Prymas Tysiąclecia - dla Kościoła i Ojczyzny



"Nie jestem historykiem, ale też nie wszystkim "historykom" wierzę, bo chociaż historia to magistra vitae, ale nie wszyscy historycy są nauczycielami życia. Można ich czytać, ale własny zmysł rodzinny i narodowy każe mi myśleć samodzielnie nawet wtedy, gdy przewracam foliały prac historyków" - powiedział ks. kard. Stefan Wyszyński na zakończenie Mszy Świętej sprawowanej 27 stycznia 1963 r., w setną rocznicę Powstania Styczniowego, w warszawskim kościele Świętego Krzyża. Te słowa stanowią również właściwy klucz do zachowania pamięci o jego osobie i działalności. Spróbujmy przybliżyć postać tego wybitnego Polaka i zrozumieć go tak, jak on sam siebie rozumiał oraz jak przeżywał swoje biskupie i prymasowskie posługiwanie.

Dzieje Kościoła w Polsce związane z posługą Prymasa Stefana Wyszyńskiego obejmują okres od grudnia 1948 r. do maja 1981 r., czyli 33 lata. Z wielu względów był to najtrudniejszy czas w najnowszej historii Polski, naznaczony ogromnymi napięciami, wyzwaniami i trudnościami. Zapoczątkowały go lata tuż po zakończeniu wojny, która dla Polski oznaczała nieopisany dramat. Zginęło sześć milionów obywateli polskich, nie było rodziny, która by nie opłakiwała swoich bliskich. Zginęło wielu duchownych, stałej opieki potrzebowały tysiące inwalidów wojennych i kalek. Olbrzymie były również straty materialne, utraciliśmy wielkie połacie Kresów od stuleci karmionych kulturą polską i stanowiących jej życiodajną glebę, granice państwa zostały przesunięte na zachód i północ, Warszawa i wiele innych miast leżało w gruzach... Teraźniejszość i przyszłość jawiły się ponuro. Skutkiem wojny było osłabienie wrażliwości moralnej i religijnej, siłą zaprowadzano nowy ustrój społeczno-polityczny, którego grozy Polacy doświadczyli w 1920 r., a potem po 1939 r., eliminowano wszystkich, których uznano za niezdatnych do komunistycznego "raju", krwawo wdrażano obcą ideologię, której ostrze obracało się przeciwko religii, przede wszystkim przeciw chrześcijaństwu i Kościołowi. Naród potrzebował przywódcy, człowieka, któremu można zaufać, powierzając mu swój los.

Jestem ojcem waszym duchowym
Właśnie w takich okolicznościach arcybiskupem warszawskim i gnieźnieńskim, a zarazem Prymasem Polski został mianowany - po przedwczesnej śmierci ks. kard. Augusta Hlonda - ks. bp Stefan Wyszyński, od 1946 r. biskup lubelski. Patrząc z perspektywy chronologicznej, należał do Kościoła "przedsoborowego", lecz jego nominacja mówi bardzo wiele o tym Kościele. Obejmując funkcję Prymasa Polski, miał 47 lat. Warto nadmienić, że otrzymując dziesięć lat później nominację biskupią, ks. Karol Wojtyła miał 37 lat, a zostając metropolitą krakowskim - liczył zaledwie 44 lata. Młody wiek księdza Prymasa był bez wątpienia atutem, oznaczał bowiem świeżość spojrzenia, gorliwość i żywotność, które okazały się bezcenne. Ksiądz arcybiskup metropolita miał za sobą wspaniałą przeszłość: przedwojenną, naznaczoną ogromną wrażliwością społeczną, oraz wojenną, naznaczoną sprawdzonym i ofiarnym patriotyzmem. To sprzyjało jego wewnętrznemu dojrzewaniu, przyspieszonemu na skutek gwałtownych wyzwań, jakim po objęciu Gniezna i Warszawy przyszło mu sprostać.
Podczas ingresu do Warszawy, który odbył się 6 lutego 1949 r., powiedział: "Nie jestem politykiem ani dyplomatą, nie jestem działaczem ani reformatorem. Ale jestem ojcem waszym duchowym, Pasterzem i Biskupem dusz waszych".
Prymas Tysiąclecia był człowiekiem niezwykłej pokory. Po wielu latach, 12 maja 1971 r., przeżywając srebrny jubileusz sakry biskupiej, w nawiązaniu do samych początków i przebiegu swej drogi życiowej i posługi kapłańskiej, powiedział: "Wydaje mi się, że najbardziej bezpośrednią pomocą w moim życiu jest Maryja (...). Człowiek nigdy nie jest dobrze przygotowany do zadania, które jest mu z nagła zlecone. I ja miałem wiele wątpliwości. Dlatego też ociągałem się z naśladowaniem Matki Chrystusowej, która od razu powiedziała: "Oto ja służebnica Pańska". Ja się na to szybko nie zdobyłem. Myślałem zbyt po ludzku, pamiętałem o własnej nieudolności, a zapomniałem o tym, co Bóg zdolny jest uczynić, posługując się takimi narzędziami, jakie On sobie wybiera".
W herbie biskupim Prymasa Tysiąclecia widnieją słowa: Soli Deo ("Samemu Bogu" lub "Bogu Jedynie"). Oto jak sam po latach, w swoje 73. urodziny (3 sierpnia 1974 r.), tłumaczył ich wybór: "Jeżeli na czele swojego programu służby Ludowi Bożemu, naprzód w diecezji włocławskiej, później - w lubelskiej, a następnie w gnieźnieńskiej i warszawskiej przyjąłem zawołanie Soli Deo, które umieściłem w szczycie odbudowanej katedry lubelskiej, to wyboru dokonałem w dziecięcej wierze, iż człowiek śmiertelny najskuteczniej życie swoje spędzi w łączności z Tym, który nie umiera. Jeśli ku Bogu kieruje swoją dobrą wolę, choćby słabą, w Nim znajduje wszystko, co było przedmiotem jego trudów, wysiłków, osiągnięć czy przegranych całego życia".

Nigdy nie wyrzekłbym się tych trzech lat
Nowy Prymas Polski był chrześcijańskim realistą. Rozumiał uwikłania sytuacji politycznej i doskonale wiedział, że położenie Polski, Polaków i Kościoła katolickiego staje się coraz bardziej dramatyczne. Nowa władza nie była czymś doraźnym, lecz utrwalała wpływy z myślą o dłuższym przetrwaniu. W tych warunkach, gdy walka z Kościołem, z religią i z Bogiem stawała się coraz bardziej jaskrawo widoczna, stawał się głosem sumienia Narodu Polskiego, stając się rzecznikiem fundamentalnych praw, które miały zabezpieczyć jego tożsamość i godność. Nie szukał konfrontacji z nowym ustrojem, która przyniosłaby kolejne ofiary, lecz skutecznego modelu koegzystencji, co zakończyło się zawarciem 14 kwietnia 1950 r., w dobie nasilających się represji, porozumienia z władzami komunistycznymi.
Nie zabrakło oskarżeń, iż zawierając porozumienie z władzą komunistyczną, stał się "czerwonym biskupem". Bardzo boleśnie go to raniło, a po kilku latach, uwięziony w Rywałdzie, napisał: "Dlaczego doprowadziłem do "Porozumienia"? Byłem od początku i jestem nadal zdania, że Polska, a z nią i Kościół święty, zbyt wiele utraciła krwi w czasie okupacji hitlerowskiej, by mogła sobie pozwolić na dalszy jej upływ. (...) Do kół kierowniczych Episkopatu należało tak prowadzić sprawy Kościoła "w polskiej rzeczywistości", by oszczędzić mu nowych strat. Tym więcej, że możemy się spodziewać, że są to initio dolorum [początki ucisku], że cały rozwój przemian społecznych może doprowadzić do konfliktu: chrześcijaństwo - bezbożnictwo. By jednak ten konflikt nie zastał nas nieprzygotowanych, trzeba zyskać czas, by wzmocnić siły do obrony Bożych pozycji".
Porozumienie nie przyniosło spodziewanych rezultatów. Wzmagał się sprzeciw władz komunistycznych wobec wiary oraz nasilał ucisk wierzących i usztywniało się ich stanowisko wobec Prymasa Polski, który niezłomnie bronił praw Kościoła i Narodu. Wyrazem uznania i zaufania ze strony Stolicy Apostolskiej była nominacja kardynalska w listopadzie 1952 roku. Mimo to, a zapewne i dlatego, nad jego głową zbierały się coraz ciemniejsze chmury. Władze komunistyczne nie pozwoliły na wyjazd do Rzymu, wzmagały też dalsze represje wobec Kościoła i Prymasa. Dobrze znając wyrafinowane sposoby i metody działania oraz przeczuwając, że rychło spadną również na niego, późnym popołudniem 25 września 1953 r. Prymas Polski powiedział do alumnów seminarium duchownego i młodzieży warszawskiej: "Gdy będę w więzieniu, a powiedzą wam, że prymas zdradził sprawy Boże - nie wierzcie. Gdyby mówili, że prymas ma nieczyste ręce - nie wierzcie. Gdyby mówili, że prymas stchórzył - nie wierzcie. Gdy będą mówili, że prymas działa przeciw narodowi i własnej Ojczyźnie - nie wierzcie. Kocham Ojczyznę więcej niż własne serce i wszystko, co czynię dla Kościoła, czynię dla niej. Prymas nigdy nie zdradził i nie zdradzi sprawy Kościoła, choćby miał za to zapłacić życiem i własną krwią".
Późnym wieczorem tego samego dnia ks. kard. Stefan Wyszyński został aresztowany i przewieziony najpierw do Rywałdu koło Grudziądza, a następnie do trzech innych miejsc internowania: Stoczka Warmińskiego, Prudnika Śląskiego i Komańczy koło Sanoka. Każde z nich było położone w bezpośrednim sąsiedztwie granicy. Na wypadek, gdyby wydarzenia polityczne przybrały gwałtowny obrót, internowany Prymas zostałby natychmiast przerzucony do południowych albo wschodnich sąsiadów. Internowanie trwało ponad trzy lata. W Prudniku Śląskim, w wigilię Bożego Narodzenia 1954 r., uwięziony Prymas napisał: "Wszyscy nasi przeciwnicy, pomimo swej woli, współdziałają z nami, przyczyniają się do dzieła wyzwolenia w nas Bożych sił. Może i nie przypuszczają, jak wielką przysługę okazują człowiekowi, który umie korzystać z łaski Bożej, który chce korzystać z łaski cierpienia. Cóż to znaczy, że chcą mi być "wrogami", kiedy ja widzę w nich przyjaciół i współpracowników w dziele mojego odkupienia".
Przebywając w miejscach internowania, myślał o przyszłości i profetycznie ją współkształtował. W samych początkach uwięzienia, 8 grudnia 1953 r., dokonał aktu osobistego oddania się Matce Bożej, a przez Nią Bogu: "Święta Maryjo, Bogurodzico Dziewico, obieram sobie dzisiaj Ciebie za Panią, Orędowniczkę, Patronkę, Opiekunkę i Matkę moją. (...) Wszystko, cokolwiek czynić będę, przez Twoje ręce niepokalane, Pośredniczko łask wszelkich, oddaję ku chwale Trójcy Świętej - Soli Deo". W ostatnim roku uwięzienia, w Komańczy, zaplanował uroczyste odnowienie ślubów Jana Kazimierza z 1656 r. i napisał ich tekst, przesłany w tajemnicy na Jasną Górę, gdzie został odczytany 26 sierpnia 1956 r. podczas uroczystości, które zgromadziły ponad milion wiernych. Prymas zdecydował, by postanowienia ślubów stały się programem duszpasterskim na dziewięć lat poprzedzających obchody przypadające w 1966 r. Tysiąclecia Chrztu Polski. Program odnowy duchowej i moralnej, nazwany Wielką Nowenną, miał decydujące znaczenie dla przetrwania i okrzepnięcia Kościoła katolickiego w Polsce.
Na krótko przed uwolnieniem, 25 września 1956 r., w trzecią rocznicę aresztowania, ks. kard. Wyszyński napisał: "Nigdy nie wyrzekłbym się tych trzech lat i takich trzech lat z curriculum mego życia. (...) Jednak lepiej, że upłynęły one w więzieniu, niżby miały upłynąć na Miodowej [Dom Arcybiskupów Warszawskich - W.Ch.]. Lepiej dla chwały Bożej, dla pozycji Kościoła powszechnego w świecie - jako stróża prawdy i wolności sumień; lepiej dla Kościoła w Polsce i lepiej dla pozycji mojego narodu; lepiej dla moich diecezjan i dla wzmocnienia postawy duchowieństwa. A już na pewno lepiej dla dobra mej duszy. Ten wniosek zamykam dziś, w godzinie mego aresztowania, swoim Te Deum i Magnificat".

Nie byłoby na Stolicy Piotrowej Papieża Polaka
Uwolnienie Prymasa Polski i jego powrót do Warszawy wyznaczyły nowy okres w jego działalności. Priorytetem stało się przygotowanie Kościoła i Narodu, przez starannie przemyślaną i przemodloną inicjatywę Wielkiej Nowenny, do uroczystych obchodów Tysiąclecia Chrztu Polski. Po początkowej odwilży politycznej znowu nasiliło się prześladowanie Kościoła. W 1961 r. ze szkół państwowych usunięto nauczanie religii, stosowano też represje i szykany wobec sanktuariów, zwłaszcza Jasnej Góry, i pielgrzymów. Integralnym składnikiem Wielkiej Nowenny było nawiedzenie diecezji i parafii przez kopię Obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej oraz wyraźny rozwój pobożności ludowej. Wobec zarzutów o jej rzekomo nadmiernym dowartościowaniu Prymas Polski niestrudzenie odpowiadał, iż to, że wiara katolicka trwa i rozwija się, zawdzięczamy nie intelektualistom i inteligentom, z których bardzo wielu podjęło rozmaite formy współpracy z władzami, ale prostym wiernym, zwłaszcza kobietom, które przy krzyżach i kapliczkach oraz na klęczkach w kościołach wypraszały dla swoich dzieci i rodzin łaskę wierności Bogu i Jego świętej woli wyrażonej w przykazaniach.
Sprzeciw wobec Prymasa Polski nie pochodził wyłącznie ze strony władz komunistycznych. Nie zabrakło go również ze strony części zwolenników tzw. Kościoła otwartego. Doszło nawet do tego, że jesienią 1963 r. rozpowszechniali oni w Rzymie fałszywie wieści na temat ks. kard. Wyszyńskiego, postulując ograniczenie jego przywilejów nadanych przez Piusa XII i wyznaczenie do Warszawy nuncjusza. W tym upokarzającym procederze brały udział osoby znane zarówno wcześniej, jak i później w polskim życiu publicznym. Bywało, że uzurpowały sobie prawo do pisania naszej najnowszej historii. Niektórzy z autorów paszkwilu przeprosili księdza Prymasa, inni, niestety, tego nie uczynili.
Osobną kartę w prymasowskiej posłudze ks. kard. Wyszyńskiego stanowi czynny udział w pracach Soboru Watykańskiego II (lata 1962-1965). W tym czasie nawiązała się ścisła współpraca i bliska przyjaźń z metropolitą krakowskim ks. kard. Karolem Wojtyłą. Obaj zarządzili modlitwy w intencji Soboru oraz wyjazdy delegacji parafialnych na Jasną Górę i świadomą pracę wiernych nad sobą, wyrażającą się w spełnianiu dobrych uczynków. Dlatego Sobór Watykański II nie był w Polsce wydarzeniem jedynie intelektualnym, ale wielkim przeżyciem duchowym. Niezwykle ważnym owocem soborowej odnowy był list biskupów polskich do biskupów niemieckich, napisany w kontekście przygotowań do obchodów Tysiąclecia Chrztu Polski, a w nim słowa: "Wyciągamy do was (...) nasze ręce oraz udzielamy wybaczenia i prosimy o nie. A jeżeli wy, niemieccy biskupi i ojcowie soboru, po bratersku wyciągnięte ręce ujmiecie, to wtedy dopiero będziemy mogli ze spokojnym sumieniem obchodzić nasze milenium w sposób jak najbardziej chrześcijański".
Pod koniec Vaticanum II spełniły się starania Episkopatu Polski i wielkie pragnienie księdza Prymasa: Maryja została uczczona tytułem Matki Kościoła. Na zakończenie roku 1966 r. ks. kard. Wyszyński napisał: "Wszystką pracę, niewątpliwie trudną, połączoną z mnóstwem przeciwności, udręk i upokorzeń, acz pełną też pociech i radości, składamy w ręce Bogurodzicy, Pani Jasnogórskiej, w obecności której śpiewaliśmy kalwaryjskie Te Deum narodu polskiego. (...) Zadanie moje życiowe - wydaje mi się, że jest skończone. Gloria Tibi, Trinitas". Natomiast w testamencie napisanym w 1969 r. wyznał: "Chciałem obronić Kościół przed zaprogramowaną ateizacją, (...) przed nienawiścią społeczną doktrynalnie zachwalaną, przed rozwiązłością, której odgórnie patronowano. W stosunku do mojej Ojczyzny zachowuję pełną cześć i miłość. Uważałem sobie za obowiązek bronić jej kultury chrześcijańskiej przed złudzeniem internacjonalizmu, jej zdrowia moralnego i całości jej granic, na ile to leżało w mojej mocy".
Pełne uwieńczenie życiowego zadania Prymasa Tysiąclecia dokonało się 16 października 1978 roku. Trwałym przedmiotem ponawianej refleksji powinny być słowa Jana Pawła II wypowiedziane w watykańskiej Auli Pawła VI podczas audiencji dla Polaków w tydzień po pamiętnym konklawe: "Czcigodny i Umiłowany Księże Prymasie! Pozwól, że powiem po prostu, co myślę. Nie byłoby na Stolicy Piotrowej tego Papieża Polaka, który dziś pełen bojaźni Bożej, ale i pełen ufności rozpoczyna nowy pontyfikat, gdyby nie było Twojej heroicznej wiary, nie cofającej się przed więzieniem i cierpieniem, Twojej heroicznej nadziei, Twego zawierzenia bez reszty Matce Kościoła, gdyby nie było Jasnej Góry i tego całego okresu dziejów Kościoła w Ojczyźnie naszej, które związane są z Twoim biskupim i prymasowskim posługiwaniem".


Ks. prof. Waldemar Chrostowski



Autor jest biblistą, wykładowcą na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie i Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, przewodniczącym Stowarzyszenia Biblistów Polskich, konsultorem Rady ds. Dialogu Religijnego
Nasz Dziennik, 2006-01-01

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz