Mówiliśmy do niego: ojcze

Ewa K. Czaczkowska

Często słyszę, że Prymas był autokratą czy satrapą. To nieprawda – wspomina kardynał Józef Glemp
Józef Glemp przyjmuje sakrę biskupią z rąk kard. Wyszyńskiego. Gniezno, 1979 r.
autor: Wojtek Łaski
źródło: EAST NEWS
Józef Glemp przyjmuje sakrę biskupią z rąk kard. Wyszyńskiego. Gniezno, 1979 r.
 
Rz: Gdy dziś, po 30 latach od śmierci, kard. Stefana Wyszyńskiego wspomina ksiądz prymas swego poprzednika, jaka jest pierwsza myśl?
Kard. Józef Glemp, prymas Polski w latach 1981 – 2009: – Wciąż myślę, że on był dany na tamte czasy przez opatrzność bożą. I był dobrze do nich przygotowany. Znał naukę społeczną Kościoła, znał założenia marksizmu, miał rozeznanie nurtów teologicznych w Europie dzięki podróży przed wojną do uniwersytetów w Europie Zachodniej, którą umożliwiły mu kontakty z ośrodkiem stworzonym w Laskach przez ks. Korniłowicza, zafascynowanego teologią w języku francuskim. A jednocześnie uważnie obserwował pobożność maryjną rozwijaną w Niepokalanowie przez o. Maksymiliana Kolbego. Prymas ani jednego, ani drugiego nurtu nie odrzucał. Szedł drogą środka.

Oryginalnym pomysłem była Wielka Nowenna, której realizację mógł ksiądz prymas obserwować z bliska, bo właśnie wtedy zaczął pracować u boku kard. Wyszyńskiego. Czy już wtedy rzeczywiście myślał ksiądz prymas, że to musi się udać?
Tak, bo kard. Wyszyński znał polską duszę, czego nie mógł powiedzieć o sobie Gomułka, który sądził, że może w Polsce ugruntować socjalizm w wydaniu leninowskim. Prymas wiedział, że dusza Polaków jest chrześcijańska, że ma ułomności, ulega porywom, dlatego trzeba z niej wydobywać dobre elementy i je rozwijać. Na tej wiedzy zbudował i realizował program Wielkiej Nowenny, wskazując na wady, możliwości odrodzenia i na dobre przykłady z historii. I zawierzył Matce Bożej, że duch religijny, nadprzyrodzony ukształtuje Polaków jako moralnie odpornych i zdolnych do wysiłku.

Prymas widział Polskę chrześcijańską, wolną od marksizmu, ale nie przewidział jednak, że ta „polska dusza" tak szybko zmieni ustrój.
Wiedział, że komunizm upadnie. Tylko jego perspektywa była daleka. On był absolutnie przeciwnikiem ideologii marksistowsko-leninowskiej. Nie tylko z uwagi na ateizm, ale w ogóle traktowanie człowieka. Uważał, że diamat (materializm dialektyczny – red.) był złem. Myślał jednak, że zmiany w Polsce nastąpią ewolucyjnie i że pewne elementy socjalizmu zostaną.

Bo w istocie był on zwolennikiem wielkich reform społecznych, które wprowadził socjalizm. Nie razi to księdza prymasa, że różne środowiska chcą z kard. Wyszyńskiego zrobić konserwatystę w każdym aspekcie?
Prymas był zwolennikiem rzetelnego postępu, niektórzy w poglądach społecznych widzieli w nim lewicowca. Już przed wojną był np. zwolennikiem stopniowej parcelacji majątków ziemskich. Był wówczas duszpasterzem ziemian, o których mówił, że mają w sobie prostotę ludzi sprawiedliwych, ale brak im wizji przyszłości. Konsekwentnie, także po wojnie, uważał, że ziemia powinna być tak podzielona, aby każda rodzina mogła na niej samodzielnie gospodarować i się z niej utrzymać, bo to jest podstawą moralności narodu. Oczywiście później sprzeciwiał się kolektywizacji wsi, PGR.
Na Zachodzie po podpisaniu przez prymasa „Porozumienia" z komunistami mówiono o nim nawet czerwony kardynał. Dopiero więzienie odsłoniło całą prawdę – kim był, jaka była jego duchowość. To była wielka lekcja dla Stolicy Apostolskiej, że Kościołowi z komunistami potrzeba rozumnego dialogu, ale w prawdzie.

Tymczasem u nas podkreśla się głównie: non possumus, podczas gdy Prymas z komunistami rozmawiał i szedł na ustępstwa.
W 1953 r. nie można było już iść na dalsze ustępstwa, dalsze kroki zmierzałyby do zagłady. Dlatego non possumus – każdy biskup mógł już powtórzyć.

Za te ustępstwa był w polskim Kościele bardzo krytykowany.
O, jeszcze bardziej krytykowany niż ja później.

Jak sobie z tym radził?
Wiedział, że jego linia jest dobrze przemyślana, wypływa z wiary i pobożności, i radził sobie. On całe swoje życie zawierzył Maryi. W decyzjach Prymasa było miejsce na kompromis, ale w określonych granicach, to było wielką mądrością Prymasa. Linia totalnego oporu kard. Mindszentego na Węgrzech raczej zawiodła.

Czego ksiądz prymas nauczył się od poprzednika? Co z niego czerpał?
Dzięki prymasowi Wyszyńskiemu zrozumiałem znaczenie związku Matki Bożej z narodem polskim przez Jasną Górę. W tej wielkiej więzi, już za moich czasów, trzeba było umieścić Licheń i Kraków – Łagiewniki. Od prymasa Wyszyńskiego wiedziałem, że trzeba rozmawiać z każdą władzą. Mam przeświadczenie, że prymas Wyszyński wyjednał mi u Boga, że stan wojenny rozpocząłem od Jasnej Góry i od Matki Boskiej Łaskawej w Warszawie. Myślę, że opatrzność boża oszczędziła mu bólów stanu wojennego. Ja byłem tym, który mógł to znieść, bo byłem młody. Wiedziałem też, że można to przetrwać.

Jaki był Prymas? Jedni mówią autorytarny, inni – ojcowski.
Często słyszę, że Prymas był autokratą czy satrapą. To nieprawda. Prymas chętnie słuchał opinii innych. W ważnych sprawach najczęściej naradzał się z sekretarzami Konferencji Episkopatu, najpierw z bp. Zygmuntem Choromańskim, potem bp. Bronisławem Dąbrowskim. Bp Dąbrowski był mu bardzo oddany i z nim Prymas najczęściej się kontaktował. Poza tym zapraszał często ludzi świeckich, którzy mieli różne opinie – bywał Janusz Zabłocki, Jerzy Zawieyski, Andrzej Micewski, Romuald Kukułowicz, Jerzy Ozdowski i inni.
Prymas czasem pytał również o zdanie mnie – młodego wówczas, nieznaczącego księdza. Bardzo cenił, gdy powiedziałem coś innego niż to, co powtarzali inni. Prymas cenił osąd nawet niedojrzały.

Przyjmował sprzeciw?
Tak, przyjmował uwagi, a nawet lubił, gdy ktoś miał inne zdanie. Był wyczulony na osoby, które mu wyłącznie przytakiwały, bo to znaczyło, że albo nie myślały samodzielnie, albo miały jakiś cel w przypodobaniu się. Prymas zbierał opinie z różnych stron. Jego decyzje były dobrze przemyślane. Dlatego, gdy podjął już decyzję, bardzo rzadko ją zmieniał. Konsekwentnie jej się trzymał i wymagał realizacji.
Jednocześnie był bardzo ojcowski – troskliwy i wrażliwy. Mówiliśmy do niego: ojcze. Starał się sprawić, aby wszyscy współpracownicy dobrze się czuli przy jego boku. Był też bardzo pracowity. Ja w czasie podróży samochodem trochę przysnę, a on w podobnym wieku nieustannie pracował: czytał, robił korekty spisanych homilii.

Prymas widział dalej i szerzej, ale tego, że kard. Wojtyła może zostać papieżem, nie brał pod uwagę.
Byliśmy w Rzymie na jakiejś uroczystości w polskim kościele św. Stanisława; było pełno ludzi. Idą od ołtarza prymas Wyszyński, kard. Wojtyła, ja za Prymasem niosę płaszcz, ks. Stanisław pewnie niósł płaszcz za kard. Wojtyłą. I nagle z tłumu ktoś krzyczy: „Niech żyje kard. Wojtyła, przyszły prymas Polski". Taki był tylko pułap pragnień, aspiracji....
Znane jest, że Prymas w czasie konklawe w październiku 1978 roku był wśród kandydatów na papieża, ale wiek nie pozwalał już na myślenie o tym. Prymas był przekonany, że kolejnym papieżem powinien zostać, jak mówił o tym w szeregu kazaniach, Italczyk. Wybór kard. Wojtyły na papieża był dla Prymasa wielkim przeżyciem.

Wciąż panuje przekonanie, że to kard. Wyszyński na łożu śmierci wskazał papieżowi księdza prymasa jako swojego następcę.
Byłem zapewne wśród wskazanych przez Prymasa kandydatów.

Było ich więc trzech. A pierwszym na liście był abp. Dąbrowski?
Tak wszyscy mówią, powtarzając za dziennikarzami.

—Rozmawiała Ewa K. Czaczkowska

Rzeczpospolita

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz