Wszystkie procedury, związane z beatyfikacją Prymasa kard. Stefana Wyszyńskiego zostały dopełnione, teraz przyszedł czas intensywnej modlitwy, by Kongregacja ds. Kanonizacyjnych uznała cud za jego wstawiennictwem - mówi w wywiadzie dla KAI kard. Kazimierz Nycz.
Metropolita warszawski wskazuje też, co z dorobku Prymasa Wyszyńskiego jest dziś najbardziej aktualne, jak dotrzeć z opowieścią o nim do dzisiejszej młodzieży oraz jakie ma być znaczenie obchodów 1050. rocznicy Chrztu Polski.
Publikujemy wywiad z kard. Kazimierzem Nyczem:
Alina Petrowa-Wasilewicz, KAI: 24 listopada złożył ks. Kardynał w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych „Positio super virutibus”, czyli dokumentację o heroiczności cnót kard. Stefana Wyszyńskiego. „Nietypowy proces beatyfikacyjny wielkiej osobowości” – mówił wicepostulator procesu o. Gabriel Bartoszewski.
Kard. Kazimierz Nycz: – Złożyliśmy trzy tomy dokumentacji o ogromnej spuściźnie, analizach i publikacjach o kard. Wyszyńskim, świadectwa dużej liczby osób, którzy go znali. Informacje o długim życiu na kościelnym i państwowym świeczniku. To ogromna ilość materiałów, które musiały być uwzględnione, teksty kazań, publikacji, wystąpienia oraz „Pro memoria”, czyli osobiste notatki, które pisał przez całe życie. Jeden tom to wyłącznie zbiór dokumentów. Zakończyliśmy prace doprowadzając je do etapu rzymskiego. Dzieło postulatora i całego zespołu osób są efektem ogromnej pracy i wszystko to złożyliśmy na ręce prefekta Kongregacji ds. Kanonizacyjnych, kard. Angelo Amato.
KAI: Jak was przyjął?
– Jest on jednym z ostatnich z pokolenia kardynałów i biskupów – obcokrajowców, którym nazwisko i postać kard. Wyszyńskiego mówi bardzo wiele. Jako młody salezjanin, później absolwent i profesor na uniwersytecie salezjańskim pamięta lata aktywności prymasa Wyszyńskiego oraz legendę, aureolę, która go otaczała. Każdy jego przyjazd do Rzymu był odnotowywany, bo przyjeżdżał jedyny kardynał zza żelaznej kurtyny, co było wówczas rzeczą niezwykłą. Prefekt Kongregacji, doskonale więc zna opisany w Positio kontekst życia, posługi, świętości. Świętości wielkiej nie tylko dla nas, ale i dla Kościoła powszechnego, postaci.
Dobrze się stało, że właśnie ktoś znający ten kontekst przyjął złożone uroczyście dokumenty. Teraz czekamy na kolejne etapy pracy w samej Kongregacji. Chodzi o prace teologów, którzy zbadają Positio i swą ocenę przekażą biskupom i kardynałom z tejże Kongregacji. Dopiero po opinii teologów i kardynałów, Ojciec Święty może wydać dekret o heroiczności cnót. Równolegle opracowuje się, też trzystopniowo, cud, opisany i złożony w Kongregacji po procesie w archidiecezji szczecińskiej: przez konsultę lekarzy, wyznaczonych przez Kongregację, teologów oraz wspólnie biskupów i kardynałów. Gdy uznają cud wraz z orzeczeniem heroiczności, wyznacza się datę beatyfikacji.
KAI: Czy można przewidzieć, kiedy zakończy się ten proces? W Kongregacji jest ogromna „kolejka” spraw…
– Kongregacja działa ustalonym trybem, postulatorzy jeszcze sporo napracują się przy cudzie. Dla nas natomiast zaczyna się czas zintensyfikowanej modlitwy o rychłą beatyfikację kard. Wyszyńskiego. Należy też zadbać o to, aby środowiska, z którymi związany był ks. Prymas – Kościół warszawski, gnieźnieński, cała Polska, trwały na modlitwie, która jest znakiem kultu kard. Stefana Wyszyńskiego. Liczne świadectwa otrzymanych łask, które kładzione są na jego grobie w katedrze św. Jana i w różnych miejscach Polski i świata, świadczą o tym, że ten kult, to, co nazywamy sławą świętości, jest faktem. I efektem tego kultu, jego skutkiem, owocem, jest cud, ale modlitwa ma sprawić, że akurat ten cud zostanie przez Kongregację uznany.
To teraz praca dla nas wszystkich, tym bardziej, że w przyszłym roku przypada 35. rocznica śmierci Sługi Bożego, więc teraz musimy zabrać się za to, co jest najważniejsze – do modlitwy.
KAI: Czy „Pro memoria” – zapiski na gorąco, sporządzane dzień w dzień, mogą naszą wiedzę o Prymasie zasadniczo wzbogacić?
– Całe ich fragmenty są dobrze znane historykom, np. „Zapiski więzienne”. Historycy z pewnością dowiedzą się wielu rzeczy o wydarzeniach w naszym kraju z punktu widzenia ich bystrego obserwatora i uczestnika wielu z nich. A ponieważ pisał na gorąco, nie hamował swoich emocji i na tym też polega wartość tych notatek. Gdyby pisał po upływie choćby miesiąca, byłyby te zapiski poddane refleksyjnej autocenzurze. Sensacji jednak nie będzie, czytelnicy zapoznają się z konkretnymi sprawami i ocenami, ale perspektywa trzydziestu pięciu lat sprawia, że to już dość odległa przeszłość, wielu ludzi, o których wspomina, dawno nie żyje, natomiast ci, co żyją, mogą spać spokojnie.
KAI: Kiedy ukażą się „Pro memoria”?
– Mamy zamiar wydawać pięć tomów rocznie, czyli około sześciu lat, bo to trzydzieści trzy tomy.
KAI: Za życia i po śmierci kard. Wyszyński został obdarowany masą tytułów: Prymas Tysiąclecia, mąż Opatrzności, który przeprowadził lud przez Morze Czerwone. Co, zdaniem ks. Kardynała, najmocniej zostało w naszej pamięci?
– Trzeba zrobić istotne rozróżnienie. Ludzie ponad pięćdziesięcioletni pamiętają go z mediów, choć media PRL nie pokazywały go chętnie, ze spotkań na Jasnej Górze, na Skałce w Krakowie, z uroczystości z okazji obchodów milenijnych. W ich pamięci pozostał jako wielki człowiek Kościoła, który przygotował i przeprowadził całą wielką Nowennę z okazji Milenium Chrztu Polski. Mówimy dziś, że obronił Kościół i Polskę, ale działo się to dzięki konkretnym sprawom, które Duch Święty mu podsuwał, a był niezwykle otwarty na Jego działanie, opracowując duszpasterskie programy. Także taktykę postępowania, począwszy od bardzo trudnych lat 1949-1953, podpisania porozumienia z rządem komunistycznym. Historia później przyznała mu rację, że trzeba było to porozumienie zawrzeć, ale dopiero później, po trzech latach więzienia. Więzienie zaś stało się czasem przygotowania do wielkich programów duszpasterskich, włącznie z programem Milenium Chrztu Polski.
Trzeba przypomnieć ważny wątek z czasu obrad Soboru Watykańskiego II – relacje z Kościołem niemieckim i sławny list do biskupów niemieckich. Stał się on początkiem drogi w polsko-niemieckich relacjach Kościoła i państwa, normalizacji stosunków w roku 1970, uznania granic na Odrze i Nysie, administracji i struktur kościelnych na terytoriach, które należały do Niemiec przed II wojną światową.
Ostatnim akordem tych relacji była wizyta kard. Wyszyńskiego i Wojtyły w Niemczech w 1978 r., tuż przed wyborem metropolity krakowskiego na papieża. To cała sekwencja, bez której byłyby niemożliwe dzisiejsze wydarzenia w relacjach bilateralnych, bez strategii, obranej przez ks. Prymasa w latach 60. i 70. Gdyby nie ta droga, pewnie byłoby trudniej Duchowi Świętemu doprowadzić do wyboru kard. Wojtyły na Stolicę Piotrową.
Dla ludzi starszych jest więc kard. Wyszyński wielkim człowiekiem Kościoła, punktem odniesienia – jasnym, przejrzystym w trudnym czasie, co było bardzo trudne i mówiąc trochę po świecku, wielkim mężem stanu.
W procesie beatyfikacyjnym była to pewna trudność. W tym znaczeniu, że trzeba było mocno uzasadniać i wyjaśniać, czy proces dotyczy świętości wielkiego człowieka czy tego, że był wielkim przywódcą Kościoła. Kongregację ds. Świętych interesuje bowiem heroiczność cnót, czyli droga do świętości. Ale to się dało uzasadnić.
Natomiast co do ludzi młodszych – to temat na rachunek sumienia dla nas, starszych. Co zrobiliśmy żeby pokazać tę postać w katechezie, wychowaniu, szkole? Co mówiliśmy pokoleniu, które dziś ma 20, 30, 40 lat i które go nie spotkało? Dla tego pokolenia jest to już postać absolutnie historyczna i pokazanie jej aktualności z okazji beatyfikacji, to wyzwanie dla naszego pokolenia. Żeby ten święty był nie tylko orędownikiem, ale osobą, którą współczesny człowiek może podziwiać i naśladować. Żeby podziwiali jego stanowczość i moralną bezkompromisowość tak, jak dla naszego pokolenia był człowiekiem do naśladowania. Nie tylko dla kapłanów i biskupów, ale dla wszystkich katolików w Polsce.
KAI: Jak kard. Wyszyński może przemówić do dzisiejszej, „smartfonowej” młodzieży?
– Coraz częściej stwierdzam, że młodzież jest dziś ani lepsza, ani gorsza, po prostu inna, a ta inność to między innymi media elektroniczne, które są jej żywiołem. Nie możemy zignorować ich języka i narzędzi, którymi się posługują. Jeżeli się buntują i tupią nogami na nasze suche, teoretyczne mówienie, nie nastawione na interaktywność, pewnie mają rację. To my się musimy uczyć mówić do nich respektując obrazkowy odbiór świata. Oni w nim wyrośli i już nie będą inni. My też się nie zmienimy, zawsze będziemy odrobinę hamulcowymi, którzy będą przypominać, że jednak tekst pisany i czytany jest ważny i ten wkład naszego pokolenia jest im bardzo potrzebny.
KAI: Kim był dla Księdza Kardynała osobiście kard. Wyszyński kiedyś i obecnie, gdy Ksiądz Kardynał jest jego następcą?
– Moje kontakty były przeciętne, takie jakie mogły być u przeciętnego, „ośmioletniego” księdza, bo miałem tyle lat kapłaństwa, gdy zmarł. Byłem trochę uprzywilejowany, bo miałem okazję spotykać go najpierw jako kleryk przez sześć lat, a później dwa razy do roku na inauguracji roku akademickiego na KUL w Lublinie w latach 1977-1980 i w czasie uroczystości św. Stanisława na Skałce. Bliżej niż ksiądz pracujący w parafii, ale nie całkiem blisko.
Prymas był wielką personą, ale nie kimś, kto odpycha, choć wobec formatu jego osoby odczuwało się pewien podziw i z natury rzeczy człowiek szukał właściwego miejsca, gdzie powinien być i stać. Byłem na uroczystościach milenijnych w Częstochowie z rodzicami i już wówczas odczułem, że jest w nim wielkość i dostojeństwo uosabiające Kościół i Polskę.
Widziałem, a potwierdzają to jego „Pro memoria”, że jeśli ktoś w relacjach z nim przekroczył bramę dystynkcji i blasku, jakim emanował, był normalnym, bardzo kontaktowym człowiekiem. Tak mówią księża i osoby, które go bliżej znały. Choć nie był to kontakt, w którym można było sobie pozwolić na wyraźne skrócenie dystansu.
Jestem jego następcą i gdy sobie uświadamiam po kim jestem nieprzewidzianym następcą… Nauczył mnie tego kard. Macharski, który mówił, że po ludzku ma wszystko przegrane jeśli chodzi o bycie następcą Wojtyły w Krakowie, który został papieżem. „Ale ponieważ nie chcę być całkiem w cieniu wielkiego papieża, próbuję jak mogę żyć blaskiem tej wielkiej postaci” – mówił kard. Macharski. Nas, młodych księży, trochę irytowało, że bez przerwy cytował Jana Pawła II – jako poprzednika, którego wielkość podziwiał i cenił, ale to jedyna właściwa postawa, gdy ma się właśnie takiego poprzednika. Na szczęście w międzyczasie przez dwadzieścia siedem lat rządy po kard. Wyszyńskim sprawował kard. Glemp, a ja uczyłem się też od niego kontynuacji linii Prymasa Tysiąclecia. Było mi więc łatwiej.
Druga sprawa to czas, w którym żyjemy i który nie jest tak groźny i niebezpieczny dla Kościoła jak w okresie PRL, choć jest bardziej skomplikowany, problemy są rozproszone, wróg jest rozproszony. W tym znaczeniu, że niebezpieczeństwa, z którymi zderza się dziś Kościół, są równie liczne, ale bardziej chytre. Nieraz, gdy jestem w kaplicy, a to ta sama kaplica, w której godzinami modlił się kard. Wyszyński, proszę go o łaski i czekam, tak po ludzku, by wstawił się za nami i za mnie również.
KAI: Jakie wątki z jego spuścizny są najbardziej inspirujące i przydatne dla Księdza Kardynała?
– Postawa pragnienia i gotowości do dialogu, bo tak należy ocenić lata 1951-1953, choć spotkało go rozczarowanie i ostatecznie więzienie. A także otwarcie na dialog dla dobra kraju i narodu, także po 1956 r., choć i ta lampka nadziei zgasła bardzo szybko dlatego, bo bardzo zawiódł się na Gomułce. Pierwszy sekretarz potrzebował go w 1956, gdy ściągnął go z Komańczy i chciał żeby już, szybko, uspokoił nastroje społeczne. Wykorzystał go do swoich celów, ale trzy lata później, po opanowaniu sytuacji politycznej okazało się, że Wyszyński jest niepotrzebny, że wręcz jest wrogiem. Zaczęło się usuwanie religii ze szkół etapami – od wybranych, aż w końcu ze wszystkich. Potem była nagonka związana z listem biskupów polskich do niemieckich i obchodami tysiąclecia Chrztu Polski.
KAI: Miał swoje ulubione hasło, mówił, że Kościół ma być z narodem. Wspierał model duszpasterstwa masowego, który, jak się wydaje, dziś się zmienia.
– Kościół z narodem to rzecz oczywista, ma być blisko ludzkich i narodowych spraw. Oczywiście, nie należy tego rozumieć jako Kościół narodowy, trzeba pamiętać, że Kościół jest jeden, powszechny, ponad narodowościami.
Kościół ludowy, masowy, ma wielką wartość i siłę. Problem polega na tym, żeby to przejście, które musi się dokonywać nieustannie, nie odbywało się na zasadzie kontestacji i odcięcia, a poprzez pogłębianie tego, co jest samo w sobie wartością niezwykłą. Myślę, że gdy patrzymy na Polskę, zwłaszcza na regiony, w których religijność jest powszechna i czego nam zazdroszczą na Zachodzie, dojdziemy do wniosku, że trzeba tak trzymać, kontynuować dotychczasową pracę i na tej podstawie budować religijność pogłębioną. Nie wolno zaś odrzucać religijności ludowej, nie wolno odcinać się od niej.
Do Kościoła powszechnego, ludowego, masowego, (można nieraz wyczuć zabarwienie pejoratywne w tych określeniach i trzeba tego unikać), trzeba mieć stosunek pozytywny i nie przeciwstawiać go elitarnemu katolicyzmowi, tylko pogłębiać religijność wiernych poprzez ruchy, wspólnoty, które rozwinęły się równolegle lub po II Soborze Watykańskim. Na takie inicjatywy pogłębiania religijności, np. ks. Franciszka Blachnickiego, pokolenie biskupów i księży patrzyło z rezerwą i wyczekując, co z tego wyniknie. A tacy duszpasterze jak ks. Blachnicki mieli profetyczne spojrzenie, widzieli, co naprawdę jest potrzebne Kościołowi, by dotarł do współczesnych.
Trzeba pamiętać, że w tym katolicyzmie, na jaki postawił kard. Wyszyński, kluczową rolę odgrywała rodzina. Dlatego nie można mówić, że ich katolicyzm był płytki, bo rodziny spełniały wyśmienicie rolę przekazania wiary. Dziś, niestety, jest z tym gorzej.
KAI: Przed nami obchody 1050. rocznicy Chrztu Polski. Pół wieku wcześniej dla kard. Wyszyńskiego obchody milenijne były mocnym wejściem duszpasterskim, rysowaniem perspektywy na przyszłość, ale też powiedzeniem rządzącym, tego, co mówił później Jan Paweł II: bez Chrystusa nie da się zrozumieć dziejów Polski. Gdyby porównać te jubileusze…
– Nie porównywałbym samych jubileuszy, gdyż wymowa dat jest inna – milenium a 1050. rocznica. Na porównywalny jubileusz trzeba poczekać 450 lat. Jednak trzeba przywołać i zaktualizować to, co przeżywaliśmy pół wieku temu, będzie to duża wartość dla dwóch pokoleń, które w tym czasie wyrosły. Przez aktualizację rozumiem zaś, że to, co było ważne wtedy: pokazanie skąd przyszliśmy, skąd pochodzimy, skąd przyjęliśmy chrześcijaństwo i jakie relacje wówczas nawiązaliśmy, byłoby ważne i dziś. Tamto przypomnienie było przyprószone przez ideologię komunistyczną, która organizowała państwowe kontruroczystości, ale tamte problemy, pytania, były daleko mniej natarczywe niż dzisiejsze. A dziś pytamy o tożsamość Europy, w tym Polski. Odpowiedź jest przypomnieniem fundamentu, który jako jedyny może sprawić, że Europa się jeszcze pozbiera. Wszystkie bowiem symptomy cywilizacyjne, kulturowe, demograficzne, świadczą o jej głębokiej dekadencji. W związku z tym upadkiem potrzebne jest głębokie nawrócenie i przypomnienie o wspólnym chrześcijańskim dziedzictwie, jest pokazaniem drogi wyjścia z kryzysu.
Pamiętam dyskusję o Europie w Polskiej Akademii Umiejętności. Brali w niej udział naukowcy i ton był raczej pesymistyczny. Wówczas prof. Jadwiga Puzynina podsumowała ją jednym zdaniem: Żeby to, o czym mówimy, nie spełniło się, potrzebne jest powszechne nawrócenie. Każdego z nas, całej Europy.
Migranci pokazują nam naszą słabość, niewiarę, niepewność czy na serio traktujemy chrześcijaństwo, wiarę. Kryzys demograficzny to efekt aborcji, egoizmu i pragnienia wygodnego życia. Okrągłe rocznice są okazją do rachunku sumienia i nawrócenia.
Rozmawiała Alina Petrowa-Wasilewicz
KAI
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz