ale jednocześnie nadawał temu specyficzny, własny rys. Od samego początku zajmował samodzielne stanowisko, jednocześnie silnie korzystając np. z dorobku KUL-owskich profesorów, m.in. księży Antoniego Szymańskiego czy Idziego Radziszewskiego. Bardzo cenił belgijskiego kardynała Desiré Merciera, jednego z najwybitniejszych tomistów. Wielki wpływ miał na niego ks. Władysław Korniłowicz, jeden ze współtwórców dzieła Lasek. 

A wśród świętych cechowało go  szczególne nabożeństwo do św. Ludwika Marii Grinion de Monfort, autora „Traktatu o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny”. Jego wpływ zainspirował Wyszyńskiego do oddania się w macierzyńską niewolę Maryi w okresie uwięzienia, a potem do oddania całego polskiego narodu w macierzyńską niewolę Maryi. Było to rozwinięciem duchowego  projektu św. Ludwika.  

Jednak propagując oddanie się NMP w „macierzyńską niewolę” spotykał się z niezrozumieniem w środowiskach intelektualnych. Nie były one  w stanie zaakceptować pojęcia „macierzyńskiej niewoli”,  interpretując to jako rodzaj  „niewolnictwa”. A tymczasem są to zupełnie inne sprawy. 

Maryjność Wyszyńskiego wyraziła się także  w prośbie polskiego Episkopatu do Pawła VI podczas Soboru Watykańskiego II, o nadanie Maryi tytułu „Matki Kościoła”. Paweł VI przychylił się do niej, nawet wbrew większości ojców Soboru, którzy argumentowali, że może to zaszkodzić to relacjom ekumenicznym.

Tymczasem – wraz ze swą maryjnością – prymas Wyszyński był bardzo otwarty na dialog ekumeniczny. Inspirował swego biskupa pomocniczego w Warszawie  Władysława Miziołka, czy s. Joannę Lossow z Lasek do  pionierskich działań na tym odcinku. Nie widział sprzeczności pomiędzy otwartością na inne wyznania chrześcijańskie a kultem Matki Bożej. W tej sferze myślał bardziej dalekosiężnie niż większość osób, która go otaczała. Dziś maryjność nie stanowi  przeszkody w dialogu ekumenicznym. 

KAI: Maryjność to zasadniczy rys duchowości Prymasa Wyszyńskiego. Czy można wymienić jakieś inne?

- Drugim rysem - obecnym przez całe życie Wyszyńskiego - jest postrzeganie świętości poprzez zaangażowanie w życiu codziennym. Jego jedyna wydana po wojnie książka nosi tytuł „Duch pracy ludzkiej”. To genialny, jasny i głęboki,  wykład teologii pracy, który to temat ten przez lata był obecny w jego myśli i homiletyce.  Doceniano to w różnych środowiskach katolickich, także poza Polską. Warto przypomnieć, że np. założyciel Opus Dei św. Josemaria Escriva de Balaguer znał tę książkę i polecał ją jako lekturę duchową swoim duchowym podopiecznym.  Z jego inspiracji w 1957 r. książka ta została przetłumaczona na większość języków europejskich. 

Trzeci znaczący rys duchowości Prymasa to miłość do Kościoła, co kształtowało cały jego sposób myślenia. Sam mówił, że jest „jak pies warujący na wschodniej flance Kościoła”. O tej miłości świadczy choćby zdolność przekroczenia dla dobra Kościoła negatywnego dziedzictwa historycznego w stosunku do grekokatolików. Prymas  bez żadnych obaw lojalnie sprawował opiekę nad ukraińskimi grekokatolikami żyjącymi w Polsce. Bez jego opieki po grekokatolikach w Polsce nie zostałby nawet ślad. Nie przeszkadzało mu to – z drugiej strony - polemizować z kard. Josyfem Slipyjem, przebywającym na emigracji zwierzchnikiem Kościoła greckokatolickiego, w innych sprawach.

Prymas był też człowiekiem bezwzględnego zaufania wszystkich kolejnych papieży. Z każdym z nich łączyła go głęboka i bliska relacja; a w przypadku św. Jana XXIII była to dodatkowo relacja przyjacielska.

KAI: Jednak  jego relacje z Rzymem nie były proste ani łatwe?

- Papieży kochał, szanował  i realizował ich polecenia. Jednocześnie starał się przekonać ich do swojej wizji funkcjonowania Kościoła w Polsce. Natomiast nie zgadzał się z watykańską Ostpolitik – polityką wobec państw bloku komunistycznego - i w związku z tym miał trudne relacje z kolejnymi sekretarzami stanu Stolicy Apostolskiej, począwszy od Domenico  Tardiniego, dla którego – co nam się dziś wydaje nieporozumieniem – był za mało antykomunistyczny, a skończywszy na kard. Jean-Marie Villotcie, który z pewnością uważał kard. Wyszyńskiego za obsesyjnego antykomunistę.

KAI: Jeśli kreślimy ideową sylwetkę Prymasa, to nie możemy pominąć tzw. kwestii narodowej. Jaka w istocie była jego linia w tym obszarze? Czy faktycznie był w sporze z Narodową Demokracją?

-  Pomiędzy myśleniem Wyszyńskiego a myśleniem endeckim istnieje pewna wspólnota i pewne napięcie. Nigdy nie był on zwolennikiem jakichkolwiek eksperymentów totalnych, które w skrajnych nurtach endeckich się pojawiały. 

Biorąc pod uwagę, że w 1969 r. kard. Wyszyński wygłosił pochwałę Romana Dmowskiego na  spotkaniu w warszawskim KIK-u, uważam, że przesadzone  jest mniemanie, iż był on w ostrym konflikcie z myślą endecką. Nie utożsamiał się z tą myślą, ale czerpał z niej w podobnym zakresie jak środowiska  międzywojennej chrześcijańskiej demokracji. Był natomiast bliski endecji w tym sensie, że jednym z priorytetów etycznych dlań była głęboka miłości do własnego narodu i to na dodatek w powiązaniu z poważną refleksją teologiczną na temat. I tym obszarze znalazł mnóstwo zwolenników  po stronie środowisk narodowych. Endecy na ogół podzielali wiele jego poglądów. Jednym z jego współpracowników był prof. Wiesław Chrzanowski, spadkobierca obozu narodowego. 

Prymas Wyszyński był twórcą oryginalnej koncepcji „teologii narodu”. Jest ona zgodna z nauczaniem Kościoła, chociaż wielu osobom  z różnych kręgów intelektualnych się nie podobała. Koncepcja ta wychodzi z założenia, że naród jest wspólnotą naturalną, równie naturalną co rodzina, co więcej, że jest doczesnym nośnikiem pewnych wartości nadprzyrodzonych.  Naród kard. Wyszyński rozumiał  jako pewien sposób egzystencji człowieka – także w sferze nadprzyrodzonej – zgodnie z teologiczną prawdą, że łaska buduje na naturze.

Bliska myśleniu kard. Wyszyńskiego była koncepcja „sakramentalizacji narodu”, którą także rozwijał kard. Karol Wojtyła, mówiąc m. in. o „bierzmowaniu dziejów”.  Ma ona źródła w stworzonej przez prymasa koncepcji Wielkiej Nowenny.  Wówczas kard. Wyszyński  chrzest Polski rozumiał nie tylko jako fakt ochrzczenia każdego Polaka, ale jako formę sakramentalnej i duchowej trwałej przemiany całej polskiej wspólnoty pod wpływem aktu z 966 r. I prymas będzie tego poglądu bronił z punktu widzenia teologii katolickiej. Kard. Wyszyński starał się więc „ochrzcić” naszą narodową rzeczywistość  i to ochrzcić bardzo głęboko. W tym znajdzie wielu partnerów. A jednym z nich będzie bez wątpienia Karol Wojtyła, który pewne akcenty będzie stawiał inaczej, ale generalnie będzie rozwijał te prymasowskie intuicje.

Kard. Wyszyńskiego cechowała  świadomość, że jest prymasem całej Polski, to jest wszystkich Polaków, nie tylko katolików czy żyjących w Polsce. Prymas miał też zdolność do jasnego powiedzenia, co we współczesnej mu polskości było możliwe do pogodzenia z katolicyzmem, a co nie. I na tym  polegała jego głęboka mądrość. 

KAI: Kard. Wyszyński miał opinię „prymasa niezłomnego”, jednak u początku swych rządów, w 1950 r.  zgodził się na porozumienie z komunistami, przez co zresztą spotkał się z krytyką Watykanu?

- Było to zresztą jedyne porozumienie z komunistami, które w skali Kościoła powszechnego przyniosło pewne pozytywne efekty. Prymas Wyszyński prezentował odmienną linię niż np. kard.  József Mindszenty na Węgrzech, który nie podjął żadnego dialogu z komunistami. Tymczasem  Wyszyński był przekonany, że frontalna konfrontacja z komunistami jest błędem, wobec czego potrzebna jest roztropna taktyka postępowania.  Do 1981 r. miał świadomość, że w dającej się przewidzieć przyszłości nie nastąpią żadne zmiany polityczne w naszym regionie Europy. A to dlatego, że Zachód jest za słaby na konfrontację militarną z ZSRR. Twierdził jednak uparcie, że komunizm jest zjawiskiem „średniego trwania”. Przewidywał, że system ten będzie trwać  50 – 70 lat ale nie dłużej. 

Natomiast swą nadzieję na przemiany wiązał z faktem, że komunizm jest systemem tak bardzo zdegenerowanym, że – prędzej czy później – zapadnie się pod własnym ciężarem. Uważał, że na ten właśnie moment trzeba się przygotować, nie narażając się na zbytnie straty lecz wychowując ludzi do tego, by wewnętrznie byli wolni.  

Prymas Wyszyński postrzegał komunizm przede wszystkim jako niebezpieczeństwo duchowe, a jego starcie z Kościołem jako spór właściwie transcendentalny. Był przekonany, że komunizm jest fałszywym projektem antropologicznym. Twierdził, iż walka z komunizmem powinna być  „walką moralną” a nie walką fizyczną.  W przeciwieństwie do środowisk „postępowych” w Kościele, Prymas nie uległ mirażom charakterystycznym dla wielu kręgów katolickich na Zachodzie, które były  przekonane, że katolicyzm przetrwa, ale pod warunkiem, że dokona jakiegoś mariażu z ideologią marksistowską. Prymas Wyszyński takiej postawy - reprezentowanej także przez niektórych europejskich hierarchów - nie rozumiał, nie akceptował i jasno o tym mówił.

W sytuacji powojennej Prymas próbował więc szukać  dla Kościoła „modus vivendi” z władzą. Uważał, że skoro komuniści przejęli rządy w Polsce z uwagi na warunki geopolityczne, to muszą je przez jakiś czas sprawować.  Stąd zgodził się na „Porozumienie” z 1950 r., które na okres kilku lat szalejącego stalinizmu wyhamowało frontalny atak na Kościół. 

Jednak prymasowska gotowość do porozumienia miała ściśle zakreślone granice. We wrześniu 1953 r.  wobec próby przejęcia przez komunistów kontroli nad nominacjami w Kościele, a więc ubezwłasnowolnienia biskupów, kard. Wyszyński wypowiedział kategoryczne: „Non possumus!” - świadomie narażając się na uwięzienie. Spędził w odosobnieniu 3 lata. Jednak nie budziło to w nim nienawiści do prześladowców, modlił się za komunistów a jednocześnie przygotował program Wielkiej Nowenny i obchodów Tysiąclecia Chrztu Polski. Są one – chciałoby się powiedzieć – wielkimi projektami pedagogiki społecznej, moralnej przemiany narodu, przy okazji wymierzonymi w system komunistyczny  jako źródło społecznej degeneracji moralnej. 

W tym kontekście ciekawa wydaje się przemiana, jaką kard. Wyszyński przeszedł podczas Soboru Watykańskiego II. Na początku towarzyszyło mu przekonanie, że otwarcie krytykować komunizmu nie należy, bo zapłacą za to wierni w Europie Środkowo – Wschodniej. Widząc jednak, jak bardzo naiwne jest podejście do komunizmu wielu Ojców soborowych, zaczął popierać stanowisko skrzydła konserwatywnego,  które domagało się potępienia tej ideologii osobnym dokumentem, co jednak nie doszło do skutku. 

Warto przy tym zwrócić uwagę, że Prymas  precyzyjnie nazywał zło po imieniu i wytykał przeciwnikowi – komunistom - błędy, ale z szacunkiem dla nich jako ludzi i bez nienawiści.  Był to człowiek, który polecał, by modlić się za Bieruta, prosił także jedną z sióstr w Laskach, by modliła się za Stalina, sam modlił się za chłopców z UB – dlatego, że – jak twierdził - oni właśnie najbardziej potrzebują modlitwy. Kochał nieprzyjaciół i jest to charakterystyczny rys jego świętości. 

KAI: Jakie były  skutki tych znamiennych projektów Wyszyńskiego, o których mówimy: Wielkiej Nowenny i obchodów  Millennium Chrztu Polski?

- Doprowadziły one nie tylko do odzyskania duchowej autonomii przez polskie społeczeństwo, ale – jestem przekonany - że w dalszej perspektywie także do wyboru papieża Jana Pawła II. Te wielkie projekty duszpasterskie kard. Wyszyńskiego - realizowane w państwie komunistycznym - robiły w Kościele powszechnym gigantyczne wrażenie. Większość hierarchii patrzyła na to ze zdumieniem i podziwem.  Bardzo zyskał na tym Kościół w Polsce, stając się w tym czasie istotnym punktem odniesienia dla Kościoła powszechnego. 

Z punktu widzenia politycznego sukcesem Prymasa było przede wszystkim zachowanie samodzielności  i autonomii Kościoła katolickiego od państwa komunistycznego - dzięki czemu udało się obronić resztki samodzielności społecznej Polaków. 

KAI: A w jaki sposób Kościół w Polsce przyjmował Sobór Watykański II i reformy posoborowe?

- Absolutnie życzliwie. Równocześnie z Wielką Nowenną każdego roku w trakcie trwania Soboru realizowany był szeroko zakrojony projekt modlitwy w jego intencji. Pokazywało to zaangażowanie Kościoła w Polsce w Sobór Watykański II, a w Polsce wzmacniało  świadomość, że jesteśmy częścią Kościoła powszechnego oraz,  że uczestniczymy w reformach soborowych, choć po swojemu. 

KAI: Co oznacza: „po swojemu”?

- Kard. Wyszyńskiemu zarzucano, że opóźnia wprowadzenie reformy liturgicznej. Jest to nieporozumienie. Kardynał niczego nie opóźniał, jednak w warunkach polskich nie było elementarnych warunków, choćby technicznych, do szybkiego wprowadzenia tej reformy. Trzeba było np. wydrukować nowy Mszał w masowym nakładzie, a w Polsce nie można było tego zrobić. A skoro Mszał był drukowany u pallotynów w Paryżu, wiązało się z tym wielkie przedsięwzięcie sfinansowania go, starannego przygotowania tekstów liturgicznych i przywiezienia nakładu do Polski. 

Niezależnie od tych okoliczności, Prymas realizował reformę liturgii bardzo mądrze, w takim rytmie, jaki możliwy był do zaakceptowania przez wiernych. Skutkiem tego reforma soborowa u nas się udała. Nie było wokół niej żadnej polemiki. To jest ogromne osiągnięcie kard. Wyszyńskiego.

A  jednocześnie kardynał ożywiał tradycyjne duszpasterstwo. Był przekonany, że jeśli zabierze się ludziom tradycyjną liturgię i wprowadzi coś nowego, to trzeba im zostawić inne tradycyjne formy życia religijnego. Skupiał się więc na pobożności ludowej. Wielkim jego dokonaniem było ożywienie ruchu pielgrzymkowego czy kultu świętych obrazów, czego przykładem jest peregrynacja kopii ikony jasnogórskiej. Ożywia także kult polskich świętych, poczynając od św. Wojciecha i św. Stanisława. Warto przypomnieć, że większość Polaków beatyfikowanych i kanonizowanych przez Jana Pawła II były to osoby, o których rozpoczęcie procesów beatyfikacyjnych prosił kard. Wyszyński, jeszcze w okresie Milenium.

KAI: Mówi się, że Prymas nie doceniał roli świeckich? 

- To daleko idące uproszczenie. Wbrew rozpowszechnionej opinii, Prymas  nie był klerykałem zamkniętym na świeckich. Miał znakomite indywidualne kontakty z wieloma świeckimi. Jednak rządził Kościołem w wyjątkowej sytuacji społecznej, gdzie nie było miejsca na jakiekolwiek stowarzyszenia ludzi świeckich, a proboszcz i biskup, choć osamotnieni, stawali się jedynymi dysponentami całej działalności Kościoła. W takim modelu świeccy, nawet dobrze uformowani, po prostu nie mieli pola do działania. Ale nie było to winą Prymasa, ale państwa komunistycznego. 

KAI: W PRL-u byli  jednak katolicy świeccy, którzy pole do działalności publicznej mieli, ale byli to tzw. „katolicy koncesjonowani” przez władze, do których Prymas odnosił się z dystansem… 

- Wśród tej kategorii „oficjalnych świeckich” najbliżej współpracował ze środowiskiem  ODiSS-u (Ośrodka Dokumentacji i Studiów Społecznych, założonego przez Janusza Zabłockiego). Wspierał też Kluby Inteligencji Katolickiej, choć się z wieloma ich działaczami się różnił. Natomiast  jego relacje z PAX-em były bardzo chłodne, choć z niektórymi PAX -owcami rozmawiał. Uważał, że nie da się żyć w komunizmie i być „oficjalnym” katolikiem, nie będąc w jakiejś mierze zepsutym przez ten system.

KAI: Do kogo miał więc zaufanie wśród  świeckich?

- Prymas do końca życia będzie mieć bardzo mało takich partnerów wśród świeckich, którzy go dobrze rozumieli, i wobec których był przekonany, że może im pewne rzeczy powierzyć w pełnym zaufaniu. Pomijając np. członkinie instytutów świeckich m.in. Marię Okońską i członkinie dzisiejszego Instytutu Prymasa Wyszyńskiego, do których miał absolutne zaufanie, ale były to osoby konsekrowane, istniało wąskie  grono świeckich współpracowników Prymasa. Wymienić można m.in.  prof. Wiesława Chrzanowskiego, Romualda Kukułowicza i w pewnym sensie Janusza Zabłockiego. Oni wszyscy byli osobami zaufania w pewnych aspektach ale nie we wszystkich. Prymas doskonale diagnozował ich różne ograniczenia.

Jednak ci, których  prymas darzył pełnym zaufaniem, to zupełnie inni ludzie, mniej zaangażowani w życiu publicznym. Ich lista trudna jest dziś do odtworzenia.  Są to osoby takie jak Teresa Strzembosz, członkini podkomisji Episkopatu ds. rodziny, czy dr Emilia Chrościcka – Paderewska, lekarka i działaczka pro-life. Potrzebne jest na ten temat osobne opracowanie. 

KAI: Wspomniał Pan o Marii Okońskiej. Czy jej relację z Prymasem można porównać do relacji papieża Jana Pawła II z Wandą Półtawską?

- To była zupełnie inna relacja. Wanda Półtawska i Karol Wojtyła określali się bardziej w kategoriach rodzeństwa duchowego. Maria Okońska dla kard. Wyszyńskiego była „duchową córką”, wierną i bliską współpracownicą Prymasa. Dobrze się rozumieli, choć nie należy uważać jej za osobę wpływową, w tym sensie, że kard. Wyszyński nie był kimś, kto ulegał wpływom. Natomiast zależało mu bardzo, by wykorzystać potencjał dziewcząt z Instytutu Pomocnic Maryi Jasnogórskiej (obecnego Instytutu Prymasa Wyszyńskiego) do przedsięwzięć duszpasterskich oraz do prac Episkopatu Polski. Maria Okońska była np. członkiem Komisji Maryjnej Episkopatu Polski. Ta relacja jest na pewno wyjątkowa, choć trzeba pamiętać, że Prymas tych współpracownic miał więcej, jak choćby Janinę Michalską, Marię Wantowską, wiele sióstr zakonnych, m.in z grona Franciszkanek Służebnic Krzyża z Lasek (wyjątkowa relacja łączyła go z matką Różą Czacką), z grona Urszulanek Szarych, z matką Franciszką Popiel czy z grona sióstr elżbietanek. Bez wątpienia jednak relacja z Marią Okońską jest wyjątkowa i domaga się osobnej książki.

KAI: Mówimy o dokonaniach Prymasa Tysiąclecia. A co było jego porażką? 

-  Do tej kategorii zaliczyłbym kwestię odnowy moralnej polskiego społeczeństwa, zwłaszcza jeśli chodzi o ochronę życia. W czasach Wyszyńskiego aborcja się pleni i to także wśród katolików. Od 1956 do 1989 r. aborcja odebrała nam zapewne więcej ludności niż II Wojna Światowa. Kard. Wyszyński to widział i już  w czasie Wielkiej Nowenny wraz z całym episkopatem, a przede wszystkim z kard. Wojtyłą próbował coś zrobić. Polski Kościół wówczas – nawet  wbrew stanowisku wielu teologów - stał się bardzo konsekwentnym obrońcą życia. Niestety jednak aborcja wciąż była plagą społeczną w momencie śmierci prymasa. 

Drugie pole, na którym poniósł porażkę, to kwestia moralnej dyscypliny wśród duchowieństwa. Prymas  z całą świadomością starał się ją egzekwować. Z zapisek, które znam, przebija wizja Prymasa jako człowieka, który o duchowieństwo dba, ale jednocześnie od niego bardzo wiele wymaga. Jest to wizja, wedle której duchowny z racji święceń ma szczególną odpowiedzialność i w związku z tym mniej błędów mu się wybacza. Niestety znaczna część kapłanów uważała – zwłaszcza po jego śmierci - styl prymasa Wyszyńskiego za nadmiernie surowy. 

KAI: Panuje jednak przekonanie, że Prymas trzymał duchowieństwo bardzo silną ręką…

- Gotów był jednak do dialogu z duchownymi, którzy upadali bądź przeżywali poważne kryzysy. Miałem w ręku listy Prymasa , m.in. do ks. Jana Wierusza – Kowalskiego, który najpierw był benedyktynem w Tyńcu, później księdzem diecezjalnym we Wrocławiu, a wreszcie porzucił kapłaństwo, i został nawet oficerem SB i funkcjonariuszem Urzędu ds. Wyznań.  Kiedy zdecydował się na porzucenia stanu kapłańskiego, dostał dramatyczny list od Prymasa.  Ten apelował ze wszech sił, żeby duchowny przemyślał swą decyzję.  Wyjaśniał, że święcenia nie są przypadkiem, ostrzegał, że nie poukłada sobie życia w stanie świeckim. To pokazuje, że Prymas nie był bezwzględnym autokratycznym nadzorcą, tylko wymagającym ojcem. 

KAI: W latach 70-tych powstają w Polsce pierwsze jawne środowiska opozycyjne. Jednak stosunek Prymasa  do kręgów opozycji demokratycznej w PRL nie zawsze był afirmatywny?

- Opozycja demokratyczna w czasach kard. Wyszyńskiego, w latach 70. XX w., była zjawiskiem zbyt marginalnym, by Prymas angażował swój autorytet w jej popieranie. Ponadto  środowiska opozycyjne dzieliły się na dwie grupy. Pierwsza to ludzie, którzy wyrastali z tradycji podobnej do prymasa Wyszyńskiego – narodowo-katolickiej lub niepodległościowej. Druga wyrastała z doświadczeń dysydencji z partii komunistycznej. Ten krąg opozycji zaczął dostrzegać znaczenie Kościoła dopiero w drugiej połowie lat. 70 –tych, czego dowodem jest książka Adama Michnika „Kościół, lewica, dialog”. Jednak widać z niej, że środowisko to nie rozumiało linii Kościoła ani działań Prymasa.  Trudno więc, by Prymas traktował ich jako poważnych partnerów.  Osobiście raczej nie spotykał się z ludźmi z tej części opozycji, jednak w pewien sposób oddelegował do tego kard. Karola Wojtyłę – osobę numer dwa w episkopacie. 

KAI: Sierpień 80. Po wybuchu strajków na Wybrzeżu Prymas  spotyka się z Gierkiem,  a później 26 sierpnia wygłasza kazanie na Jasnej Górze. Sprawiało wrażenie, jakby Kardynał nieco obawiał się tego wielkiego zrywu?

- Kazanie z 26 sierpnia 1980 r. – kiedy się je czyta po latach - jest absolutnie poprawne. Prymas mówił w nim o potrzebie wolności związkowej oraz o konieczności upominania się o swobody społeczne. A jednocześnie w sposób dyplomatyczny komunikował, że trzeba uważać, bo mogą wejść do Polski Sowieci. 

Nie można z tego wyciągać wniosków, że kard. Wyszyński był przeciwnikiem sierpniowych strajków. Świadczy o tym zainicjowane przezeń stanowisko Rady Głównej Episkopatu, która wydała 28 sierpnia oświadczenie  jednoznacznie popierające postulaty strajkujących.   A w samej Stoczni Gdańskiej był obecny  Romuald Kukułowicz jako osobisty wysłannik Prymasa.  Znaleźli się tam także dwaj inni delegaci Episkopatu: Andrzej Święcicki i  Andrzej Wielowieyski. 

Prawdą natomiast jest, że perspektywa strajkujących była różna od perspektywy Prymasa. A wynikało to stąd, że ani strajkujący robotnicy ani ówczesne polskie społeczeństwo nie było jeszcze w pełni zdolne do myślenia politycznego.  Tymczasem  Prymas doskonale rozumiał  kategorie polityczne. Patrzył na wydarzenia sierpnia 1980 r. w perspektywie tego, co w Polsce się działo od 1945 r. Wiedział także, że – jak już wspomniałem - na jakąkolwiek pomoc Zachodu Polacy liczyć nie mogą. 

I to wszystko powodowało, że był bardzo ostrożny. Był ponadto świadom, że kończą się dni Gierka oraz, że mechanizm konfrontacyjny został już w partii komunistycznej uruchomiony. Znakiem tego było przejęcie władzy przez frakcję z Kanią i Jaruzelskim na czele. Dlatego unikniecie konfrontacji społecznej było dla Prymasa absolutnym priorytetem.  

KAI: A w dalszych miesiącach jaki był jego stosunek do Solidarności?

- „Solidarność” była dlań przywróceniem  części społecznej normalności i dlatego ją wyraźnie popierał, choć  jego stosunek do tego ruchu był zniuansowany. A to dlatego, że powstanie „Solidarności” oznaczało powstanie nowego społecznego bytu będącego wyrazicielem suwerennej woli narodu. Dotąd rolę taką spełniał tylko Kościół. Kard. Wyszyński obawiał się  -  znając brak dostatecznego przygotowania przywódców związkowych – że nie dorastają oni do roli, jaką przypadło im pełnić. 

Nie podobały mu się również próby klerykalizacji związku, co zarzucał m. in. Lechowi Wałęsie. Prymas nie znosił nadużywania autorytetu Kościoła w przestrzeni publicznej. Zdecydowanie więc  przeciwstawiał się żyrowaniu autorytetem Kościoła posunięć politycznych „Solidarności”. Podkreślał, że politykę związek ma prowadzić na własną odpowiedzialność. 

Krytycznie oceniał też działania niektórych ekspertów „Solidarności”, np.  Jacka Kuronia i Tadeusza Mazowieckiego.  W sumie raczej wspierał skrzydło Wałęsy, które było bardziej stonowane, ale z zastrzeżeniami.  

Drugi aspekt – charakteryzujący ówczesną linię Prymasa - to silne wsparcie dla  Solidarności Rolników Indywidualnych. Bez uporu Prymasa w marcu 1981 „Solidarność” rolnicza raczej by nie powstała. 

Przede wszystkim jednak Prymas cały czas troszczył się o zachowanie w Polsce pokoju społecznego. To był dla niego priorytet. Na  ostatnim spotkaniu z kierownictwem „Solidarności” w marcu 1981 r. tonował radykalne nastroje i mówił: „Chyba ani ja ani panowie nie darowalibyśmy sobie, gdyby popłynęła krew chociaż jednego młodego chłopca”.  Był przekonany, że nie mamy żadnych szans w siłowej konfrontacji z reżimem. Uważał, że w tym momencie trzeba się skoncentrować na budowie struktur i samokształceniu, po to, by być silniejszym na dalszych etapach rozwoju sytuacji. 

KAI: Zbliżamy się do beatyfikacji. Co dziś zawdzięczamy Prymasowi Wyszyńskiemu?

- Bardzo wiele. Wielkim dziełem prymasa Wyszyńskiego był sukces reformy soborowej w Polsce. Sobór Watykański II i reforma posoborowa nie kojarzyła się tu ani z rewolucyjnym zapałem reformatorów ani z dramatem zwykłego katolika, który zostaje pozbawiony ciągłości i stabilności duszpasterstwa. To jest ogromny sukces Prymasa Wyszyńskiego.

W pewnej mierze jego dziedzictwem jest też pokojowy upadek komunizmu, wyrastający z przekonania o potrzebie walki moralnej z reżimem, a nie szukania fizycznej konfrontacji. Warto jednocześnie podkreślić, że żyjemy w kraju, w którym nikt poważny nie powie, że dziedzictwo komunizmu jest dziedzictwem pozytywnym. Nie jest to na świecie oczywiste a Polacy swą świadomość zawdzięczają w dużej mierze refleksji moralnej dokonywanej przez lata przez Prymasa.

Dorobek Prymasa, z którego wciąż możemy czerpać, to jego mariologia, refleksja nad sensem pobożności maryjnej, właściwym rozumieniem wspólnoty narodowej czy znaczeniem ludzkiej pracy. 

A jeśli chodzi o kulturę materialną, wkład kard. Wyszyńskiego widać choćby w centralnych dzielnicach Warszawy, gdzie dzięki jego uporowi zostało odbudowanych 55 kościołów, zniszczonych podczas wojny, łącznie z archikatedrą św. Jana. Wnętrza naszych kościołów, wszechobecność obrazów Matki Bożej Częstochowskiej i chrzcielnic millenijnych w  świątyniach, to też owoc działalności Prymasa. I to wciąż nas  określa i kształtuje naszą pobożność . 

Ponadto warto wspomnieć, że „Zapiski więzienne” kard. Wyszyńskiego to jeden z najciekawszych przykładów  polskiej literatury obozowo–więziennej XX w.

I wreszcie – zawdzięczamy mu św. Jana Pawła II. W pewnym sensie papież był duchowym dzieckiem kard. Wyszyńskiego, przez niego kształtowanym. Wiele spraw rozumieli podobnie. Karol Wojtyła mógł się też od Prymasa uczyć jak być odważnym biskupem, który może, przy bardzo ograniczonych środkach, przeprowadzać  gigantyczne projekty duszpasterskie. To jest m.in. to, co św. Jan Paweł II zaszczepił  później Kościołowi powszechnemu. 

Ale najważniejsze jest to – jak już mówiłem - że Kościół beatyfikując Prymasa Tysiąclecia podpowiada nam, że powinniśmy mu być wdzięczni i naśladować go w życiu duchowym i w życiu codziennym.

Maria Czerska, Marcin Przeciszewski / Warszawa

Katolicka Agencja Informacyjna
ISSN 1426-1413; Data wydania: 20 listopada 2019
Wydawca: KAI; Red. Naczelny Marcin Przeciszewski